Riccardo Muti wielkim dyrygentem jest. Uwagę krytyków i publiczności zwrócił w 1967 roku, wygrywając konkurs dyrygencki im. Guido Cantellego. W 1973 roku zastąpił Otto Klemperera na stanowisku szefa artystycznego Philharmonia Orchestra, później kierował jeszcze Philadelphia Orchestra, Teatro alla Scala, a od 2010 roku do teraz jest szefem Chicago Symphony Orchestra. Często występuje jako dyrygent gościnny z Berliner i Wiener Philharmoniker. Dyryguje więc już ponad pół wieku, intensywnie koncertuje i nagrywa. Jego kreacje dyrygenckie nadal budzą duże zainteresowanie publiczności. Z okazji obchodzonych w 2021 roku 80. urodzin artysty Warner wydał monumentalny, złożony z 91 płyt album zatytułowany „Riccardo Muti – The Complete Warner Symphonic Recordings”, na który składają się nagrania z lat 1973-2006, dokonane przeważnie (ale nie tylko) z zespołami, którym Maestro aktualnie szefował. Spis tego co zostało zarejestrowane z jaką orkiestrą znajdziecie TUTAJ, natomiast trzeba poczynić kilka uwag przed omówieniem tego wydawnictwa. Znajdziemy tu nagrania utworów symfonicznych, koncertów z instrumentem solowym, a także dzieł wokalno-instrumentalnych. Nie ma tu żadnych oper (a tych Muti też przecież ponagrywał sporo), nie ma też z oczywistych względów nagrań dla innych wytwórni (choćby tych dla Philipsa, CSO Resound, Sony czy Deutsche Grammophon), nie ma też tych zarejestrowanych po 2006 roku (nie ma więc nic z CSO). Mamy tu więc „tylko” wycinek dyskografii Mutiego, ale wycinek naprawdę potężny. Jak zabrać się do omawiania takiego multiboxu? Nie było opcji, aby omawiać każdą płytę z osobna, bo zajęłoby to zbyt dużo miejsca, wymagałoby też zbytniego wchodzenia w detale. Postanowiłem więc (nie zawsze konsekwentnie, ale trudno) pokierować się kryterium narodowościowym i obsadowym.
Muzyka włoska
Utwory kompozytorów włoskich to bez wątpienia jeden z najmocniejszych punktów tego wydawnictwa i przy okazji filar repertuaru Mutiego. Traktuje tę muzykę z wielką dbałością i troską, nie wykluczającą wszak wielkich emocji. W zasadzie każda płyta zawierająca dzieła krajan dyrygenta zasługuje na gorącą rekomendację. Mamy tu dużo utworów Giuseppe Verdiego – uwertury i muzykę baletową z oper (dość miałką, ale i tak świetnie wykonaną), Cztery utwory religijne, a także dwa nagrania Messa da Requiem. Pierwsze z nich to fenomenalna, ognista rejestracja z Philharmonia Orchestra, którą spokojnie można postawić obok sławnego nagrania Giuliniego. Drugie, nagranie z orkiestrą i chórem La Scali, jest trochę mniej interesujące. Nadal bardzo dobre, ale bez takiego pazura i ognia. Świetne, pełne przepychu i witalności Stabat Mater Rossiniego, a także uwertury tego kompozytora, dynamiczne, rytmiczne i pełne humoru. Na uwagę zasługują także dwa utwory Antonia Vivaldiego – Magnificat g-moll i Gloria D-dur. Nie są to co prawda nagrania historycznie poinformowane, ale Muti dyryguje nimi con amore.
Wielkim odkryciem była dla mnie muzyka Luigiego Cherubiniego, kompozytora nadal wykonywanego sporadycznie, który w historii zapisał się w niezbyt ciekawy sposób, obsmarowany przez Berlioza na kartach jego memuarów jako zramolały, zrzędliwy typ, który rzucał mu kłody pod nogi. Nas powinna jednak bardziej interesować jakość jego muzyki, a ta jest bardzo wysoka. To dzieła stojące stylistycznie gdzieś pomiędzy klasycyzmem a romantyzmem. Sześć płyt w boxie poświęconych jest wyłącznie muzyce Cherubiniego. Mamy tu oba opracowania Requiem (w d-moll i w c-moll, to ostatnie poświęcone pamięci Ludwika XVI), Mszę A-dur na koronację Karola X, szczególnie poruszająca, monumentalna (prawie 80 minut muzyki!), Messa solenne d-moll dla księcia Esterhazego, mszę G-dur na koronację Ludwika XVIII oraz Missa solemnis E-dur, a także Marche religieuse i dwa motety. Jest w tych dziełach dostojeństwo, ciężar i powaga, które bardzo Mutiemu odpowiadają. Msze d-moll i E-dur zarejestrowane zostały z Bawarczykami, a ciemny i miękki dźwięk tej orkiestry dobrze pasuje do charakteru muzyki.
Mamy tu też fenomenalnie zrealizowaną trylogię rzymską Ottorina Respighiego. Muti prowadzi tę arcybarwną muzykę z ogromnym zapałem i energią, a zapamiętanie i furia, z jaką kończy Feste Romane, robi ogromne wrażenie. Gra orkiestry jest tu znakomita, mniej znakomity niestety jest dźwięk.
Te rejestracje słusznie przeszły do klasyki fonografii.
Czemu brak tu nagrań dwóch koncertów fortepianowych Nino Roty z Gabrielą Tomassi?…
Muzyka francuska
Muti nagrał w Filadelfii jedną z najlepszych Symfonii fantastycznych ever. Kropka. Szkoda, że nie wspiął się na ten sam poziom intensywności w czasie realizacji Romea i Julii, ale to nadal bardzo przyzwoite nagranie.
Natomiast jego Ravel jest absolutnie paskudny. Mamy na tym krążku Bolero, drugą suitę z Dafnisa i Chloe oraz Alborada del gracioso. Tak bezdusznie, drętwo prowadzonego Ravela ze świecą przyjdzie wam szukać. Muti kompletnie nie ma pomysłu na tę muzykę i jest zupełnie odporny na jej czar. Tak płaskiego rozpoczęcia Dafnisa nie słyszałem od czasu wysłuchania nagrania Rattle’a z CBSO. Dźwięk jest tak samo paskudny jak interpretacje Mutiego – płaski i cienki.
Mamy tu też francuski album „morski”, a na nim cykl Poème de l’amour et de la mer ze znakomitą Waltraud Meier, Une barque sur l’ocean Ravela i La Mer Debussy’ego. W odróżnieniu od płyty poświęconej muzyce Ravela jakość dźwięku jest tutaj znakomita. Dzieło Ravela wypada świetnie, Morze natomiast jest trochę zbyt senne i rozmazane. Zdecydowanie wolę w tym utworze mocniej zarysowane kontury.
Świetnie wypada płyta hiszpańska – España Emmanuela Chabriera, Rapsodia hiszpańska Ravela i Trójgraniasty kapelusz Manuela de Falli. Nie jest to muzyka zbyt głęboka, ale efektowna i pełna temperamentu, znakomicie orkiestrowana. Muti potrafi podkreślić jej zalety.
Muzyka rosyjska
Czego to ja się nie nasłuchałem o filadelfijskim cyklu symfonii Czajkowskiego z Mutim! Jaki znakomity, jaki ognisty, jaki pełen pasji, jak świetnie nagrany i zagrany. Słuchając tych nagrań drapałem się cały czas po głowie, zastanawiając się mocno, czy to są aby na pewno te same interpretacje. To Czajkowski momentami zaskakująco sztywny (Piąta, Szósta), pozbawiony ekspresji, dziwnie koturnowy i przez to względnie mało interesujący. Trafiają się tu dobre momenty (Druga), ale są też nagrania zrealizowane w tak beznadziejnej jakości dźwięku (Romeo i Julia), że aż dziw bierze, że w ogóle zostały dopuszczone do powtórnego wydania bez remasteringu. To wstyd i hańba wydawać rzeczy, które brzmią tak słabo. Wyjątkiem jest Manfred, dość mało popularne dzieło, które rzeczywiście grane jest z pasją, pazurem i zaangażowaniem. Także jakość dźwięku jest w tym dziele wspaniała. Tak czy siak – Muti wymiótł w Manfredzie, ale reszta jego symfonii Czajkowskiego jest całkiem przeciętna. Na otarcie łez mamy tu absolutnie pierwszorzędne nagrania muzyki baletowej – suity z Jeziora łabędziego i Śpiącej królewny, a także krążek z uwerturą Rok 1812 (Riccardo, why, po co to nagrywać?) i Serenadą C-dur, w której można do woli rozkoszować się delikatnym i jedwabistym dźwiękiem filadelfijskich smyczków. Mamy tu także późniejsze nagrania utworów Czajkowskiego – świetnego Hamleta, kolejne bardzo przeciętne wykonanie Romea i Julii, a także całkiem przyzwoitą fantazję Francesca da Rimini. Są tu także filadelfijskie wersje trzech ostatnich symfonii – bardzo dobra Czwarta, nudnawa i drętwa Piąta i taka sama Szósta.
Nie zawiodą się za to fani muzyki Igora Strawińskiego – Święto wiosny, Pietruszka i suita z Ognistego ptaka to klasa sama w sobie. Jest tu niezwykła barwność, wielki witalizm, precyzja, pasja i ogień. Wspaniałe nagrania! Po Szeherezadzie Rimskiego-Korsakowa nagranej w Filadelfii można spodziewać się wspaniałej, barwnej, zmysłowej gry i… jest to dokładnie to, co tutaj dostajemy. Wyrazista interpretacja Mutiego jest świeża i pełna energii. Obrazki z wystawy Modesta Musorgskiego są dość przeciętne i nie robią większego wrażenia.
Wspaniały jest cykl symfonii Aleksandra Skriabina (czyli trzy symfonie numerowane + Prometeusz + Poemat ekstazy). Jedwabiste, zmysłowe brzmienie Philadelphia Orchestra pasuje to tej egzaltowanej muzyki jak ulał, a Muti prowadzi ją konkretnie i zdecydowanie, umiejętnie podkreślając kolorystykę. Także jakość dźwięku jest tu wspaniała – wejście organów w Poemacie ekstazy wbija w ścianę i sprawia że drży podłoga. Chociaż nie przepadam za większością utworów Skriabina, to muszę wyznać, że realizacje Mutiego, tak od strony jakości dźwięku, jak i realizacji ze strony orkiestry i interpretacji dyrygenta, jest zachwycająca. To wzorcowe nagrania.
Mniej wzorcowa jest Piąta Szostakowicza – to dobre nagranie, bardzo sprawnie przez Filadelfijczyków zrealizowane (pięknie wyśpiewali zwłaszcza Largo), ale można z tej muzyki wycisnąć więcej. Jest tu też brawurowa (i pozbawiona głębi) Uwertura uroczysta, która wypada zdecydowanie lepiej, czytaj – bardziej efektownie.
Fenomenalne są nagrania muzyki Siergieja Prokofiewa – muzyka filmowa do Iwana Groźnego, Sinfonietta A-dur (dwupłytowy album z Philharmonia Orchestra) i suity z Romeo i Julii (Philadelphia). Jaka szkoda że nagrania symfonii Prokofiewa (Pierwsza, Trzecia i Piąta) Muti zrealizował dla Philipsa!
Muzyka niemiecka i austriacka
Mamy tutaj cykl symfonii Beethovena z Philadelphia Orchestra, a także Szóstą i Siódmą, nagrane wcześniej z tą samą orkiestrą. Pastoralna jest znakomita, lekka i liryczna, brzmienie orkiestry jest ciepłe i ekspresyjne. Siódma jest dobra, ale niczym specjalnym się nie wyróżnia. To samo można powiedzieć o cyklu. Wyraźnie czegoś tu brakuje – jakiejś ostrości, kanciastości, nerwowości. Beethoven Mutiego jest zbyt miękki, zbyt pluszowy, zbyt wygodny w słuchaniu. Brzmi jak muzyka napisana przez zblazowanego przedstawiciela establishmentu, a nie mocującego się z losem furiata. To bodajże Szymanowski powiedział kiedyś, że muzyka Beethovena jest jak stara kanapa, na której każdy już kiedyś siedział. Właśnie tak brzmią te symfonie pod batutą włoskiego dyrygenta. Są zagrane przepięknie, jakość dźwięku także jest wysoka, ale można z tej muzyki wyciągnąć więcej emocji i znaczeń. Najlepsze są dzieła wczesne – dobra jest Pierwsza i Druga, a wręcz rewelacyjnie wypada słoneczna i pełna energii Czwarta. Piąta jest poprowadzona rutynowo, przez co szybko staje się nudna, a dość podobnie sprawa przedstawia się z Trzecią. Pastoralna jest więcej niż przyzwoita, choć w burzy przydałoby się więcej grzmotów. Siódma i Ósma – bardzo przyzwoite, chociaż jak na mój gust trochę zbyt miękkie, zbyt pluszowe, zbyt wygodne w odbiorze. Jeszcze gorsza jest Dziewiąta. To po prostu nudziarstwo straszliwe, które broni się tylko świetnym śpiewem Westminster Choir.
Requiem Mozarta z Berliner Philharmoniker jest dość ciężkie i zwaliste, brzmi masywnie i grubo, jakby orkiestrował tę muzykę Wagner albo Brahms. To samo tyczy się symfonii, które zajmują dwie płyty. Mamy więc symfonie nr 24, 25 & 29, nagrane z New Philharmonia Orchestra, a także Jowiszową i Divertimento D-dur KV 136 z Berlińczykami. Wszystko to grane jest ciepło, miękko, pluszowo, trochę w stylu Marrinera.
Rewelacyjnie wypadają symfonie Mendelssohna (Szkocka, Włoska i Reformacyjna), Schumanna i Schuberta, dopełnione uwerturami. Dzieła wszystkich tych trzech kompozytorów dyrygowane są z wielką witalnością, z wyczuciem stylu i potrzeb muzyki, Muti traktuje je też inaczej niż symfonie Beethovena i Mozarta. Nie wygładza ich, potrafi odnaleźć w nich nerwowość i napięcie, które są tam tak ważne. Co jednak ważniejsze – potrafi świetnie skontrastować te elementy z liryzmem i miękkością. To przepiękne, bardzo wciągające interpretacje, na dodatek znakomicie nagrane.
Mamy tu też trzy płyty z symfoniami Gustava Mahlera (Pierwsza z Filadelfijczykami) i Antona Brucknera (Czwarta i Szósta, obie z Berlińczykami). Muti kompletnie nie czuje tej muzyki, nie odnajduje się w stylistyce tych twórców, chociaż więc dzieła te zagrane są bardzo przyzwoicie, to nie ma tu praktycznie żadnego wglądu ze strony dyrygenta.
Zdecydowanie bardziej niż przyzwoite są interpretacje dwóch utworów Ferenca Liszta – poematu symfonicznego Preludia i Symfonii faustowskiej. Jest tam ogień i wiele rozwichrzonej pasji, której ta muzyka potrzebuje.
Znakomita Carmina burana Carla Orffa z Philharmonia Orchestra. Pełna humoru, werwy i życia, zagrana i zaśpiewana wyraziście, w wartkich tempach, w odpowiednim zaakcentowanie żywej rytmiki. Czasem jest nawet nieco przaśna (dobrze, tego jej trzeba!). Jedyne co może irytować to fakt, że chór ma włoską wymowę łaciny, co mnie osobiście trochę razi, no ale trudno. Tak czy siak to znakomita wersja.
Muzyka na wodzie Georga Friedricha Händla z Berlińczykami jest bardzo przeciętna. Po co komu takie nagranie?…
Mamy tu też cztery płyty z koncertami noworocznymi nagranymi w wiedeńskim Musikverein (z lat 1997 i 2000). Są utwory przedstawicieli rodziny Straussów, Franza von Suppé, etc. Jeśli ktoś lubi tego typu repertuar (włączając w to klaskanie w rytm Marsza Radetzky’ego) to pewnie mu się te nagrania spodobają. Na mnie nie zrobiły większego wrażenia.
Koncerty instrumentalne
Zaskakująco dobry jest album nagrany z Gidonem Kremerem, a zawierający koncerty Jeana Sibeliusa i Roberta Schumanna. Mógłby nosić tytuł (to teraz modne) „Poza strefą komfortu”, ale paradoksalnie to naprawdę znakomite, pełne pasji wykonania. Koncerty Wolfganga Amadeusa Mozarta nr 2 i 4, nagrane z Anne-Sophie Mutter są romantyczne, grane tłustym, oleistym dźwiękiem. Zdecydowanie bardziej lubię bardziej świeżego, momentami bardziej szorstkiego artykulacyjnie Mozarta. Kyung-Wha Chung wykonuje Koncert A-dur i Romans f-moll Dvořáka i są to nagrania bardzo dobre.
Alexis Weissenberg gra Pierwszy Brahmsa dość ostro i mechanicznie, nie jest to więc najlepsze nagranie tego utworu. Jest to też jedyny utwór tego twórcy w całej kolekcji. Są też trzy płyty z Andrei Gavrilovem – bardzo dobry Drugi i Rapsodia na temat Paganiniego oraz naprawdę świetny Trzeci Rachmaninowa. Jest też Pierwszy Czajkowskiego, który brzmi dobrze, nie jest to jednak kreacja tysiąclecia. Nie jest nią także Trzeci Beethovena ze Światosławem Richterem, który gra dość ciężko i masywnie, tak samo zresztą wykonuje on Koncert Es-dur KV 482 WAM. Rozczarowują nudne i mało oryginalne koncerty Vivaldiego – Cztery pory roku, Burza na morzu i Noc.
Nie zachwyca także płyta nagrana z Mauricem André (II Koncert brandenburski Bacha, koncerty na trąbkę Telemanna, Torelliego i Haydna).
Kolekcji dopełnia płyta dokumentalna – Muti and the Philharmonia Orchestra. A Legendary Era. Jest to ciekawe uzupełnienie, szkoda tylko że ograniczono się do jednej orkiestry. Nic o jego pracy w Filadelfii? Nic ciekawego tam nie zrobił? Serio?…
Inna sprawa to kwestia rozlokowania muzyki na płytach. Tych jest 91, jednak nijak ma się to do poziomu zapełnienia poszczególnych krążków. I tak na przykład dwa balety Strawińskiego, Święto wiosny i Pietruszka, wydane ongiś jako jeden album, teraz zostały rozbite na dwie płyty, a na każdej z nich jest raptem jakieś 35 minut muzyki. Ale taka jest niestety cena wydawania (i kupowania) albumów firmowanych oznaczeniem „original jacket” i trzeba się z tym pogodzić. Booklet jest bardzo skromny – prawdę mówiąc po tego typu obszernym wydawnictwie spodziewałem się bardziej szczegółowego omówienia kariery Mutiego i większej staranności w kwestiach edytorskich. Czy warto jednak ten box kupić i spędzić czas (mnie przesłuchanie go zajęło trzy miesiące) na poznawaniu nagrań włoskiego Maestro? To zależy. Nie każda interpretacja jest olśniewająca, nie każda jest odkryciem, ale zdarzają się tu rzeczy absolutnie genialne, zrealizowane wzorcowo i porywająco. Trudno byłoby zresztą przy tak obszernym wydawnictwie, obejmującym nagrania zarejestrowane na przestrzeni kilkudziesięciu lat, utrzymać przez cały czas tak samo wysoki poziom. Jednak to co mamy i tak jest imponujące, znakomitych nagrań jest tu więcej niż tych niedobrych. Biorąc pod uwagę jak świetnie dyrygent prowadzi muzykę włoską na pewno warto zainteresować się wydanym przez sony boxem „Riccardo Muti Conducts Italian Masters” (tylko 7 płyt), a także nagraniami oper, zrealizowanymi dla Warnera i Sony.
Riccardo Muti – The Complete Warner Symphonic Recordings
Warner Classics