Drugi występ Orchestra dell’Accademia Nazionale di Santa Cecilia można by określić mianem wieczoru niedokończonych. Złożyły się bowiem na niego dwa austriackie dzieła romantyczne, jedno z początku XIX wieku, a drugie z jego końca, których kompozytorom nie było dane ukończyć.
Pierwszym z nich była dwuczęściowa Symfonia h-moll Franza Schuberta, prawykonana w Musikverein w 1865 roku, a zatem wiele lat po śmierci kompozytora, który zmarł w 1828 roku. Przyjęło się nazywać tę symfonię Niedokończoną, ale nie wdając się w szczegóły wypada tylko powiedzieć że nie wiadomo, dlaczego twórca przerwał pracę nad nią, skoro jej rękopis pochodzi z 1822 roku. Schubert w wykonaniu Pappano był liryczny, łagodny, miękki i trochę flegmatyczny. Nie była to ostra i pełna napięcia interpretacja w stylu Carlosa Kleibera czy Thomasa Beechama, nie mówiąc już w ogóle o wykonaniach historycznie poinformowanych. Przypominała raczej to co można usłyszeć na nagraniach Bruno Waltera. Pappano i orkiestra podkreślali śpiewność muzyki – przepięknie wypadły zwłaszcza łagodnie rozkołysane wiolonczele w pierwszej części i drewno w drugiej. Tempa były umiarkowane – nic nie było tam zagrane zbyt szybko ani zbyt wolno. Odebrałem wykonanie Pappano jako piękne, subtelne, ale jednocześnie emocjonalnie neutralne, zagrane w bezpieczny sposób, bez większych kontrastów emocjonalnych.
Z IX Symfonią Antona Brucknera sprawa jest relatywnie prostsza, kompozytor bowiem zmarł podczas pisania tego dzieła. Trzy części ukończył, finał został w szkicach. Wykonuje się czasem w jego miejsce Te Deum albo jakąś ukończoną przez niewyżytego muzykologa wersję tego zakończenia, ale nie oszukujmy się – uzupełnianie tej symfonii nie ma większego sensu, tym bardziej że w trzyczęściowej postaci także stanowi spójną całość. Wykonanie tego dzieła pod batutą Pappana było nierówne. W pierwszym ogniwie zdecydowanie brakowało napięcia. Było tu piękno brzmienia, była śpiewność, ale odcinki tutti były niedograne, brakowało im mocy brzmienia i blasku. A Bruckner wymaga jednak zdecydowanie innego podjęcia niż Schubert i tu taka miękkość nie znajdowała uzasadnienia w charakterze muzyki. Scherzo było lepsze – Pappano dobrze dobrał tempa, podkreślił dobrze rytmikę i dobrze skontrastował zasadniczy materiał z triem, w którym przepięknie brzmiało drewno. Adagio było zdecydowanie najlepiej wykonanym ogniwem Dziewiątej. Orkiestra grała tu z blaskiem i słyszalnym zaangażowaniem. Pappano także tutaj dobrze wybrał tempa, dzięki czemu muzyka nie dłużyła się, przez cały czas pozostawała śpiewna i elastycznie płynęła naprzód. Ale czy włoski dyrygent powiedział ostatnie słowo jeśli chodzi o zawartość emocjonalną tego ogniwa? Moim zdaniem nie. Patrząc całościowo na wykonanie przez rzymską orkiestrę pod Pappano tych dwóch dzieł – mam wątpliwości czy decyzja o włączeniu akurat ich do programu była trafna. W ich wykonywaniu celują przecież gospodarze, a orkiestry wiedeńskie mają instynktowne wyczucie stylu, którego nie mieli włoscy goście. Orkiestra ma piękne, ciepłe i nasycone brzmienie, co liczy się jej na plus. Jeśli chodzi o Pappano to są przecież kompozytorzy, w których muzyce czuje się lepiej niż w Schubercie czy Brucknerze. W muzyce zwłaszcza tego ostatniego kompozytora jest zdecydowanie więcej grozy, niepokoju i głębi niż ukazali to wykonawcy.
foto. Julia Wesey / Musikverein Wien
Podoba Ci się to co robię? Chcesz wesprzeć moją pracę? Odwiedź profil Klasycznej płytoteki w serwisie Patronie.pl