Festiwal Katowice Kultura Natura to okazja do spotkań ze znakomitymi zespołami zagranicznymi. Tak też jest i w tym roku, a pierwszym z tych, których miałem okazję wysłuchać, był Rundfunk-Sinfonieorchester Berlin. Orkiestra zawitała na Górny Śląsk wraz ze swoim szefem artystycznym, znakomitym dyrygentem Vladimirem Jurowskim. W programie znalazły się dzieła Witolda Lutosławskiego, Dmitrija Szostakowicza i Franza Schuberta.
Jako pierwsze zabrzmiały Wariacje symfoniczne Lutosławskiego, wczesne dzieło kompozytora, ukończone w 1938 roku. Myślę że największą zaletą wykonania berlińskiej orkiestry pod batutą Jurowskiego było to, że dzieło to nie brzmiało jak grane na rozgrzewkę. Zwykle jest tak, że pierwszy utwór wykonywany jest dość niezobowiązująco, tak jakby miał posłużyć tylko i wyłącznie do tego, aby orkiestra się rozegrała. Tutaj tak nie było. Wszystko było plastyczne, barwne, wyraziste, grane uważnie i precyzyjnie. Pięknie zabrzmiało zwłaszcza efektowne, soczyste zakończenie.
Od wybuchu wojny w Ukrainie muzyki Szostakowicza praktycznie się u nas nie wykonuje, zatem możliwość wysłuchania II Koncertu wiolonczelowego była dla słuchaczy nie lada gratką. To specyficzne dzieło, które wymaga od słuchacza dłuższej znajomości z nim, aby mogło wywrzeć odpowiednie wrażenie. Pełno tu niebanalnych rozwiązań orkiestracyjnych, a instrument solowy często gra solo z perkusją – wielkim bębnem czy tamburynem. To na wiolonczeli spoczywa cały ciężar prowadzenia narracji, a interakcje z orkiestrą są dramatyczne i barwne. Sobotnie wykonanie w Katowicach było dość nierówne. Orkiestra zabrzmiała świetnie, a Jurowski akompaniował z wyczuciem stylu tej muzyki, umiejętnie wydobywając zarówno specyficzny, surowy i mroczny liryzm jak i czarny humor, choć nie było to może ostatnie słowo jeśli chodzi o temperaturę emocjonalną tej muzyki. Jednak dla mnie osobiście wątpliwości budziło wykonanie partii solowej przez białoruskiego wiolonczelistę Ivana Kariznę. Odcinki w szybkim tempie i w szorstkiej artykulacji staccato wypadły znakomicie – pokazały, że artysta ma świetną technikę i potrafi zrobić z niej dobry użytek. Problem zaczynał się, gdy trzeba było pokazać nieco więcej uczucia, a nie tylko sprawności palców. Karizna nigdy tak do końca się nie rozkręcił i nie rozśpiewał. Grał tonem dość małym i płaskim, co pozostawiało pewien niedosyt. Wszak mamy tu szeroką słowiańską kantylenę, silne uczucia, które były tu ledwie zasugerowane. Na bis zabrzmiało opracowanie ukraińskiej pieśni ludowej przygotowane przez Borysa Latoszyńskiego. Karizna wykonał je przy akompaniamencie dwóch harf i fortepianu, przy którym zasiadł Jurowski. Nagle okazało się, że wiolonczelista potrafi rozśpiewać i prowadzić soczystą kantylenę. Tylko dlaczego dopiero na bis?…
Swoją drogą – co za kontrast w stosunku do piątkowego wykonania II Koncertu wiolonczelowego Olesena w NFMie! Tutaj słuchaliśmy niekwestionowanego arcydzieła, muzyki, która choć jest trudna i wymagająca, to przecież stanowi spójną, wciągającą i niezwykle angażującą opowieść, jest to też rzecz, która utrzymuje się w repertuarze. Tam wysłuchaliśmy utworu, który stanowił nieskładny zlepek technik, kompozycję, o której mało kto będzie pamiętał za 10 lat. Tu arcydzieło zagrane przez solistę dość nieśmiało zrobiło wielkie wrażenie; tam zagrany z pełnym zaangażowaniem przez znakomitego wiolonczelistę utwór jednym uchem wpadł i drugim wypadł. O, ironio!
IX Symfonia C-dur Wielka Schuberta to bardzo trudny utwór. Można by pomyśleć, że nie jest to dzieło, które nadaje się na trasę koncertową. Nie jest przecież aż tak efektowne i barwne jak dzieła późniejsze, choćby te z początku XX wieku. Źle wykonana Wielka potrafi potwornie znudzić i zmęczyć. Ostatnio słuchałem jej rok temu w wykonaniu Orkiestry Filharmonii Czeskiej pod Michaelem Tilsonem Thomasem, a jeszcze wcześniej miałem wielkie szczęście usłyszeć Jerzego Semkowa (kiedy to było?…). Dość więc rzec, że konkurencja była silna, ale Jurowski po raz kolejny zadziwił i po raz kolejny pokazał wielką klasę. Wykonał ten utwór tak, że miałem wrażenie, że słyszę go pierwszy raz, a trochę nagrań jednak przewinęło się przez mój odtwarzacz. Wydobył z partytury moc nieoczywistych detali. A to dialogi sekcji smyczków w pierwszej części, a to delikatne i miękkie solo trąbki w części drugiej. Zachwycało też bogactwo barw, nastrojów i temp, a także wysoka temperatura emocjonalna całości. Mnóstwo tam było subtelnych zwolnień i przyspieszeń, które nadawały interpretacji wyrazistości i emocjonalnej głębi. Frazowanie było absolutnie przepiękne, a także i tutaj zdarzały się ciekawe i niebanalne rozwiązania. Jurowski miał na ten utwór swój własny pomysł, ale nie postawił na głowie tego, co Schubert zapisał w partyturze. W Scherzo duże wrażenie robiła ostra, stanowcza gra smyczków i dosadne akcenty rytmiczne, a finał to była prawdziwie elektryzująca jazda bez trzymanki w zawrotnym tempie. Orkiestra czujnie i uważnie realizowała wskazówki dyrygenta, który pokazał nie tylko klasę, ale też ogromną charyzmę. Czuło się w tym muzykowaniu dobrą energię i wzajemną sympatię. To nie było zwyczajne odegranie nut, to była prawdziwie autorska kreacja, która oddała temu pięknemu utworowi pełną sprawiedliwość. Niebawem ukaże się nagranie Wielkiej pod batutą Jurowskiego, Piąta Mahlera nagrana w Londynie, a także zarejestrowany już kilka lat temu album z muzyką Strawińskiego. Będzie czego słuchać i o czym pisać! Niestety mocno rozczarowała na koncercie publiczność, zrywając się z oklaskami po każdej części Symfonii. Zespół NOSPR od lat próbuje edukować słuchaczy w tym temacie, ale jak widać bezskutecznie – nauka idzie w las.
foto. Radosław Kaźmierczak Fotografia/NOSPR