Ciekawy program przygotował swoim słuchaczom w Filharmonii Śląskiej Yaroslav Shemet. Złożyły się nań tańce autorstwa Karola Szymanowskiego, Antonína Dvořáka i Johannesa Brahmsa, a ponadto prawykonanie Concerto per mezzo Aleksandra Nowaka.
Cztery tańce polskie op 47 Szymanowskiego (w oryginale na fortepian, tu wykonane w dość masywnej, ale barwnej orkiestracji Fitelberga), powstały w 1926 roku na zamówienie Oxford University Press. Są to kolejno Mazurek, Krakowiak, Oberek i Polonez. Zostały wykonane przez orkiestrę z wyczuciem i dużą starannoscią jeśli chodzi o artykulację i rytmikę. Ciekawie było je usłyszeć, tym bardziej że nie jest to przecież najczęściej wykonywane dzieło kompozytora. Ba, tej wersji orkiestrowej nie nagrał chyba w ogóle nikt!
Partię solową w dziele Nowaka wykonał Piotr Sałajczyk. Jest to znakomity pianista, o którego płycie z dziełami Wajnberga miałem przyjemność pisać jakiś czas temu. Obawiam się jednak, że dzieło wykonane w piątkowy wieczór na Sokolskiej nie pozwoliło mu zaprezentować pełni możliwości. Chociaż bowiem jest to koncert fortepianowy, to partia solowego instrumentu jest zaskakująco uboga jeśli chodzi o efekty. Jest to w ogóle utwór bardzo nierówny, w którym jest co prawda kilka ciekawych fragmentów (dysonansowe, długo trzymane współbrzmienia w smyczkach w stylu Kilara, powoli nabrzmiewające crescendo, a potem powolne, glissandowe opadanie), ale mało tu jednocześnie elementów, na których słuchacz może zawiesić ucho. Są tu odcinki przywodzące na myśl Glassa, Messiaena czy koślawy cytat z Sonaty księżycowej Beethovena. Ogólnie rzecz ujmując jest to utwór, który rozpoczyna się wyrazistym gestem, dając sluchaczowi obietnicę opowiedzenia dźwiękami pewnej historii, ale nigdy nie spełnia tej obietnicy, co jest mocno rozczarowujące. Jest to „tkanka bez muzyki” (jak wyraził się Ravel o swoim Bolero), w której trudno doszukać się jakiejś myśli przewodniej. Także pianista nie ma tu za wiele okazji do pokazania kunsztu, a partia lewej ręki mogłaby w ogóle nie istnieć. Wykonanie tego dzieła przez duet Sałajczyk/Shemet było bardzo staranne, ale nie sądzę, aby dzieło to zadomowiło się w repertuarze.
Drugą część koncertu wypełniły lekkie i popularne Tańce słowiańskie z op. 46 Dvořáka (nr 1, 2, 3, 4 i 8) oraz Tańce węgierskie Brahmsa (nr 1, 4, 5, 6 i 7). Jest to repertuar przyjemny w odbiorze dla słuchaczy, ale trudny dla orkiestry, nikt nie ma tam bowiem taryfy ulgowej, mało tu też momentów, w których wykonawcy mogą sobie pozwolić na chwilę odprężenia. Jednak znakomicie przygotowany zespół pokazał wykonaniem tych utworów ogromną klasę. Owszem, były to dzieła zahaczające o muzykę popularną, ale wykonane zostały z wielką finezją i świetnym wyczuciem stylu. Był w tym muzykowaniu humor, była nutka nostalgii, była zadziorność i wielka energia. Było też to, co zauważyłem już wielokrotnie na koncertach Filharmonii Śląskiej – wchodzenie ze sobą w interakcje, a także frajda czerpana ze wspólnego muzykowania. Każda z sekcji orkiestry brzmi wybornie – czy to soczysty, sprężysty kwintet, aksamitne drewno czy charakterna blacha i perkusja. Shemet dyrygując pozwalał sobie na więcej showmaństwa niż zwykle, ale jego gesty pasowały do muzyki i pomagały podkreślać jej charakter. Jego orkiestra spokojnie mogłaby jechać z Dvořákiem do Pragi, a z Brahmsem do Wiednia, a muzykowaniem na tak wysokim poziomie zrobiliby tam furorę. Shemet dwukrotnie bisował (za drugim razem zachęcając publiczność do klaskania w rytm V Tańca węgierskiego), ale po drugim bisie ostentacyjnie złapał leżące na pulpicie partytury, dając znać że wieczór definitywnie dobiegł końca.
Foto. Karol Fatyga