Elementem, który przyciągnął mnie na drugi koncert symfoniczny podczas festiwalu Eufonie była rzadko u nas wykonywana Msza głagolicka Leoša Janáčka (ostatni raz dyrygował nią chyba za czasów swojej dyrekcji Antoni Wit). Koncert zatytułowano „Wielka symfonika”, a chóralne dzieło uzupełniono o dwie krótkie kompozycje, wykonane w pierwszej części koncertu. Było to ostatnie, nieukończone dzieło Bedřicha Smetany, Karnawał praski, oraz Preludia, czyli najbardziej znany poemat symfoniczny Ferenca Liszta.
Niestety już wykonanie dwóch pierwszych dzieł przyniosło spore rozczarowanie. Prowadzący orkiestrę Sinfonia Varsovia Robert Kružik nie panował za bardzo nad dynamiką, która rozpoczynała się gdzieś od mezzoforte a kończyła gdzieś na fortussimo. Ładnie brzmiącego, przejrzystego fortissimo zawsze miło posłuchać, problem w tym że to wykonane podczas koncertu do takowych nie należało. Było matowe w barwie, hałaśliwe, nie było też selektywne, a wejścia poszczególnych grup instrumentów były nierówne. Było więc głośno i cały czas szybko, co dawało w sumie efekt dość nużący. Nie było w tym wykonaniu ani chwili refleksji, cieniowania barw i nastrojów.
Problemy te dały o sobie znać w Mszy Janáčka, która jest dziełem pełnym lapidarnych, ostrych ostinat, wymagających krótkiej, precyzyjnej i ostrej artykulacji. Tego elementu tutaj zabrakło, a jest on dla stylu tego twórcy absolutnie podstawowy. Bez tego wszystko posypało się jak pstryknięty u dołu palcem domek z kart. Ostinata były nieprecyzyjne i rozmazane. Równe wejścia orkiestry można było policzyć na palcach jednej ręki. Wszyscy grali cały czas bardzo głośno, a mnóstwo detali ginęło gdzieś w ciastowatej, bezwładnej i zlepiającej się masie brzmienia. Z solistów dało się słuchać jedynie Jarmily Balážovej (alt) i Jozefa Benci (bas). Andrea Danková (sopran) i Tomáš Juhás (tenor) nie pokazali zbyt wiele w swoich partiach, a głosu tenorowego prawie w ogóle nie było słychać, gdyż nie był w stanie przebić się przez orkiestrę. Solo na organach w wykonaniu László Fassanga było czytelne, precyzyjne pod względem rytmiki i wyodrębnienia planów narracyjnych, ale mało było w nim szaleństwa niezbędnego w muzyce tego kompozytora. Wykonanie tego dzieła ratował Chór Filharmonii Narodowej, wspaniale przygotowany przez Bartosza Michałowskiego. Świetnie cieniował barwy i dynamikę, był też precyzyjny, wyrazisty i ekspresyjny. Orkiestra jest jednak w fatalnej formie, a dyrygent nie był w stanie podkreślić licznych walorów tego wyjątkowego dzieła. Zdarzyło się tu kilka ładnie zbudowanych kulminacji, ale to były tylko nieliczne rodzynki porozmieszane w zakalcowatym i pozbawionym smaku cieście. Milan Kundera powiedział o Głagolickiej, że jest to „bardziej orgia niż msza”. Kiedy słuchało się tego wykonania na myśl przychodził pewien znany związek frazeologiczny, będący też nazwą pewnego warszawskiego kabaretu, założonego we wrześniu 2012 roku.
Zrealizowano w ramach stypendium Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego
Dziękuję za recenzję, byłem na koncercie i też odniosłem wrażenie, że orkiestra gra za głośno, no a soliści w Mszy nie są w stanie się przez nią przebić. Jeden z niewielu przypadków, że utwór wysłuchany wcześniej na Spotify zrobił lepsze wrażenie niż na żywo, choćby przez wyraźniejszą separację głosów.
Proszę posłuchać nagrania Michaela Gielena, jest wyraziste i selektywne. Także interpretacja Antoniego Wita z zespołami FN jest ciekawa.