V Symfonia Gustava Mahlera – część piąta

 

 

 

Frank Shiway nie był za życia dyrygentem tak znanym i rozpoznawalnym jak niektórzy inni kapelmistrzowie ujęci w tym zestawieniu, jednak jego nagranie Piątej z Royal Philharmonic Orchestra cieszy się uznaniem w kręgach wielbicieli muzyki Mahlera. Otwierający jego interpretację marsz żałobny jest wyrazisty w części zasadniczej i dość mocno skontrastowany w temacie drugim, który jest grany zawsze dość cicho i dyskretnie:

Kontrast z triami jest wyrazisty i dobrze zrealizowany.
Nie rozczarowuje także początek drugiego ogniwa, grany ostro, wyraziście i brutalnie. Podobnie jak w marszu, także tutaj drugi temat jest mocno skontrastowany, ale przez to momentami sprawia też wrażenie niedogranego. Jednak powroty głównego materiału są nadzwyczaj udane, a nawet porywające, grane ciemnym, gęstym i masywnym dźwiękiem:

Wielkie wrażenie wywiera także pierwsze pojawienie się chorału. Jest ono u Shipway’a porywające, brzmi sugestywnie i bardzo retorycznie, jest jak słońce, które wyłania się zza ciemnych chmur:

Scherzo grane jest dźwiękiem pewnym i ostrym. Dużo tu ruchu, szczególnie w smyczkach, które mają znakomitą artykulację, co przekłada się na pożądane przez Mahlera wrażenie siły i rozmachu. Jest tu jednocześnie element niewygaszonej jeszcze po drugim ogniwie walki, może także pewien element makabreski:

Na uwagę zasługuje także solo waltorni w wykonaniu Johna Bimsona. Posłuchajcie jak gwałtownie prowadzone jest zakończenie:

Rekompensując nadmiar dostarczonych dotychczas wrażeń Shipway prowadzi Adagietto bardzo powoli. Jest ono mroczne, gęste, nie jest to pieśń miłosna, nie jest to też lament, jest to muzyka dramatyczna i mroczna, w żadnym razie nie jest to moment oddechu:

Nadspodziewanie dramatycznie wypada także zakończenie.
Finał jest rześki i niezwykle dynamiczny. Dopiero tutaj muzyka staje się jednoznacznie optymistyczna. Ponownie uwagę zwraca sekcja smyczków, którą dyrygent był w stanie zainspirować do żywej i energicznej gry. Wiele tu fragmentów porywających dynamizmem:

W zakończeniu chorał ponownie jest potraktowany bardzo retorycznie. Coda bardzo dynamiczna:

To dość dziwna i nierówna interpretacja. Momentami porywająca, zaraz potem niedograna i chłodna, tu i ówdzie brutalna i drastyczna. Niezbyt dobrze rozplanowana dramaturgicznie, ale mająca swoje momenty. Czy się spodoba czy nie – to już kwestia gustu.

Frank Shipway, Royal Philharmonic Orchestra, 1996, I – 13:17, II – 15:34, III – 17:45, IV – 12:30, V – 14:42 [73:48], Tring

 

 

 

 

Daniel Barenboim nie jest pierwszym dyrygentem, o którym myśl się w kontekście wykonań symfonii Mahlera. Jednak także on od czasu do czasu po nie sięga, a wśród jego nagrań odnaleźć można także Piątą, zarejestrowaną podczas koncertu z Chicago Symphony Orchestra. Jego interpretacja rozpoczynającego dzieło marsza jest ekspresyjna i jednocześnie pełna niepokoju i napięcia, które pasuje do tej muzyki:

Gra blachy jest tu spektakularna, wyrazista, momentami nawet rozmyślnie brzydka:

To specyficzny marsz, raczej agresywny i pełen desperacji niż żałoby. Desperacji brakuje za to trochę w rozpoczęciu części drugiej. Jest ona pokierowana przejrzyście, zagrana jest wspaniale, ale z tej muzyki można wycisnąć więcej emocji. Ciemne, gęste brzmienie CSO i tak robi duże wrażenie, doskonale wydobyto tu także (podobnie jak w pierwszej części) brzmienie tam-tamów. Świetnie brzmią także ekspresyjne wiolonczele:

Chociaż jednak Barenboim czaruje bogactwem brzmienia, to jego interpretacja jest zbyt roztropna, a orkiestra nigdy nie rozgrzewa się do czerwoności:

Także chorał, choć zagrany pięknie, nie robi wrażenia wyrazistego punktu kulminacyjnego.

Scherzu bardziej niż zmiany tempa i nastroju zwraca uwagę wirtuozowska gra blachy. Jest naprawdę przepiękna, ma ciepłe i miękkie brzmienie, które cieszy uszy. Także przejrzystość brzmienia liczy się na plus:

Adagietto jest utrzymane w umiarkowanym tempie, smyczki grają ekspresyjnie, a Barenboim dobrze steruje zmianami tempa. Tego ogniwa nie da się chyba zrobić źle.

Finał jest nierówny – barwny, przejrzysty, ale raz rozkołysany, a kilka taktów dalej nazbyt statyczny.

Jest to na pewno Piąta zagrana i nagrana przepięknie, ale da się z tej muzyki wycisnąć więcej emocji. Barenboim nie ma tyle temperamentu, żeby ruszyć tę muzykę i porwać swoich muzyków. Prowadzi swojego Mahlera roztropnie, przejrzyście i jeśli komuś to wystarcza to zapewne taka interpretacja mu się spodoba. Mnie osobiście w pamięć nie zapadła, nie jest bowiem specjalnie emocjonująca.

Daniel Barenboim, Chicago Symphony Orchestra, 1997, I – 12:42, II – 14:25, III – 16:42, IV – 9:43, V – 15:38 [69:15], Teldec

 

 

 

Z bogatej dyskografii Garego Bertiniego wybrałem ostatnie z jego czterech nagrań, to z Kölner Rundfunk Sinfonie Orchester z 1990 roku. Dyrygent nie ociąga się i rozpoczyna to dzieło ostro, drapieżnie, na pełnych obrotach. To nie tyle marsz pogrzebowy, co wyraz buntu, determinacji i chęci walki. W tym kontekście eksplozja w pierwszym trio jest logicznym rozwinięciem tego co działa się wcześniej. Również powrót głównego materiału brzmi znakomicie, gdyż Bertini mocno podkreśla rytmikę, wydobywa także z brzmienia perkusję:

Nic dziwnego że po tak udanym i dynamicznym rozpoczęciu ogniwo drugie jest spójnym dopełnieniem marsza. Wiele tu brzmień szpetnych, celowo chropowatych, które jednakże wspaniale pasują do charakteru tego dzieła:

Jest tu także poczucie wielkiej ciągłości i spójności przepływu muzyki. Zarówno dzika furia, desperacja jak i momenty refleksji (jak choćby lament wiolonczel) spójnie się ze sobą łączą i tworzą niezwykle satysfakcjonującą emocjonalnie całość. Może jedynie kulminacja i załamanie akcji mogłyby mieć więcej impetu i czysto fizycznej siły brzmienia. Niedostatek ten wynagradza jednak intrygujące połączenie szpetoty i elokwencji.
Już początek Scherza jest fascynujący, Bertini całkowicie zmienia bowiem sposób brzmienia orkiestry. Brzmienie staje się jasne, lekkie, a muzyka w fascynujący sposób, z rozmachem ewokuje poczucie siły, o jakim wspominał Mahler, komentując to ogniwo:

Wykonawcy świetnie wyłapują także wielowymiarowość muzyki – energia w udany sposób sąsiaduje tu z liryzmem i sielskością. Także elementy tańca śmierci podkreślone tu zostały w wyjątkowo udany sposób. Zwróćcie też uwagę, że Bertini nie robi żadnych pauz pomiędzy poszczególnymi odcinkami, co nadaje narracji ciągłości:

Adagietto jest zmysłowe i ekspresyjne, grane przez kolońskie smyczki dźwiękiem gęstym i jędrnym. Tempo jest idealne – nie za wolne, nie za szybkie. Bertini pozwala muzyce płynąć, sugestywnie tworząc nastrój:

Finał jest dziarski i energiczny, a przy tym urwisowskiego humoru. Doskonała jest gra drewna, znakomite wrażenie robi też przejrzystość muzyki pod batutą Bertiniego. Fragmenty z nawiązaniami do Adagietta także potraktowane są szybko, dzięki czemu brzmią lekko i tanecznie.

Zachwyca lekkość i wdzięk tej interpretacji:

Fascynująca kreacja! Doskonale skontrastowana. Każde z pięciu ogniw ma swoje własne oblicze, różni się od pozostałych, a przy tym każde z nich wykonane jest z troską i emocjonalną sugestywnością. Pomimo tego że niezwykle zróżnicowana, to interpretacja jest też spójna. Trudna sztuka, godna docenienia! Pozycja obowiązkowa dla każdego wielbiciela symfonii Mahlera.

Gary Bertini, Kölner Rundfunk Sinfonie Orchester, 1990, I – 11:15, II – 14:46, III – 17:18, IV – 10:05, V – 14:25 [67:49], Warner

 

Jedyne polskie nagranie Piątej to rejestracja Narodowej Orkiestry Symfonicznej Polskiego Radia pod batutą Antoniego Wita z 1990 roku. Było to moje pierwsze nagranie tego utworu, stąd też pewien sentyment do tej płyty, połączony wszakże z chęcią skonfrontowania wspomnień z obecnym stanem wiedzy.
Marsz brzmi nobliwie, grany jest z pewnym dostojeństwem i powściągliwością. Orkiestra brzmi przejrzyście, ale jakość nagrania rewelacyjna nie jest – ewidentnie brakuje tu przestrzeni, także rejestr basowy nie jest zbyt mocno podkreślony, nie usłyszymy tu także tam-tamów. Pierwsze trio grane jest bez szaleństwa – także tu wszystko jest doskonale poukładane i uporządkowane. Oczywiście to plus i świadectwo znakomitego opanowania rzemiosła przez wykonawców, ale brak tu rozmachu i poczucia emocjonalnej jazdy po bandzie. Nie chodzi przecież o to, aby orkiestra nie miała kontroli nad tym co się dzieje. Musi ją mieć, jasna sprawa, ale odrobina szaleństwa czasem nie zawadzi. Ale nawet pomimo tego gra blachy jest bardziej niż przyzwoita, a kulminacje są dobrze rozplanowane. Świetnie brzmi także col legno smyczków pod koniec marsza.
Część druga jest bardzo dobra, grana z werwą, a przy tym bardzo czytelna i przejrzysta. Doskonale słychać tu wszystkie grupy orkiestry. Także odcinki cichsze i wolniejsze brzmią znakomicie. Wiolonczele ciepłe i ekspresyjne. Przejścia pomiędzy kolejnymi sekcjami są bardzo dobrze rozplanowane, brzmią plastycznie i pełne są emocji. Wit naprawdę daje tu katowickiej orkiestrze pograć, a nigdzie nie słychać tego lepiej niż w przepięknie zrealizowanym chorale. Cała orkiestra gra ile fabryka dała. Rezultaty są przejmujące, a na plecach ma się ciarki.
Ogniwo trzecie prowadzone jest w wolnym tempie, jest niespieszne, wytworne, a smyczki mają tu mnóstwo czasu na wyśpiewanie swoich melodii. Elegancja frazowania, staranność realizacji, mieszanina gracji i zadziorności, a także ciepło brzmienia sprawiają, że słucha się tej kreacji z autentyczną przyjemnością. Przepiękne, niespieszne i dźwięczne pizzicata smyczków! Także blacha nie pozostaje w tyle – sola trąbki i waltorni są przepięknie zagrane. Muzyka jest soczysta, leniwa, a Wit przepięknie kontrastuje ze sobą kolejne epizody, a także umiejętnie tworzy kontrast z dwoma pierwszymi ogniwami.
Adagietto prowadzone jest bardzo powoli. Smyczki brzmią ekspresyjnie, ale nie zostały nagrane zbyt dobrze, przez co brakuje im nieco masy brzmienia i ciężaru. A szkoda, bo interpretacja Wita jest znakomita – uwodzicielska i zaskakująco zmysłowa, a ostatnia kulminacja i następujące po niej powolne wygasanie muzyki są bardzo satysfakcjonujące.
Finał jest przejrzysty, a wszystkie warstwy są tu ze sobą przepięknie zespojone, a to ważne w przypadku muzyki, w której występuje taka mnogość linii kontrapunktycznych. Nie ma tu może tyle adrenaliny co w innych wykonaniach, ale i tak słucha się tej wersji z przyjemnością. Blacha ma tu świetne momenty, w których brzmi zadziornie i wyraziście. Przepiękna, soczysta kulminacja, w której ponownie sekcja ta daje z siebie wszystko.
Trzeba pamiętać że nagranie to powstało w specyficznym momencie. Naxos była firmą nagrywającą tanie płyty, zawierające głównie dobrze znane kompozycje, które nagrywano z orkiestrami i wykonawcami nie należącymi do pierwszej ligi. Za zmianę tego stanu rzeczy odpowiedzialny był właśnie Wit, który zrobił dla Naxosu wiele dobrych i więcej niż kilka naprawdę znakomitych nagrań. Bez wątpienia należy do nich także ta Piąta. Nie tylko nie ma się czego wstydzić, ale też jest z czego być dumnym!

Antoni Wit, Narodowa Orkiestra Symfoniczna Polskiego Radia, 1990, I – 13:03, II – 15:02, III – 19:39, IV – 12:05, V – 14:55 [74:44], Naxos

 

 

Holenderski dyrygent Bernard Haitink miał tendencję do nagrywania niektórych dzieł zdecydowanie zbyt wiele razy. Piątą zarejestrował „tylko” cztery razy, a ze wszystkich tych rejestracji wybrałem pierwszą, z Concertgebouw z 1970 roku.
Otwierający dzieło marsz jest surowy i poważny. Haitink nie lamentuje, nie rozpacza, prowadzi muzykę pewnie i w równym rytmie. Gra blachy jest świetna, orkiestra brzmi przejrzyście i przestrzennie, a dyrygent kieruje dziełem ujmująco naturalnie. W drugim trio usłyszymy detale, które umknęły wielu kapelmistrzom, w bardzo udany sposób zbudowane jest też zakończenie:

Druga część nie jest może szczególnie brutalna, ale Haitink dyryguje nią w naturalny sposób, potoczyście umiejętnie łączy ją też z pierwszym ogniwem, a to zawsze dobra rzecz. Jakość gry orkiestry jest imponująca:

Zakończenie tej części nie powala, chciałoby się usłyszeć w tej muzyce więcej desperacji (i więcej tam-tamów).
Podobała mi się nonszalancja i wirtuozeria, z jaką Haitink prowadził Scherzo. Jeśli chodzi o jakość gry orkiestry to ponownie zachwyca. Sola waltorni i trąbki są rewelacyjne, intryguje także sposób, w jaki dźwięki tych instrumentów łączą się z drewnem i smyczkami. Każda z sekcji zachowuje swój własny charakter, a wszystko jest przepięknie zbalansowane:

Odcinki tutti są przejrzyste, ale nie jest to ostatnie słowo jeśli chodzi o emocje zawarte w tym ogniwie.
W Adagietto zwraca uwagę piękna barwa brzmienia smyczków. Haitink prowadzi to ogniwo w umiarkowanym tempie, ale mało tu zmysłowości.

Także w finale dyrygentowi nigdzie się nie spieszy, z upodobaniem wydobywa za to wszystkie warstwy muzycznego tortu upichconego przez Mahlera. Przejrzystość brzmienia Concertgebouw, zrównoważenie wszystkich sekcji instrumentów jest imponujące:

Nie jest to więc najbardziej emocjonująca Piąta. Haitink jest w tej muzyce bardzo roztropny. Zbyt roztropny, aby wykonanie było w pełni satysfakcjonujące. Nie da się jednak ukryć, że jeśli chodzi o grę orkiestry – to jest absolutnie wspaniała, barwna i selektywna.

Bernard Haitink, Concertgebouw, 1970, I – 12:21, II – 14:08, III – 18:03, IV – 10:38, V – 15:48 [70:50], Philips

 

 

 

 

 

 

Studyjne nagranie Piątej ma też na koncie James Levine. Zarejestrował ją, podobnie jak wcześniej Scherchen i Maderna, z Philadelphia Orchestra. Jednak w odróżnieniu od tych ekscentryków jego wersja jest studyjna, dlatego też jakość dźwięku jest tu znacznie lepsza. Pierwsza część jest prowadzona dynamicznie i dramatycznie, bez ociągania, a wejścia smyczków są ostre i brutalne:

Mało tu elegijności, mało smutku, więcej poczucia buntu i desperacji. Gra orkiestry – znakomita i bardzo wyrazista. Gwałtowność z jaką Levine rozpoczyna pierwsze trio, robi wielkie wrażenie. Muzyka brzmi dziko i namiętnie, tak jak powinna, a jakość gry orkiestry jest zachwycająca:

Jest to logiczne, spójne i jednocześnie pełne emocji i wyrazu. Drugie trio także zagrane jest w dość szybkim tempie. Kulminacja tego ogniwa – wybuchowa, ognista, może mało lamentująca (Mahler wpisał tu klagend do partytury), ale na pewno spójna z tym, co usłyszeliśmy wcześniej. Znakomity marsz!
Nie rozczarowuje także początek drugiego ogniwa – grany ostro i bardzo dynamicznie. Dyrygent nie zwalnia także w wolniejszych epizodach, co nadaje narracji spójności i wyrazistości. Czuły i ekspresyjny lament wiolonczel wyraziście kontrastuje z tym, co działo się w tym ogniwie wcześniej:

Nie rozczarowują grane z furią odcinki w szybkim tempie. Jest tu i zapalczywość i potęga brzmienia, a także ostrość artykulacji. Wspaniale brzmi także potężna, mięsista kulminacja na koniec:

Scherzo powinno kontrastować z tym, co działo się wcześniej. To pod dyrekcją Levine’a kontrastuje, i to bardzo mocno! Muzyka jest tu jednocześnie rześka jak i lekko odprężona. Gra smyczków jest niezwykle giętka – tam gdzie trzeba są ostre i wyraziste, ich dźwięki są świetnie artykułowane i doskonale zaznaczają rytm, by chwilę później rozlać się w szeroką kantylenę. Jest tu też poczucie potęgi brzmienia, o co także Mahlerowi chodziło. Świetny balans pomiędzy wieloma aspektami tego trudnego i długiego ogniwa! Posłuchajcie przepysznej gry smyczków:

Adagietto jest powolne i bardzo zmysłowe. Mamy tu też ten gładki, jedwabisty dźwięk, tak mocno kojarzony z Filadelfijczykami. Przepiękna kreacja!

Finał – szybki, dynamiczny, pełen życia, a przy tym przejrzysty, pełen humoru. Znakomita gra smyczków i blachy, ostre akcenty rytmiczne i pełna polotu gra sprawiają, że słucha się tego wykonania z przyjemnością.

Absolutnie znakomita wersja! Dyrygentowi udało się ogarnąć ten arcytrudny utwór i sugestywnie przedstawić zmiany nastroju. Fenomenalna, zdyscyplinowana gra orkiestry.

James Levine, Philadelphia Orchestra, 1977, I – 12:56, II – 14:50, III – 17:34, IV – 12:01, V – 14:53 [72:14], RCA

 

 

 

 

 

 

Pierwsze nagranie Piątej pod batutą Claudia Abbada to realizacja studyjna z Chicago Symphony Orchestra. Nie przepadam za tym jego cyklem, bo większość tych interpretacji jest co prawda zrealizowanych przepięknie, ale brakuje im intensywności i emocjonalnej głębi. Piąta rozpoczyna się jedna obiecująco – Abbado kieruje marszem w dość szybkim tempie, a smyczki mają ciepłe, ekspresyjne brzmienie. Także kulminacje nie zawodzą – są przejrzyste, ale jednocześnie jędrne i plastyczne, nie brakuje też w nich napięcia:

Zakończenie bardzo satysfakcjonujące, świetnie zagrane i nagrane, upiorne i defetystyczne:

Abbado świetnie uchwycił także kontrasty w drugim ogniwie. Gra orkiestry budzi szczery podziw, podobnie jak wyczucie dyrygenta w kwestii uchwycenia gwałtownych zmian nastroju. Piękne, soczyste i jedwabiste smyczki:

Abbado dyryguje powoli, sugestywnie budując klimat rozpaczy i beznadziei:

Wspaniale zbudowana kulminacja, z przepyszną, absolutnie pierwszorzędną grą blachy:

W zakończeniu tego ogniwa Abbado eksponuje brzmienia brzydkie, chrapliwe i szorstkie. Zaskakuje tym bardzo, ale na plus!

Scherzo jest wytworne, utrzymane w dobrym tempie. Muzyka płynie swobodnie, jest soczysta, barwna, lekka i rozkołysana. Zachwyca zwłaszcza soczysta, ciepła blacha:

W żadnym wypadku nie rozczarowują także odcinki tutti, grane z pasją i polotem:

Adagietto jest zmysłowe, ciepłe, a w smyczkach słyszymy portamenta, która dodają brzmieniu ogromnego uroku. To przepiękna, bardzo poruszająca i pełna emocji i czułości interpretacja.

Nie rozczarowuje także prowadzony z werwą i energią finał, który jest przejrzysty i potoczysty. Słucha się go z ogromną przyjemnością. Porywające zakończenie:

Doskonała interpretacja. Świetnie skontrastowana pod względem nastrojów, wnikliwa, wykonana z wyczuciem i wyobraźnią, rewelacyjnie zagrana i nagrana. Jedna z najlepszych.

Claudio Abbado, Chicago Symphony Orchestra, 1980, I – 12:54, II – 15:10, III – 17:33, IV – 11:55, V – 14:40 [72:30], Deutsche Grammophon

 

 

 

 

 

 

 

Kolejna realizacja Piątej przez Abbada to nagranie z okresu jego rządów w Berlinie. Marsz jest potężny i muskularny, blacha brzmi pewnie i stanowczo, zwracają też uwagę ekspresyjne, jędrne smyczki:

Pierwsze trio jest dobrze zrealizowane, przejrzyste i zagrane wirtuozowsko, ale brak tu szaleństwa interpretacji Scherchena czy Bernsteina. Ale i tutaj wiele jest pięknych momentów, jak choćby delikatna gra drewna. Niestety, tam-tam jest praktycznie niesłyszalny.
W drugim ogniwie jest podobnie. Uwagę zwracają ekspresyjnie brzmiące smyczki. Szaleństwa i ognia niestety tu brak. Jest to Mahler roztropny, starannie kontrolowany. Jest starannie przemyślany, ale nie przeżyty. Jednak trzeba dyrygentowi przyznać, że chorał robi duże wrażenie, jest imponujący i monumentalny.

Trzecia część prowadzona jest w wartkim tempie, nie dłuży się, a także zagrana jest przez Berlińczyków wspaniale, przejrzyście i z blaskiem. Ciekawie brzmi zwłaszcza bat w odcinkach symbolizujących taniec śmierci:

To dobrze zrealizowane Scherzo, jednocześnie majestatyczne jak i pełne mocy.
Adagietto grane jest tym razem szybciej niż w poprzednim nagraniu dyrygenta. Jest przez to bardziej muskularny i bardziej konkretny, co może się podobać, tym bardziej że gra Berlińczyków jest świetna – jedwabista i pełna wyrazu. Ale namiętności tu nie znajdziemy:

Finał natomiast jest dość drętwy. Brak w nim humoru i radości, które ujawniają się jedynie okazjonalnie, jak na przykład w zakończeniu:

To bardzo solidna Piąta, świetnie zagrana i dobrze nagrana. Ale brakuje tu emocji, przez co interpretacja ta nie wyróżnia się spośród innych, a miejscami nawet staje się nudna. Wszystko dobrze, a jednak czegoś brak.

Claudio Abbado, Berliner Philharmoniker, 1993, I – 12:36, II – 14:46, III – 17:26, IV – 9:00, V – 15:40 [69:28], Deutsche Grammophon

 

Podoba Ci się to co robię? Chcesz wesprzeć moją pracę? Odwiedź profil Klasycznej płytoteki w serwisie Patronie.pl

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *


The reCAPTCHA verification period has expired. Please reload the page.

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.