Charles Dutoit, Edgar Moreau & Symphoniker Hamburg w Laeiszhalle

Pierwszy raz słuchałem wczoraj Symphoniker Hamburg i pierwszy raz też odwiedziłem siedzibę tej orkiestry, czyli neobarokową Laeiszhalle, położoną przy Placu Johannesa Brahmsa. Co prawda dzieł tego akurat kompozytora w programie nie było, ale i tak było ciekawie. Jako solista wystąpił urodzony w 1994 roku francuski wiolonczelista Edgar Moreau, a orkiestrę poprowadził Charles Dutoit, którego miałem już okazję kilka razy słyszeć na żywo (ostatnio kilka lat temu w Katowicach w Requiem wojennym Brittena).

Na pierwszy ogień poszła czteroczęściowa suita Peleas i Melizanda op. 80 Gabriela Faurégo, skompilowana w 1898 roku na podstawie muzyki scenicznej do sztuki Maurice’a Maeterlincka, która zainspirowała później także Debussy’ego, Schönberga i Sibeliusa. Składa się ona z następujących ogniw: Preludium (gdzie wprawne ucho rozpozna subtelne nawiązania do Pawany fis-moll), Fileuse (wstęp do trzeciego aktu, w którym Melizanda tka na kołowrotku – łagodnej melodii oboju akompaniują delikatnie pulsujące smyczki), SicilienneŚmierć Melizandy (lament na klarnety i flety, z tematem przyjętym w kulminacji przez smyczki). Jest to muzyka delikatna, eteryczna i koronkowa, w której kompozytor operuje cichą dynamiką i stonowanymi, pastelowymi barwami. Gdybym chciał kompozytora za to dzieło pochwalić, napisałbym, że jest arcydelikatne, gdybym chciał je zganić – rzekłbym, że jest przesubtelnione i bezpłciowe. Wykonanie było bardzo dobre – Dutoit ma opinię znakomitego kolorysty i tak też było tutaj. Brzmienie było mocne i soczyste, a tempa dobrane znakomicie. Dyrygent prowadził orkiestrę niezwykle oszczędnymi ruchami, plastycznie i sugestywnie podkreślając zarówno spiętrzenia akcji, jak i wydobywając rozmaite smakowite detale instrumentacji.

Historia I Koncertu wiolonczelowego C-dur Josepha Haydna jest dość ciekawa. Dzieło to powstało w pierwszej połowie lat 60. XVIII wieku dla Franza Weigla, wiolonczelisty w orkiestrze księcia Esterházy’ego, u którego zatrudniony był kompozytor. Kompozycja ta przez bardzo długi czas uważana była za zaginioną, aż w 1961 roku odnaleziono ją w praskim Národní muzeum. Wirtuozi wiolonczeli natychmiast zainteresowali się znaleziskiem, a utwór szybko wszedł do kanonu. Soliście towarzyszy tu niewielka orkiestra – smyczki, dwa oboje i dwie waltornie. Moreau gra na instrumencie z pracowni Davida Tecchlera z 1711 roku, a więc powstałym jeszcze przed narodzinami Haydna. Artysta ma ton mocny, pewny i soczysty, gra z dużym entuzjazmem, chętnie wchodząc w interakcje zarówno z koncertmistrzem jak i dyrygentem. Pięknie prowadzi rozlewną kantylenę, ma świetną artykulację także w odcinkach staccato, natomiast w niektórych miejscach nie do końca kontrolował intonację. Ale jeśli mam być szczery to wolę taki niedoskonały entuzjazm niż chłód i nudę perfekcji. Dutoit narzucił wartkie tempa i chociaż nie było to rzecz jasna wykonanie historycznie poinformowane, to brzmiało rześko i świeżo.

Drugą część koncertu wypełniła V Symfonia e-moll Piotra Czajkowskiego, dzieło autobiograficzne, spojone rozbrzmiewającym zaraz na początku w klarnetach motywem losu. Wykonanie Dutoita dało dobre wyobrażenie o poziomie orkiestry. Kwintet i drewno – świetne! Blacha była momentami za bardzo w tle, dlatego też nie zrobiła aż tak dużego wrażenia, ale zaznaczę, że solo rogu w drugiej części było wykonane z finezją i dobrym wyczuciem barwy. Jeśli o samą interpretację chodzi – to było w niej wiele dobrych elementów. Nieco rozczarowujące było jedynie pierwsze ogniwo, w którym tempo w kulminacjach było zbyt równe, zbyt sztywne. Później było już natomiast o wiele lepiej. Druga część miękka i liryczna, trzecia łagodnie rozkołysana, finał bojowy i pełen animuszu. Uwagę zwracała także barwność brzmienia orkiestry. To swoją drogą ciekawe, bo chociaż Dutoit znany jest głównie z nagrań repertuaru francuskiego, to ma też w dorobku świetne nagrania dzieł rosyjskich – symfonii Prokofiewa czy Szostakowicza. Widać było też, że dyrygent miał duże zaufanie do orkiestry i był pewien ich refleksu. Momentami bowiem przestawał w ogóle dyrygować, co nie powodowało żadnych zachwiań w rytmie. Jeśli więc ktoś z czytających będzie w Hamburgu i będzie zastanawiał się, czy wybrać się na koncert Symphoniker Hamburg, to rozwiewam wątpliwości – warto!

 

Postaw mi kawę na buycoffee.to
Podoba Ci się to co robię? Chcesz wesprzeć moją pracę? Odwiedź profil Klasycznej płytoteki w serwisie Patronie.pl

 

 

 

 

foto. Kiran West/Symphoniker Hamburg

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *


The reCAPTCHA verification period has expired. Please reload the page.

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.