Pierwotnie wtorkowym wieczór w Musikverein należeć miał do Marii João Pires. Portugalka z powodów zdrowotnych musiała jednak zrezygnować z występu, a jej miejsce zajął Piotr Anderszewski, którego gry na żywo nie słyszałem już od dawna. A cenię go sobie bardzo, chociaż więc zasmuciła mnie absencja Pires, to przecież obecność Anderszewskiego na estradzie (i to solo!) wynagradzała tę stratę z nawiązką. Pianista wybrał dzieła, które znalazły się na jego najnowszym albumie (nie znam go jeszcze, więc ewentualnych różnic nie jestem w stanie ocenić), a dopełnił je kompozycjami Johanna Sebastiana Bacha i Fryderyka Chopina.
Cały występ rozpoczął i zakończył partitami lipskiego kantora – Szóstą w e-moll oraz Pierwszą w B-dur. Bach Anderszewskiego jest specyficzny – z pięknym, głębokim basem, perlistym sopranem, z subtelnym cieniowaniem temp, retorycznymi zawahaniami i wyrafinowanym traktowaniem barwy. Można by wręcz powiedzieć, że są to interpretacje romantyczne – liryczne, pełne ciepła i wyrazu, jakże odmienne od nieco chłodniejszych i bardziej zdystansowanych odczytań tej muzyki Rafała Blechacza czy Igora Levita. Ale Anderszewski ma instynkt, który nie pozwala mu osunąć się w sentymentalizm.
Po Bachu Anderszewski sięgnął po Chopina, a konkretnie po Mazurki op. 59. Także tutaj zachwycało subtelne rubato i niezwykle piękna gra barwą. Anderszewski z wyczuciem podkreślał tutaj charakterystyczną rytmikę. Była w tych mazurkach melancholia, dużo uczucia i dużo przestrzeni.
Chopina zestawił Anderszewski z Karolem Szymanowskim, a konkretniej z późnymi Mazurkami z op. 50 – nr 3, 7, 8, 5 i 4, które wykonał attacca po Chopinie. Jego Szymanowski był oniryczny, grany był bowiem w dość powolnych tempach, Anderszewski potrafił jednak zaskoczyć dynamicznymi, drapieżnymi kulminacjami, jak w mazurkach nr 4 i 8, które brzmiały ostro, pierwotnie i zuchwale.
W programie znalazły się też dzieła Béli Bartóka – 14 Bagatel, napisanych w 1908 roku, kiedy kompozytor odchodził od tradycyjnej harmonii, nawiązywał do autentycznego węgierskiego folkloru i odważnie eksperymentował, pełniąc przy okazji wdzięczną rolę muzycznego enfat terrible. Miniatury te są bardzo zróżnicowane – tak pod względem temp, jak i dynamiki czy kontrastów pomiędzy rejestrami. Dają możliwość pokazania pianiście znakomitej techniki, którą Anderszewski zaprezentował zwłaszcza w odcinkach granych w szybkim tempie w artykulacji staccato. Jego wykonanie całego tego zbioru było świeże, pełne blasku, wirtuozerii, ale też jednocześnie wyczucia. Na bis zabrzmiało Preludium f-moll BWV 881 Bacha oraz Trzy melodie węgierskie z dystryktu Csík Bartóka.
Muszę powiedzieć że pianiści, których słyszałem do tej pory w lutym należą do zupełnie odmiennych światów. Z jednej strony Wang grającą jasnym dźwiękiem, technicznie świetna, blyskotliwa, ale powierzchowna, płytka. Z drugiej Montero – grającą intelektualnie, bezpośrednio i ostro, ale potrafiąca być też ciepła i bezpośrednia. W końcu Anderszewski – introwertyczny liryk, najbardziej z tej trójki wnikliwy, najbardziej też wyczulony na wszelkie kontrasty dynamiki, barwy i rejestrów. Jest, nawiązując do tytułu książki Olgi Tokarczuk, w stosunku do materii muzycznej czułym narratorem.
Podoba Ci się to co robię? Chcesz wesprzeć moją pracę? Odwiedź profil Klasycznej płytoteki w serwisie Patronie.pl
foto. Dietier Nagl/Musikverein