Stanisława Skrowaczewskiego pamiętamy przede wszystkim ze względu na jego działalność dyrygencką. Pozostawił po sobie duży dorobek fonograficzny, w którym znajdziemy komplety nagrań symfonii Ludwiga van Beethovena, Johannesa Brahmsa (nagrał komplet jego symfonii aż trzy razy!), Antona Brucknera czy Roberta Schumanna, a także wiele innych znakomitych rejestracji dzieł Igora Strawińskiego, Béli Bartóka, Maurice’a Ravela, Gustava Mahlera i wielu innych kompozytorów. Tymczasem dzieła samego Skrowaczewskiego pozostają niejako na marginesie jego dorobku. Oczywiście ze względu na okrągłą rocznicę w tym sezonie artystycznym wykonań jego dzieł będzie więcej, ale moim zdaniem jest to muzyka, która jest wartościowa i zdecydowanie zasługuje na to, żeby na stałe zagościć w programach koncertów. Nie powinna być tylko grzecznościowo i okolicznościowo wykonywaną ciekawostką. W najbliższym czasie opowiem o kilku płytach z muzyką Skrowaczewskiego, a zacznę od albumu zatytułowanego Stanisław Skrowaczewski – The Composer, wydanego w 2008 roku przez firmę Oehms.
Pierwsze dzieło na płycie to czteroczęściowy poemat symfoniczny Music at Night z 1949 roku, zrewidowana przez autora w 1977 roku. Utwór oparty jest na wątkach z baletu Skrowaczewskiego Ugo e Parisina. Otwierają ją rozkołysane dźwięki dętych blaszanych, drewnianych i fortepianu, przywodzące na myśl bicie dzwonów. To muzyka pełna napięcia i niepokoju, zgodnie z tytułem – mroczna, choć orkiestrowana w błyskotliwy i jednocześnie oszczędny sposób. Dużo tu odcinków o cienkiej fakturze, w którym poszczególnym instrumentom towarzyszy migotliwy akompaniament. Doskonała orkiestracja i sugestywny nastrój grozy sprawiają, że jest to dzieło angażujące słuchającego, niebanalne i intrygujące. Powinno się grywać je częściej! Arcyciekawy jest także komentarz kompozytora dotyczący genezy zarówno baletu jak i poematu. Otóż podczas podróży pociągiem do Wenecji Skrowaczewski poczuł przemożną potrzebę, żeby wysiąść w Ferrarze. Kiedy doszedł do murów Castello Estense – ogarnęła go panika. Wrócił na dworzec i wsiadł w następny pociąg jadący do Wenecji, nadal w stanie wzburzenia i zaniepokojenia, których nie potrafił w żaden sposób wyjaśnić. Wybrał się na nocny spacer po Wenecji, a kiedy wszedł na dzwonnicę Bazyliki św. Marka, rozległo się bicie dzwonów, które było w tym miejscu tak donośne, że prawie go ogłuszyło. Po powrocie do Paryża na Skrowaczewskiego czekał list z propozycją napisania baletu opartego na XV-wiecznej historii mieszkającego w Ferrarze (a jakże!) markiza Niccolò III d’Este. Żona arystokraty, Parisina Malatesta, wdała się w romans z jego nieślubnym synem, Ugo d’Este. Rozwścieczony małżonek kazał ściąć parę w 1425 roku. W XVI wieku historię tę przekazał poeta Matteo Bandello, a w XIX wieku stała się ona inspiracją dla Georga Byrona i jego poematu Parisina, który z kolei posłużył za podstawę librett trzech oper (Gaetana Donizettiego, Tomás Giribaldi i Pietra Mascagniego) i jednej sztuki teatralnej. Niezwykła historia!
Fantazja na flet altowy i orkiestrę Il Piffero della Notte powstała w 2007 roku. Tytuł nawiązuje do miana, jakim określał się przyjaciel kompozytora, włoski flecista Severino Gazzelloni. Mawiał on o sobie, że jest „il piffero”, co Skrowaczewski wykorzystał, pisząc dzieło będące hołdem dla przyjaciela. Składa się ono z trzech części. Rozpoczyna je długa, kapryśna kadencja solowego instrumentu, oznaczona w partyturze jako free, dreamy and langorous. Później flet dialoguje w szybkim tempie ze smyczkami i bębnami, co daje intrygujące efekty barwne. A już zupełnie odlotowa jest pod tym względem część druga (Aria e Passacaglia), gdzie solowemu instrumentowi towarzyszą albo instrumenty perkusyjne (czelesta), albo nisko brzmiące harfy, kontrabasy czy puzony. Ostatnie ogniwo wieńczy kolejna kadencja solowa, w której Skrowaczewski zaleca soliście wyzyskanie wszystkich możliwości technicznych i wyrazowych instrumentu. Narracja urywa się nagle, enigmatycznie.
Najdłuższym i najbardziej rozbudowanym dziełem zawartym na płycie jest Symphony [2003] in memory of Ken Dayton, trzyczęściowe dzieło poświęcone pamięci przyjaciela Skrowaczewskiego i patrona Minnesota Orchestra. Powstało ono z okazji stulecia tego zespołu i zostało prawykonane w październiku 2003 roku pod batutą kompozytora. Jako motto Skrowaczewski umieścił w partyturze francuski cytat z Chant d’automne Charlesa Baudelaire’a:
Bientôt nous plongerons dans les froides ténèbres;
Adieu, vive clarté de nos étés trop courts!
Co w tłumaczeniu Zofii Trzeszczkowskiej brzmi następująco:
Wkrótce nas chłód ogarnie wraz z mrokiem zimowym;
Żegnaj żywa jasności zbyt krótkiego lata!
Skąd pesymizm Skrowaczewskiego? Artysta uważał, że żyjemy w czasach rozkładu kultury, upadku edukacji, co prowadzi do coraz większego zubożenia. Absolutnie nie dziwi mnie taka konstatacja ze strony wychowanego w przedwojennym Lwowie ucznia Romana Ingardena, zwłaszcza w odniesieniu do Stanów Zjednoczonych początku XXI wieku. Ale czy nasz kraj jest pod tym względem lepszy?…
Wszystkie trzy części symfonii grane są attacca. Dwa rozbudowane (trwają po 15 minut) skrajne ogniwa otaczają krótkie (5 minut) Presto tenebroso w metrum 3/4, które Skrowaczewski nazwał „moim Danse macabre„, stąd też słychać tu ksylofon i col legno smyczków, od czasu Berlioza i Saint-Saënsa niosące sowim brzmieniem upiorne skojarzenia. Także w tym dziele rozlega się bicie dzwonów, tym razem wykorzystanych w orkiestracji. Skrowaczewski zresztą wykorzystuje tu duży skład w intrygujący sposób – a to mamy dialog klarnetu basowego z fagotem, a to odzywa się czelesta, marimba, wibrafon, harfa, fortepian – a wszystkie te instrumenty wykorzystywane są z dużym wyczuciem, faktura jest zawsze bardzo przejrzysta, a odcinki tutti praktycznie nie występują. Duże wrażenie robi także pojawiający się w ostatnim ogniwie chorał instrumentów dętych blaszanych.
Muzyka Stanisława Skrowaczewskiego jest bardzo specyficzna. Uważne ucho wyłapie tu dalekie echa twórczości Berga, Pendereckiego czy Szostakowicza. To dzieła o ciemnym kolorycie, napisane na duże składy, ale orkiestrowane z wielkim wyczuciem. Skrowaczewski nigdy nie przytłacza słuchacza masą brzmienia, tworzy raczej wyszukane kombinacje brzmienia niewielkich grup instrumentów. Muzyka Skrowaczewskiego jest dość posępna, co nie każdemu musi się podobać. Ale też coś w niej jest, coś istotnego wyraża. A że wyrażając to nie koi nerwów, a niejednokrotnie szarpie je – czy to źle? Z dzieł zawartych na płycie najciekawsze są Music at Night i Symphony [2003], Il Piffero della Notte wywiera mniejsze wrażenie.
Swoją drogą – czy stulecie urodzin Skrowaczewskiego nie było dobrą okazją do wydania boxu z nagraniami jego utworów? Czy ktoś pomyślał, żeby się za to zabrać? Tak, wiem, DUX opublikował album z utworami kameralnymi, ale to tyle. W 2011 roku ukazała się rewelacyjna, bardzo obszerna biografia artysty pióra Fredericka Edwarda Harrisa Jr., zatytułowana Seeking the Infinite. Nie dość, że Skrowaczewski był jednym z najwybitniejszych polskich dyrygentów, to miał jeszcze fascynujący życiorys. Czy ktoś tę książkę przetłumaczył i wydał u nas? A nie, przepraszam, my mamy przecież Chopina i Szymanowskiego. To ich biografie wydajemy przecież bez umiarkowania, dłubiąc się w nieskończoność w coraz to innych, wymyślonych na poczekaniu aspektach ich życia. No tak, ale nam to przecież wystarczy. Prawda?
Skrowaczewski – The Composer
Music at Night
Fantasie per Flauto ed Orchestra „Il Piffero della Notte”*
Symphony [2003] in memory of Ken Dayton
Deutsche Radio Philharmonie Saarbrücken Kaiserslautern
Roswitha Staege – flet*
Stanisław Skrowaczewski – dyrygent
Oehms
Podoba Ci się to co robię? Chcesz wesprzeć moją pracę? Odwiedź profil Klasycznej płytoteki w serwisie Patronie.pl
Dziękuję za ten wpis 🙂 Wczoraj w ramach Festiwalu Szymanowski miałem okazję być na koncercie w Krakowie, na którym grano, jako drugi, utwór Skrowaczewskiego Il Piffero della Notte. Koncert otworzyła Mandragora Szymanowskiego, a wieńczył wydarzenie Ognisty Ptak Strawińskiego.
W moim odczuciu najlepiej wypadła Mandragora. Nie dziwię się, bo pewnie Filharmonicy Krakowscy postawili sobie Szymanowskiego za punkt honoru. Niestety najsłabiej wypadł utwór Skrowaczewskiego. Moim zdaniem Orkiestra nie czuła dzieła, a solista Łukasz Długosz nie miał solidnego pomysłu jak podejść do partii fletu. W jego grze dominowały nadekspresyjne efekty sonorystyczne, a finałowa kadencja była przerysowana i nie pasowała do charakteru muzyki. Oklaski były słabe, a publiczność przyjęła utwór raczej chłodno. Byłem osobą, która klaskała najdłużej. Po ustaniu oklasków wstałem i ku mojemu zdziwieniu sala była już opustoszała. Na plus był ładny moment, który udał się smyczkom (takie „szybkie przejęcie pałeczki” od wiolonczel przez altówki do skrzypiec).
Pierwszy raz słyszałem jakikolwiek utwór Skrowaczewskiego. Postanowiłem też nic wcześniej przed koncertem o muzyce Skrowaczewskiego nie czytać. Utwór odebrałem jako nokturnowy z atmosferą tajemniczości i bliżej nieokreślonego niepokoju. Czytając potem opis w programie koncertu i Pana post upewniłem się, że moje odczucia były trafne. Utwór wydał mi się ciekawy. Szkoda, że wykonanie nie za bardzo się udało.
Pozostaje liczyć, że ta muzyka w końcu się osłucha. Zasługuje na to!