Urodziny Fryderyka Chopina, obchodzone zwyczajowo (bo nie wiadomo do końca, kiedy kompozytor się urodził) 1 marca, odbywają się w tym roku w nastroju wyjątkowo ponurym i w żadnym wypadku nie skłaniającym do świętowania. W Krakowie fetowano tę uroczystość z udziałem Jana Lisieckiego, który wespół z orkiestrą Sinfonietta Cracovia wykonał oba koncerty fortepianowe polskiego kompozytora. Wykonano je, całkiem słusznie, według dat powstania. Był to też pierwszy w tym roku koncert z serii ICE Classics.
Interpretacja Koncertu f-moll była dość osobliwa. Lisiecki grał go pewnie, technicznie nienagannie, ale jednocześnie nerwowo, szybko i sucho. Dynamika oscylowała zazwyczaj od mezzoforte do forte. Szczególnie ucierpiało na tym Larghetto, w którym nie było praktycznie żadnego rubata, przez co ta przepiękna muzyka zabrzmiała płasko i chłodno. Finałowy kujawiak nie był przyjemnie rozkołysany, a zagoniony i mechaniczny. Brzmiało to tak, jakby Lisiecki grał ten koncert od niechcenia, dość nonszalancko i niecierpliwie. Być może była to kwestia okoliczności. W końcu świętowanie urodzin w cieniu toczącej się u sąsiada wojny nie jest niczym komfortowym.
Koncert e-moll zaczął się zdecydowanie bardziej obiecująco. Było tutaj i rubato, a także bardzo umiejętna gra barwą i dynamiką, które sprawiały, że interpretacji Lisieckiego słuchało się z dużym zajęciem. O ile część pierwsza była bardzo dobra, o tyle w części drugiej pianista przeszedł samego siebie. Stworzył tam kreację zniewalająco delikatną, subtelną, oniryczną, śpiewaną delikatnie i z wielkim wyczuciem. Pięknie wypadły zwłaszcza fragmenty grane w cichej dynamice w wysokim rejestrze. To było mistrzowskie granie, doskonale usprawiedliwiające sławę, jaką cieszy się pianista. Jednak ostatnia część ponownie była zagoniona. Im dalej, tym Lisiecki grał szybciej, co oczywiście nie przysłużyło się muzyce. Były to interpretacje nierówne. Pod względem technicznym były świetne, pod względem muzycznym miały swoje kapitalne momenty.
Na bis zabrzmiał zadedykowany ofiarom wojny na Ukrainie Nokturn Paderewskiego, zagrany powoli i z wyczuciem. Współpraca z Sinfoniettą Cracovią układała się pomyślnie. Lisiecki nie kierował w zasadzie orkiestrą, ograniczał się jedynie do okazjonalnych skinięć głową w kierunku koncertmistrza, który faktycznie kierował zespołem.
fot. Robert i Borys Słuszniak / Spheresis Foto
Zrealizowano w ramach stypendium Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego