Wrzesień to dla Neeme Järviego pracowity miesiąc. Sędziwy estoński dyrygent poprowadził 8 i 9 dwa wykonania VIII Symfonii Gustava Mahlera w Tallinie, a następnie dwa wykonania Drugiej – 22 w stolicy Estonii i 23 w Parnawie. Udało mi się wybrać na drugi z tych koncertów. Obawiałem się trochę czy parnawska sala pomieści wszystkich wykonawców niezbędnych do zaprezentowania tego monumentalnego dzieła, ale na szczęście moje obawy okazały się nieuzasadnione.
Jeśli chodzi o samą interpretację i wykonanie ze strony Estonian National Symphony Orchestra to było ono nierówne. Były tam momenty zrobione świetnie. Tyczy się to zwłaszcza odcinków tutti, które były mięsiste, jędrne i plastyczne. Järvi starannie kontrolował też dynamikę, dbając o to, aby dźwięk nigdy nie był za głośny i nie przytłaczał słuchaczy. Dyrygował oszczędnymi, delikatnymi ruchami, częściowo siedząc, częściowo stojąc. Doskonale wydobył także brzmienie perkusji, co miało ogromne znaczenie w pierwszym, trzecim i piątym ogniwie. Z drugiej zaś strony były tu odcinki lekko niedograne, nie do końca właściwie scharakteryzowane. Niektóre przejścia z sekcji do sekcji były też zrealizowane dość pospiesznie i metronomicznie. Zdarzały się też jakieś drobne nierówności i nieczystości.
W pierwszej części brakowało mi nieco ostrości i wybuchowości, chociaż gra kwintetu była bardzo dobra, w przeciwieństwie do perkusji, która miała swoje słabe momenty (niesłyszalny bęben basowy). Ale wielka kulminacja w przetworzeniu była zagrana brawurowo, w wartkim tempie. Järvi zignorował cezury, które niektórzy dyrygenci wyolbrzymiają w kilku miejscach, co kompletnie rozbija narrację. Lendler prowadzony był odrobinę za wolno, w nim także zabrakło mi ostrości, zwłaszcza w kontrabasach, które mają tam kilka miejsc, gdzie mogą pokazać pazury. Całe szczęście Scherzo było satysfakcjonujące, plastyczne i dynamiczne. Świetna była kulminacja określona przez Mahlera jako „okrzyk odrazy”, a także zakończenie z wybrzmiewającym powoli dźwiękiem tam-tamu. Mezzosopranistka Tuuri Dede miała raczej mały głos. Śpiewała Urlicht dobrze, prosto, z zachowaniem stylu muzyki, może nie do końca zadowalająco pod względem dykcji, ale nie było to wykonanie, które będzie mi się śniło po nocach. W finale wiele było dobrych elementów. Przede wszystkim świetne były odcinki tutti, a zwłaszcza dynamiczny i drapieżny marsz. Świetnie wypadły odcinki z kapelą grającą za sceną – była ona umiejscowiona w dużej odległości od sali, co dawało wrażenie wielkiej przestrzeni. State Choir Latvija ulokowany nad orkiestrą śpiewał bardzo przyzwoicie, ale nie był zbyt duży. W samym zakończeniu trafiło się kilka słabszych momentów, takich jak dość statycznie poprowadzony duet solistek. Sopranistka Mirjam Mesak miała bardzo ładną barwę, śpiewała z wyczuciem, ale podobnie jak mezzosopran miała dość mały głos. Odcinki tutti wypadły znakomicie, a rumieńców dodawał do nich świetnie wydobyty dźwięk tam-tamu. Poruszająca była cisza, która zapadła po wykonaniu. Orkiestra i Järvi znieruchomieli na chwilę, a publiczność dała im i sobie chwilę na dojście do siebie. Uważność z jaką wysłuchano tego dzieła zasługuje na pochwałę. Pomiędzy częściami Symfonii nie było żadnych przyciszonych szeptów, żadnych pokasływań – pełna koncentracja! Nic też dziwnego – liczący 86 lat Neeme Järvi przyjmowany jest tam jak bohater narodowy. Publiczność go uwielbia – to się czuło! Czuło się to zwłaszcza w tym jak Järvi „przyciszał” i „rozgłaśniał” oklaski poprzez gesty dłoni. Jest bez wątpienia gwiazdą, ale też jednocześnie nie odgradza się od publiczności w wieży z kości słoniowej, jest częścią tutejszej społeczności (ma zresztą pod Pärnu domek letniskowy). Po koncercie przyjmował gości u siebie w garderobie i pomimo zmęczenia znalazł chwilę na krótką rozmowę. Nagrał właśnie po raz drugi Ósmą Mahlera (bo jak wyjaśnił „raz to za mało”), wspominał kontakty z Grażyną Bacewicz i Janem Krenzem, a na stwierdzenie że nie nagrał jedynie Dziewiątej Mahlera odpowiedział: „no tak, to prawda. Muszę coś z tym zrobić”.
foto. Simon van Boxtel