Orchestra dell’Accademia Nazionale di Santa Cecilia, Pappano & Cho w Musikverein

Orchestra dell’Accademia Nazionale di Santa Cecilia Roma to jeden z najbardziej rozpoznawalnych włoskich zespołów. Założony w 1908 roku, ma na swoim koncie występy pod batutą Gustava Mahlera, Claude’a Debussy’ego, Richarda Straussa, Igora Strawińskiego, Leopolda Stokowskiego i wielu, wielu innych legendarnych dziś postaci. Szefami artystycznymi orkiestry byli m.in. Igor Markevitch czy Giuseppe Sinopoli, a teraz tę zaszczytną funkcję pełni sir Antonio Pappano. Orkiestra jest obecnie w trakcie trasy koncertowej. Postój w Wiedniu to dwa koncerty w Musikverein – jeden 6, a drugi 7 listopada. Pierwszy z tych występów miał niebanalny, ciekawie ułożony program.

Na wstępie zabrzmiała uwertura do operobaletu Anacréon Luigiego Cherubiniego, jeden z niewielu utworów kompozytora, który przetrwał w repertuarze koncertowym (a szkoda). Pamięta się go głównie ze względu na to jak został opisany w Pamiętnikach Hectora Berlioza, a musimy pamiętać że Francuz nie był dla niego zbyt życzliwy. Tak czy inaczej – dzieło to zabrzmiało pod batutą Pappano znakomicie. Wykonał je plastycznie, ze smakiem podkreślając zmiany dynamiki i tempa, a orkiestra miała ciepłe, nasycone brzmienie.
III Koncert fortepianowy c-moll Ludwiga van Beethovena to już dzieło należące do żelaznego repertuaru. Partię solową wykonał w nim Seong-Jin Cho, którego ostatnio słyszałem na żywo w 2018 roku. Jego występ nie zrobił wtedy na mnie dobrego wrażenia, dlatego też miałem pewne obawy o to, jak wypadnie Beethoven. Wypadał dość dobrze, co tyczyło się zwłaszcza części skrajnych. Koreańczyk grał je błyskotliwie, jasnym dźwiękiem, z pewnymi i dosadnymi akcentami rytmicznymi, które podkreślały pełen żywej energii charakter muzyki. Jedynie cześć wolna wydawała się pozbawiona koncentracji i energii, które tak bardzo zwracały uwagę wcześniej. Jeśli czegoś mi brakowało w graniu Cho – to poczucia budowania opowieści. Technicznie Cho jest świetny, jest w stanie wygrać wszystkie dźwięki zgodnie z wymaganiami stawianymi przez partyturę, w dowolnym tempie, ale jego wykonaniom brakuje radości i spontaniczności. Są mechaniczne, a Beethoven to nie Szostakowicz, któremu czasem takie traktowanie pasuje. Współpraca z Pappano było dobra – dyrygent świetnie podkreślał żywy charakter muzyki. Może jedynie wymiana motywów pomiędzy fortepianem a smyczkami następująca po kadencji mogłaby być bardziej żywa. Na bis Cho zagrał Walc Es-dur op. 34 nr 1 Chopina. Wykonał go pospiesznie, momentami wręcz niedbale. Kompletnie nie dał sobie czasu na odpowiednie rozśpiewanie i zaokrąglenie fraz, co jest niezbędne w tej szlachetnej miniaturze. Mając na świeżo w pamięci występy Garricka Ohlssona i Rafała Blechacza muszę stwierdzić, że różnica poziomów pomiędzy ich interpretacjami a grą Cho jest znaczna.

W drugiej części koncertu znalazły się dwa bardzo różne od siebie poematy symfoniczne, oba napisane w latach 90. XIX wieku. Pierwszy z nich to En Saga, wczesne (i najlepsze z wczesnych) dzieło Jeana Sibeliusa. Połączenie północnego mroku i melancholii z południowymi temperamentami muzyków dało zjawiskowe rezultaty. Uwagę zwracała zwłaszcza śpiewność i barwność brzmienia orkiestry. Wszystko tam było cantabile – nawet tak pozornie wydawałoby się mało istotna rzecz jak figuracje w partii smyczków, które przepięknie migotały i lśnily. Sibelius nie jest kompozytorem znanym z efektów perkusyjnych, ale nawet ciche uderzenia talerzy były tu znakomicie wydobyte i podkreślone. Przepięknie brzmiało też drewno i kwintet, a na szczególe uznanie zasługuje muzyk, który wykonywał rozbudowane solo altówki. Pappano dobrał tempa idealnie – znakomicie podkreślał kulminacje, umiejętnie przyspieszał, co dawało znakomite rezultaty. W zakończeniu z kolei muzyka powoli i ze skupieniem zapadała się w mrok i rezygnację. Była to przepiękna interpretacja.
Ostatnim utworem w programie były satyryczne Ucieszne figle Dyla Sowizdrzała Richarda Straussa, orkiestrowy fajerwerk w pełni usprawiedliwiający renomę autora jako wybitnego instrumentalisty. Wypadły znakomicie – także tutaj bowiem Pappano dobrze dobrał tempa i umiejętnie kształtował narrację. Świetnie wypadły solówki waltorni i klarnetu, a brzmienie w tutti było jędrne i barwne. Blacha miała tu ciepłe i krągłe brzmienie, które doskonale pasowało do charakteru muzyki, a także kwintet był soczysty. Mnie osobiście jednak bardziej podobała się En Saga Sibeliusa, w której wszyscy wykonawcy wydawali się bardziej zaangażowani.
Na bis zabrzmiała przepięknie wyśpiewana Italiana z cyklu Antiche danze ed arie Ottorina Respighiego.

foto. Julia Wesey / Musikverein Wien

Podoba Ci się to co robię? Chcesz wesprzeć moją pracę? Odwiedź profil Klasycznej płytoteki w serwisie Patronie.pl

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *


The reCAPTCHA verification period has expired. Please reload the page.

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.