Znanym i cenionym wykonawcą dzieła Berlioza był Charles Munch, który pozostawił po sobie aż 12 (!!!) nagrań Symfonii fantastycznej. Najbardziej znanym jego nagraniem jest to zrealizowane w stereo w 1954 roku z Boston Symphony Orchestra, czyli z orkiestrą, której maestro szefował w latach 1949–1962. Jakość dźwięku jest, biorąc pod uwagę wiek rejestracji, znakomita. Brzmienie jest ciepłe i przestrzenne, w pierwsze pizzicata w rejestrze basowym brzmią wyraziście i klarownie. Zmiany temp i nastrojów są naturalne i zrealizowane w potoczysty, zajmujący sposób, a miękkie brzmienie bostońskiej orkiestry mile pieści ucho słuchającego. Wejście idée fixe ekspresyjne i wyraziste. Narracja prowadzona jest w dynamiczny i zaangażowany sposób, jest przy tym znakomicie zrealizowana od strony technicznej. Zachwyca przejrzystość brzmienia, ostrość ataków orkiestry, mnogość detali wydobytych z partytury francuskiego kompozytora, a także świetne połączenie dyscypliny i wyobraźni. Wystarczy posłuchać wejść blachy w kulminacji:
Przed ostatnim powrotem idée fixe tempo mocno zwalnia, co jest znakomitym przygotowaniem do epilogu tej części.
W Balu dyrygent i inżynierowie dźwięku znakomicie wydobyli z zespołu brzmienie harf. Taniec płynie szybko i bez ociągania, a rytmika jest podkreślona w wyrazisty sposób:
Także trzecia część zrealizowana jest w bardzo szybkim tempie, co bardzo jej służy. Munch nic nie przeciąga, nad niczym się tu nie roztkliwia. Narracja jest pełna napięcia i dynamizmu:
Tak rześki sposób prowadzenia akcji sprawia, że muzyka wciąga i angażuje słuchającego.
Niestety, Marsz na miejsce stracenia brzmi zbyt miękko, aby wywrzeć odpowiednie wrażenie. Orkiestra także i tu jest zdyscyplinowana i gra znakomicie, ale sposób nagrania i spłaszczenie dynamiki sprawia, że wyraźnie czegoś tu brakuje, zwłaszcza w odcinkach tutti:
Początek Sabatu czarownic jest obiecujący, znajdziemy tu sugestywną grę kolorystyką i tempem. Brzmienie dzwonów w Dies irae jest głębokie, a tuby brzmią odpowiednio groteskowo, ale także tutaj, jak w poprzedniej części, efekt psuje sposób nagrania:
Także tempo w niektórych odcinkach jest trochę za szybkie, przez co muzyka brzmi mechanicznie i nieprzyjemnie. Jest zwyczajnie zagoniona, jak w zakończeniu:
Może nie jest to nagranie najdoskonalsze pod każdym względem, ale to i tak klasyk.
Charles Munch, Boston Symphony Orchestra, 1954, I – 13:23, II – 6:09, III – 13:55, IV – 4:28, V – 8:41 [46:40], BMG
Francuski dyrygent nie był chyba zadowolony ze swojej rejestracji, powrócił bowiem do studia osiem lat później, w 1962 roku, by Fantastyczną zarejestrować ze swoją orkiestrą ponownie. Oba nagrania znajdują się zresztą w dziesięciopłytowym boxie Charles Munch conducts Berlioz, którego okładkę załączam obok. Dźwięk jest tutaj inny – bardziej naturalny i nie tak pluszowy jak w nagraniu z 1954 roku. Interpretacja powolnego wstępu także jest naturalna i potoczysta, choć wykonywana jest w odrobinę wolniejszym tempie. Przejście do zasadniczego materiału płynne i naturalne, choć nie tak gorące i drapieżne jak poprzednio. Kulminacjom brakuje rozmachu i ognia. Jest to wykonanie na pewno sprawne, ale też rutynowe.
Walc jest blady. Brak tu nerwowej energii, wyrazistej rytmicznej pulsacji, a harfy są tu bardziej schowane w brzmieniu. Jedynym elementem, który bardziej zwraca tu uwagę są pięknie grające waltornie pod koniec.
Także część trzecia utrzymana jest w dość powolnym tempie, przez co pozbawiona jest napięcia i nie pozostawia wrażenia nerwowości i rozedrgania. Jest to spokojny, niespieszny spacerek. Wędrujemy po okolicy, którą dobrze znamy i nie widzimy w tym krajobrazie nic nowego, a niektóre detale sprawiają też wrażenie zamglonych.
Marsz jest sugestywny i lepiej nagrany, co sprawia, że brzmi lepiej niż w tym starszym nagraniu Muncha, nie jest też tak zagoniony i mechaniczny. Słychać tu za to brawurę, ostrość i precyzję gry. Wspaniałe kotły!
Także Sabat czarownic jest tu znacznie lepszy. Rozpoczyna się ponuro, ale naturalnie, a późniejsze wybuchy całej orkiestry i zmiany tempa są sugestywne, choć może nie oszałamiające. Dzwonów użyto tu chyba tych samych co w poprzednio omawianym nagraniu. Dobrze też wypada tu akompaniament smyczków w Dies irae – a to pizzicato, a to ostre szarpnięcia wiolonczel i kontrabasów. Tempo w zakończeniu jest dość szybkie, a narracja potoczysta.
Pomimo tych zalet nie mogę ocenić tej interpretacji Muncha zbyt wysoko. Pierwsze trzy części są nudnawe, dopiero w dwóch ostatnich dzieje się więcej ciekawych rzeczy.
Charles Munch, Boston Symphony Orchestra, 1962, I – 13:54, II – 6:22, III – 14:56, IV – 4:24, V – 9:16 [49:08], BMG
Warte uwagi jest nagranie koncertowe Muncha, zarejestrowane w Lizbonie w czerwcu 1963 roku. W uszy rzuca się klarowność brzmienia Orchestra National de France. Balans pomiędzy poszczególnymi sekcjami jest niezwykle staranny, jednak przy słuchaniu to inne rzeczy zaprzątają uwagę. Fascynuje intensywność tej interpretacji, a także niezwykle elastyczne rubata. Muzyka płynie u Muncha swobodnie, a choć zmiany tempa są wyraziste, są też dobrze przygotowane i utrzymane w dobrym guście. Co ciekawe, monsieur Munch nie trzyma się niewolniczo partytury i stosuje swoje zwolnienia i przyspieszenia nader swobodnie. W porównaniu z nagraniem Stokowskiego dźwięk Orchestre National de France jest cienki i transparentny, co pomaga uwypuklić wiele detali. Brzmienie jest ostre i zdecydowane! Posłuchajcie jak Munch przechodzi od wstępu do idée fixe:
Mam dla Was jeszcze jeden fragment tej części, obrazujący w jaki sposób dyrygent traktuje tempo. Ostatnie pojawienie się motywu ukochanej, do porównania z nagraniem Stokowskiego z ASO:
Dobrze brzmi walc, zróżnicowany, swobodny i z lekka demoniczny:
W równie płynny i dramatyczny sposób potraktowana jest trzecia część, co wypada zdecydowanie na plus:
Niestety, wykonanie psują dwie ostatnie części, zagrane ostro, szybko i mechanicznie. Posłuchajcie fragmentu Marsza:
W Sabacie Munch co prawda również różnicuje tempo, ale już nie tak umiejętnie jak w poprzednich częściach. Kiedy więc dochodzi do kulminacji – muzyka jest przeforsowana i odarta z energii:
To nagranie Muncha budzi mieszane uczucia. Są tu fragmenty olśniewające i porywające, ale dwie ostatnie części są zwyczajnie za szybkie. Munch zrobił z nich rąbankę.
Charles Munch, Orchestre National de France, 1963, I – 13:25, II – 5:50, III – 13:06, IV – 3:52, V – 8:31 [45:42], Auvidis Valois
Kiedy w 1967 roku założono Orchestre de Paris, na czele tego zespołu stanął właśnie Munch. Wizytówką nowej orkiestry stało się jego nowe nagranie Symfonii fantastycznej, ostatnie w dorobku zmarłego rok później dyrygenta. Rozpoczyna się ono w tempie jak na Muncha dość powolnym, ale ile tu smaku, ile wyczucia stylu, a ile przejrzystości i uczucia! Znakomicie brzmią powolne, doskonale zaokrąglone frazy, tak wiele mówiące pauzy, fragmenty brzmiące niemal jak westchnienia:
Słychać też od razu, że to francuska orkiestra. Brzmienie jest przejrzyste i ostre, ale też i barwne. Świetnie brzmi delikatnie rozwibrowane, szalenie charakterystyczne solo waltorni. Munch buduje napięcie znakomicie, cierpliwie, ale kiedy trzeba wybuchowo, ostro i efektownie. Temat ukochanej jest ostry, grany gwałtownie, niemal pożądliwie:
Świetne, dynamiczne kulminacje, przejrzyste i drapieżne. Znakomicie podkreślono brzmienie rejestru basowego. Jest tu wielka energia, pasja, precyzja i ten specyficzny, a tak tu potrzebny psychodeliczny klimacik.
Kapitalnie wypada Bal, gdzie błyszczą świetnie wydobyte z brzmienia harfy. Także frazowanie jest tu przepyszne. Muzyka płynie z wielkim wyczuciem, Munch ma także świetne wyczucie wszystkich delikatnych zawahań tempa i nastroju. Łączy się ono z tendencją do wydobywania z brzmienia mniej oczywistych detali, zazwyczaj zamazanych. Przepięknie brzmi tu drewno:
Kapitalnie pod względem barwy wypadają solówki rożka angielskiego i oboju na początku trzeciej części. Świetne brzmienie orkiestry sprawia, że nawet nieco wolniejsze (przynajmniej jak na Muncha) tempo tu nie wadzi. Poziom napięcia trzyma tu zresztą dyrygent wysoki, nie nudzi, prowadzi narrację potoczyście i z charyzmą:
W Marszu na miejsce stracenia kapitalną robotę robi szyderczo brzmiący fagot. Barwa brzmienia tego instrumentu jest tu naprawdę charakterystyczna:
Munch prowadzi to ogniwo z wyczuciem, energią, ale nie mechanicznie. Świetna jest blacha, świetne są ostre ataki smyczków i potężne uderzenia perkusji:
Również w Sabacie czarownic jest czego posłuchać jeśli chodzi o tę ostatnią grupę instrumentów:
Dzwony nie są najlepsze, ale cała reszta zachwyca. Orkiestra prowadzona jest z dynamizmem, pazurem, wyczuciem barwy. Grają zachwycająco. Oni po prostu wiedzieli jak mają to zrobić. Kapitalne zakończenie:
Kapitalna, świeża interpretacja i przy okazji najlepsze chyba nagranie Symfonii fantastycznej, jakie wyszło spod batuty Charlesa Muncha!
Charles Munch, Orchestre de Paris, 1967, I – 13:45, II – 6 :15, III – 14 :50, IV – 4 :28, V – 9:45 [48:50], Warner
Podobnie mało sentymentalną interpretacje oferuje słuchaczom Paul Paray. Podobnie jak Munch, Paray prowadzi Fantastyczną ekspresowo, co daje się odczuć zwłaszcza w pierwszej części. Zmiany tempa nie są tu jakoś specjalnie zaakcentowane, przejście od Largo do Allegro apassionato również nie jest wyraziste, na czym traci struktura. Pęd Paraya jest przyjemny, rytmy podkreślone wyraźnie i ostro, ale jego interpretacja nie poruszyła mnie w pierwszej części. Posłuchajcie sami:
Intrygująco rozpoczyna się walc – Paray bardzo wyraźnie akcentuje tremolanda smyczków. W większości innych nagrań słyszymy bliżej nieokreślony szmer, tutaj zaś ten fragment brzmi bardzo inaczej:
W trzeciej części tempo jest już bardziej umiarkowanie, a całość charakteryzuje się lekkością i miłą uchu przejrzystością brzmienia. Ekscytująco brzmi gwałtowne przyspieszenie tuż po pojawieniu się idée fixe:
Również dwie ostatnie części potraktowane są szybko i bez zbytniego wgłębiania się w klimat utworu. Posłuchajcie fragmentu Marsza. Czegoś mi w nim brakuje. Tego „czegoś”:
Dies irae brzmi przyjemnie groteskowo:
Podsumowując – niezbyt emocjonalna, aczkolwiek klarowna interpretacja. Dźwięk nie powala. Podobnie jak w interpretacji Morza Debussy’ego, o której pisałem tutaj, również w nagraniu Fantastycznej nie mogłem dopatrzeć się jakiegoś bardziej indywidualnego rysu.
Paul Paray, Detroit Symphony Orchestra, 1958, I – 11:36, II – 5:33, III – 14:42, IV – 4:29, V – 9:06 [45:23], Mercury
Kolejną francuską propozycją jest rejestracja Michela Plassona z Orchestre du Capitole du Toulouse. Cóż… są nagrania dobre i są nagrania złe. Jest też nagranie Plassona, nagranie tak nijakie, że doprawdy nie mam pojęcia, jak je skomentować… Gra orkiestry – niezbyt interesująca. Pomysłów dyrygenta na to, jak ożywić dzieło – żadnych. Dźwięk – lekko mydlany, detale zazwyczaj niesłyszalne. Wymęczyłem się przy tej Fantastycznej jak przy żadnej innej. Wybaczcie, ale nie byłem w stanie zmusić się, żeby wyciąć dla Was przykłady, bo szczerze mówiąc nie wiem, co miałbym Wam pokazać. Omijajcie ten krążek szerokim łukiem.
Michel Plasson, Orchestre du Capitole du Toulouse, 1989, I – 13:38, II – 6:14, III – 16:04, IV – 4:39, V – 9:35 [50:26], Warner
Pierre Boulez po raz pierwszy nagrał Fantastyczną z London Symphony Orchestra. Ciągle i wszędzie czytałem w rozmaitych recenzjach biadania, jaki to z Bouleza sopel lodu, jaki to nieczuły na uroki wykonywanej muzyki ponury niewolnik partytury, jak to jego nagraniom brakuje ekspresji… Każdemu czasem zdarza się gorszy dzień, ale jedno jest dla mnie pewne – nie był to dzień, w którym Boulez wkroczył do studia, żeby zrobić to nagranie. Panuje w nim świetne poczucie proporcji. Boulez nie szaleje jak Munch czy Stokowski, ale wszystko jest na swoim miejscu. Klarowne i niezwykle przejrzyste, a przy tym doskonale nagrane, pełne życia i kolorów. Francuski maestro dobrze planuje rozkład napięć w pierwszej części, a jego wyczucie struktury nie pozwala mu gubić przejrzystości nawet w momentach największego wzburzenia, a to nie jest ani oczywiste ani łatwe. Posłuchajcie jednej z kulminacji w pierwszej części:
Przepięknie i delikatnie prowadzony jest walc, a w wyczuciu subtelnych zmian tempa Boulez nie ustępuje Stokowskiemu i Friedowi:
Świetnie brzmi tu epizod, w którym po raz ostatni pojawia się idée fixe – przepiękna gra drewna:
Trzecia część rozpoczyna się miękko i delikatnie, ponownie jednak dyrygent pokazuje jak wielką rolę odgrywa barwa w sekcji drewna. Później Boulez buduje napięcie niezwykle umiejętnie. Podczas kulminacji po plecach biegały mi stada mrówek. Ponownie ogromne wrażenie robi klarowność i ostrość gry orkiestry, jak i staranne zbalansowanie wszystkich sekcji:
Marsz jest powolny i statyczny. Czy to go gubi? Nie, ponieważ również tutaj Boulez pochyla się nad wieloma warstwami utworu równocześnie, a z każdej wydobywa inne kolory. Świetnie operuje dynamiką:
Posłuchajcie grzmotnięcia talerzy przecinającego idée fixe:
Powolne tempo ma swój upiorny urok, chociaż malkontentom może brakować tu nieco adrenaliny. Tak samo jest w Sabacie i tak samo jak poprzednio – mnie ani trochę to nie przeszkadzało! Posłuchajcie tylko jak w histeryczny i gorączkowy sposób klarnety C i Es parodiują idée fixe:
Również chrapliwe zawołania blachy brzmią wyjątkowo przekonująco i groteskowo:
Boulez jest podobny w swoim podejściu do Klemperera. Buduje napięcie w nieoczywisty sposób – nie poprzez podkręcanie dynamiki czy tempa, ale poprzez klarowne wydobywanie elementów konstrukcji. Interpretacja Bouleza jest z tego powodu na pewno bardziej intelektualna, ale czy to znaczy, że jest obojętna? Ani trochę! Jeśli dodać do tego rewelacyjną grę orkiestry i kapitalny dźwięk – to otrzymujemy jedno z ciekawszych i bardziej wartościowych nagrań. Do interpretacji Klemperera w kontekście Symfonii fantastycznej jeszcze wrócę.
Pierre Boulez, London Symphony Orchestra, 1967, I – 13:45, II – 6:33, III – 15:01, IV – 6:06 (R), V – 11:15 [52:48], Sony
Boulez powrócił do Fantastycznej pod koniec lat 90., kiedy zarejestrował ją z Cleveland Orchestra, z którą współpracował od wielu lat. Wstęp jest obiecujący – przejrzysty i rzeczowy, grany znakomicie, interpretowany z wyczuciem. Jednak już przejście do głównego materiału może okazać się dla wielu słuchających (w tym dla niżej podpisanego) nie dość retoryczne, nie dość wyraziście zaakcentowane. Boulez jako jeden z niewielu wykonuje tu powtórkę ekspozycji i jest to klucz do jego interpretacji – ukazuje on bowiem dzieło Berlioza nie jako symfonię programową, a jako dzieło muzyki absolutnej, które musi bronić się samo w sobie i w którym struktura i forma są tak samo ważne jak wyraz. Słuchana w ten sposób Fantastyczna broni się jednak znakomicie, a podobnie jak w przypadku nagrania z LSO trudno oskarżać tu Bouleza o jakieś niedostatki temperamentu i wyobraźni.
To samo tyczy się sceny na balu – wiele tu wdzięku i uroku, o które zazwyczaj ten dyrygent nie jest podejrzewany, wszystko jest przy tym klarowne i precyzyjne.
W Scenie na polanie urzeka dobrze wydobyty akompaniament w wykonaniu grających tremolo smyczków towarzyszących dialogowi rożka angielskiego i oboju. Także później narracja jest prowadzona naturalnie, z wyczuciem i zrozumieniem.
Nie rozczarowuje także powolny i posępny marsz. Nie jest to może najbardziej energiczna interpretacja tej części, ale ma wiele złowrogiego charakteru.
Naturalną kontynuacją jest część ostatnia, znakomicie grana i interpretowana. Świetne solo klarnetu Es, frapujące, niskie, dźwięczne dzwony, głuche, świetnie słyszalne łupnięcia bębna basowego, dobra parodia Dies irae – wszystko to składa się na sugestywną i intrygującą całość. Nie rozczarowuje też zakończenie – prowadzone przejrzyście i z impetem (ponownie – świetny bęben basowy!). A więc w sumie – bardzo specyficzna i oryginalna interpretacja. Okazuje się, że Fantastyczna nawet odarta z romantycznej narracyjności, podana maksymalnie rzeczowo nadal może intrygować i wciągać.
Pierre Boulez, Cleveland Orchestra, 1996, I – 13 :58 (P), II – 6 :10, III – 15 :23, IV – 7 :03 (P), V – 9 :53 [52 :27], Deutsche Grammophon
Są postacie, o których zapomina się niesłusznie –za przykład niech posłuży Fried. Ale są też tacy, o których zapomina się słusznie. André Cluytens należy do takich postaci, a jego nagranie koncertowe Fantastycznej z Praskiej Wiosny z Czech Philharmonic Orchestra to przykład interpretacji, która mało się wyróżnia. Pierwsze trzy części zagrane są rutynowo, bez przekonania i zaangażowania. Żeby chociaż Cluytens próbował grać barwą, żeby chociaż to co robi, prezentowało się klarownie… Ale nawet tego tu brak. Posłuchajcie fragmentu pierwszej części:
Tak brzmi powrót głównego materiału w Balu. Mogliście już posłuchać tego fragmentu w interpretacji Monteuxa, Frieda i Stokowskiego:
Tutaj fragment trzeciej części. Wszystko jest tutaj w porządku, ale tak jak wspomniałem, niczym szczególnym się ta interpretacja nie wyróżnia:
Całe szczęście od popadnięcie w kompletną nudę ratuje to wykonanie Marsz i Sabat, zagrane dynamicznie i z pazurem. Dobrze wypada gwałtowne przyspieszenie pod koniec czwartej części:
Świetnie brzmi rozdygotany i histeryczny klarnet Es, a także stanowczo i ostro budowane kulminacje. Cluytens to drugi po Friedzie dyrygent, który podłożył tam-tamy pod dźwięk dzwonów – efekt upiorny i intrygujący:
Zakończenie ma niesamowitego kopa – to tak, jakby Clutyens zbierał wszystkie siły swoje i orkiestry na dwie ostatnie części. Szkoda, bo mogło być dużo lepiej.
André Cluytens, Czech Philharmonic Orchestra, 1955, I – 13:13, II – 6:38, III – 14:23, IV – 4:40, V – 8:44 [48:04], Andante
Mam bardzo duży sentyment do nagrania Jeana Martinona z Orchestre National de l’O.R.T.F, było to bowiem drugie nagranie , jakie poznałem. Monsieur Martinon świetnie radzi sobie z gwałtownymi zmianami nastroju, tempa, dynamiki i ekspresji w pierwszej części. Napięcie szybko rośnie i już nie puszcza, gwarantując słuchaczowi emocjonalny roller coaster. Bardzo to świeże i emocjonujące, a i gra orkiestry jest świetna – ostra jak brzytwa i wyrazista. Posłuchajcie sami:
Świetnie brzmią solówki waltorni i drewna! Martinon wykonuje też powtórkę w pierwszej części – w tamtych czasach zdarzało się to nieczęsto. Jeśli mam być szczery to jakoś mnie te powtórki w Fantastycznej nie przekonują. W pierwszej części powtórka zaczyna się od idée fixe – czyżby więc bohater zobaczył swoją ukochaną po raz drugi?… A crescendo rozpoczynające Marsz? Czyżby nasz pochód wiodący bohatera na szafot zgubił się i musiał zaczynać od nowa?… Martinon to również jeden z bardzo niewielu dyrygentów, którzy wykonują alternatywną wersję drugiej części – z dodaną partią solową kornetu. Ciekawie to brzmi i przesuwa uwagę słuchacza w stronę sekcji blachy:
Gra innych sekcji i tutaj jest ostra i wyraźna, co wzmagało napięcie. Świetne, bardzo szybkie, zakończenie. Być może Martinon chciał jak najbardziej zróżnicować charakter poszczególnych części i dlatego pokierował trzecią częścią w tak powolny i rozmarzony sposób. Dla mnie to moment, w którym jego koncepcja staje się niespójna. Po dwóch znakomitych częściach dostajemy coś, co jest nijakie. Brak tu napięcia. Są też jednak dobre rzeczy –subtelne cieniowanie dynamiki, czy piękna gra drewna. Brakowało mi tu emocji i głębszego zaangażowania. Posłuchamy krótkiego fragmentu z tematem granym przez wiolonczele:
Całe szczęście w Marszu jesteśmy znowu w tym samym klimacie co w pierwszych dwóch częściach. Posłuchajcie tylko charakternych solówek fagotu – Martinon świetnie wydobywa groteskowe akcenty humorystyczne:
Miły uchu impet niesie ze sobą również zakończenie, chociaż muszę wyznać Wam w sekrecie, że nadęta fanfara, która rozbrzmiewa tuż po idée fixe to się Berliozowi nie udała:
Miłe są dźwięki, jakie wydobywają z siebie waltornie i drewno na początku piątej części, od razu wprowadzając groteskowy klimat. Nie podobają mi się dzwony – zdecydowanie wolę takie, które mają głębszy, bardziej dźwięczny ton, ale blacha w Dies irae jest znakomita:
Również tempo i wszelkie jego subtelne modyfikacje urzekają płynnością, a zakończenie jest pełne energii:
Bardzo dobra, normalna i naturalna w wyrazie interpretacja. Rzekłbym wręcz, że w swojej normalności i braku ostentacji bardzo francuska.
Jean Martinon, Orchestre National de l’O.R.T.F., 1973, I – 15:08 (R), II – 6:42, III – 17:22, IV – 4:53, V – 9:57 [54:11], Warner