Mitsuko Uchida w Rudolfinum

W kwietniu ubiegłego roku wysłuchałem w wiedeńskim Musikverein Mitsuko Uchidy, która wykonała wówczas trzy ostatnie sonaty fortepianowe Ludwiga van Beethovena (E-dur op. 109, As-dur op. 110 i c-moll op. 111). Wczoraj te same dzieła grała w Rudolfinum. Po co jechać na koncert artystki, która będzie grała dokładnie te same utwory, które już raz w jej wykonaniu słyszałem na żywo? Dobre pytanie, ale w przypadku pianistki tej klasy co Uchida odpowiedź wydaje mi się oczywista – każdy jej występ jest wielkim wydarzeniem, a możliwość doświadczania jej gry na żywo jest tak niezwykła, że nawet owo powtórzenie nie jest tu problemem. Będę szczery – nie pamiętam detali interpretacji wiedeńskiego recitalu Uchidy. „Zanieczyściły” te wspomnienia nie tylko liczne koncerty, na których byłem od tej pory, ale także jej płyta z tymi właśnie utworami, którą w międzyczasie kupiłem i której wielokrotnie wysłuchałem. Pozostało mi więc w pamięci ogólne wrażenie, nastrój owego recitalu.
Jak owe reminiscencje miały się do tego, co usłyszałem w Pradze?
Moje wrażenia były bardzo podobne. Uchida to pianistka introwertyczna, paradoksalnie jednocześnie filigranowa i potężna, wykazująca się żelazną konsekwencją w budowaniu narracji. Technicznie nie jest już doskonała. Zdarza jej się przywalić sąsiadowi tu & ówdzie, zwłaszcza jak musi grać szybko i głośno, ale te drobne wypadki przy pracy jedynie przydają autentyzmu jej grze. Poza tym trzy ostatnie sonaty Beethovena stanowią przecież dla każdego pianisty potężne wyzwanie, a Uchida (nie wypominając wieku) swoje lata już ma. Uwagę zwraca u niej perlistość wysokich tonów, śpiewne legato i skupienie towarzyszące wykonywaniu części wolnych. Są one przepiękne i bardzo poruszające. A już szczytem było drugie ogniwo Sonaty op. 111, niezwykle wyczute, liryczne, ale też jednocześnie ascetyczne. Były w tej grze momenty, kiedy wydawało się, że czas się zatrzymywał. W grze Uchidy jest coś niezwykle mądrego. Koncentracja na muzyce, niezwykłe skupienie, brak ostentacji, akceptacja swoich słabości. Wszystkie te elementy sprawiają że jest ona niezwykle poruszająca, głęboko zapada w pamięć i serce. Była to bez wątpienia uczta.

Natomiast tym razem nie popisała się publiczność. Na początku recitalu Uchida musiała poczekać aż wybrzmi dzwonek telefonu, w środku jej występu czyjś wyjątkowo nachalny kaszel sprawił, że rzuciła pod nosem jakąś uwagę, a upadek jakiegoś przedmiotu na sali w zakończeniu op. 109 sprawił, że z dezaprobatą kręciła głową.

 

foto. Czech Philharmonic

 

Podoba Ci się to co robię? Chcesz wesprzeć moją pracę? Odwiedź profil Klasycznej płytoteki w serwisie Patronie.pl

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *


The reCAPTCHA verification period has expired. Please reload the page.

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.