Urodzony w 1971 roku Thomas Adès uznawany jest za jednego z najwybitniejszych współczesnych kompozytorów, często też chwyta za batutę lub zasiada za klawiaturą fortepianu. W każdej z tych ról ma coś ciekawego do powiedzenia, a jego interpretacje często są niebanalne i subiektywne. Poniedziałkowy koncert artysty z ORF RSO Wien w Musikverein był więc interesujący nie tylko dlatego, że twórca wykonywał własne kompozycje, ale też dlatego, że w programie znalazły się dzieła innych twórców.
Koncert rozpoczęło wykonanie przeznaczonej na 14 trąbek fanfary Tower – for Frank Gehry, prawykonanej w 2021 roku z okazji otwarcia w Arles centrum sztuki LUMA Arles, które ma postać wieżowca o powierzchni 15 000 metrów kwadratowych. Budynek zaprojektował kanadyjski architekt Frank Gehry. Utwór oparty jest na motywie zapożyczonym z Arlezjanki (a jakże!) Georgesa Bizeta – to imitujące bicie dzwonów trzydźwiękowe ostinato z ogniwa zatytułowanego Carillon. Dzieło to jest zgrabne, efektowne i, jak przystało na fanfarę, lapidarne. Adès przyznaje zresztą, że inspiracją przy jego pisaniu była Sinfonietta Leoša Janáčka, o której za chwilę.
Kolejnym utworem w programie było rzadko wykonywane, wczesne dzieło Benjamina Brittena – Young Apollo, przeznaczone na fortepian, kwartet smyczkowy i smyczki. Zagrano je dwa razy w 1939 roku, po czym angielski twórca wycofał je z katalogu swoich dzieł. Wykonano je dopiero w 1979 roku, już po jego śmierci, kiedy wróciło do obiegu koncertowego. Trudno orzec, skąd taka surowość Brittena wobec własnego utworu. Nie jest to jego najwybitniejsze dzieło, to pewne, ale to kompozycja błyskotliwa i barwna, której słucha się z przyjemnością. Zwłaszcza kiedy partię solową wykonuje pianista tej miary co Kirill Gerstein, który zagrał ją z blaskiem i werwą. Miał świetne, nieprzeforsowane forte, a także perliście brzmiący wysoki rejestr. Orkiestra także brzmiała satysfakcjonująco, barwna była i migotliwa, ale odnotować też trzeba, że zdarzyło się smyczkom kilka nieprecyzyjnych wejść. A kim był tytułowy Apollo? Nazywał się Karl Scherchen i był synem niemieckiego dyrygenta Hermanna Scherchena. Był pierwszym ukochanym angielskiego twórcy.
Kolejnym dziełem w programie był Koncert fortepianowy, który Adès napisał dla Gersteina w 2018 roku (pisałem już o nim TUTAJ). Koncert podobał mi się teraz o wiele bardziej niż kiedy słuchałem go za pierwszym razem. To dzieło efektowne, błyskotliwe i barwne, w którym pobrzmiewają echa muzyki Gershwina, Ravela czy Prokofiewa, wtopione są jednak zręcznie w styl Adèsa. Anglik zbudował je w sposób tradycyjny – mamy tu Allegrissimo, Andante gravemente i arcyefektowne Allegro giojoso. Nieregularna rytmika wytrąca słuchającego z równowagi i pomaga utrzymać napięcie, a partia solowa to jeden wielki fajerwerk. Gerstein poradził sobie z nią brawurowo, grał z wielkim skupieniem, drapieżnie i ostro. Zebrał wielkie brawa, a odwdzięczył się za nie, znakomicie wykonując na bis eteryczną etiudę György Ligetiego Arc-en-Ciel.
Drugą część koncertu rozpoczęła czteroczęściowa kompozycja The Exterminating Angel Symphony, przygotowana w 2020 roku na podstawie materiału opery o tym samym tytule, opartej na filmie Luisa Buñuela Anioł zagłady z 1962 roku. Pomysł napisania symfonii na podstawie opery nie jest nowy – wystarczy wspomnieć VI Symfonię Vincentianę Einojuhaniego Rautavaary, opartą na jego Vincencie. Dzieło Adèsa składa się z czterech ogniw: Entrances, March, Berceuse i Waltzes. Pierwsze z nich robi relatywnie najmniejsze wrażenie, z pozostałymi jest już lepiej. Marsz jest potężny, ostry i agresywny, Kołysanka lekka, eteryczna i rozmigotana, zaś uwodzicielskie Walce rozpędzają się, aż do frenetycznego i przejmującego zakończenia. Jest to muzyka, która silnie porusza i zapada w pamięć. Ma swój własny, dekadencki i specyficzny klimat. Jest w niej wielka siła, choć ostatnie z ogniw kojarzyć się może z dziełem Ravela.
Na koniec zabrzmiała Sinfonietta Janáčka. Adès wyjątkowo dobrze czuje i rozumie muzykę tego kompozytora (pisałem już TUTAJ o jego płycie z muzyką tego twórcy, a jest też przecież album nagrany we współpracy z Ianem Bostridgem). Dlatego nie zdziwiło mnie specjalnie, że w jego interpretacji dzieło to zabrzmiało wybuchowo i ekstatycznie. Była tam i ostra, wyrazista rytmika (świetne kontrabasy!), znakomite drewno (przepiękne solo rożka angielskiego w trzecim ogniwie, klarnet w finale), jak i potoczystość narracja i poczucie specyficznego, Janáčkowskiego rozwichrzenia. Adès dyrygował z wielką charyzmą, w szybkich tempach. Nie wygładzał tej muzyki, nie starał się jej ugrzecznić i to sprawiło, że jego interpretacja była tak zniewalająco sugestywna i porywająca. Słuchało się tego wykonania z wypiekami na twarzy. Orkiestra grała bardzo dobrze, choć brakowało mi nieco wyrazistości brzmienia w waltorniach i puzonach. Poza tym było to naprawdę znakomite wykonanie, a kończące dzieło tutti, w którym powracają początkowe fanfary trąbek wręcz wbijało w fotel. Nie obraziłbym się, gdyby Adès nagrał ten utwór! Dyrygenta i kompozytora w jednej osobie oklaskiwano długo i z wielkim entuzjazmem. I słusznie, było to bowiem ważne wydarzenie.
foto. Marco Borggreve