Marc-André Hamelin gra Ivesa, Schumanna & Ravela w NOSPR

Marc-André Hamelin to pianista doskonale znany polskiej publiczności. Występuje u nas regularnie, a programy jego występów często zawierają dzieła wartościowe, ale wykonywane rzadko. Z tego też właśnie powodu koncerty artysty stają się wydarzeniami specjalnymi. Nie inaczej było podczas tegorocznego recitalu solowego kanadyjskiego pianisty w Katowicach, gdzie pojawił się w ramach festiwalu Katowice Kultura Natura.

Artysta rozpoczął występ wykonaniem II Sonaty fortepianowej Concord, Mass., 1840-1860 Charlesa Ivesa. Jest to dzieło monumentalne, rozbudowane (trwa mniej więcej trzy kwadranse), stawiające zarówno wykonawcy jak i publiczności duże wymagania percepcyjne. Nic więc dziwnego że nie gra się go zbyt często! Każda z części poświęcona jest jednemu z amerykańskich transcendentalistów – ich tytuły to Emerson, Hawthorne, The AlcottsThoreau. Myśliciele ci, aktywni w miasteczku Concord w Nowej Anglii, głosili panteistyczne odczucie świata, podkreślali wartość polegania na sobie, pisali też o ewolucji kosmosu (cokolwiek to znaczy…). Na podstawie ich wywodów Ives stworzył dzieło pod względem muzycznym jak na swoje czasy (1910 rok!) niezwykle radykalne, wielowątkowe, wręcz polistylistyczne, w którym klastery sąsiadują z cytatami z V Symfonii Beethovena i stylizacjami jazzu. Twórca przewidział też fakultatywne partie dla altówki i fletu (w katowickim wykonaniu ich nie uwzględniono). Jest to kompozycja, która budzi we mnie bardzo mieszane uczucia. Jest imponująca, ale brzydka. Brzydka, ale imponująca. Ze Słuchaniem Concord Sonata jest jak z jedzeniem surströmming albo z przyglądaniem się z bliska dziełom Beksińskiego – nie powinno się tego robić zbyt często. Muszę jednak przyznać, że Hamelin wykonał ten arcytrudny utwór wspaniale, niezwykle finezyjnie różnicując charakter poszczególnych części. Był w jego wykonaniu zarówno liryzm jak i brutalność, a także znakomite wyczucie kolorystyki, niezwykle dopracowana artykulacja i poczucie, że artysta wcale nie gra na granicy swoich możliwości, ale ma jeszcze spory zapas możliwości. Grał Sonatę z pamięci (jak zresztą cały recital), co nie dziwi, kiedy weźmie się pod uwagę, że nauczył się go w wieku trzynastu lat (!!!). Reakcja publiczności na dzieło Ivesa nie była zbyt entuzjastyczna. Oklaski były niemrawe i trwały krótko.

Drugą część koncertu wypełniła muzyka Roberta Schumanna i Maurice’a Ravela. Sceny leśne tego pierwszego to cykl dziewięciu romantycznych miniatur, których motywem przewodnim jest kontakt człowieka z naturą. Dzieło to posłużyło Hamelinowi za liryczne i w miarę spokojne intermezzo, był to bowiem najlżejszy element programu. Gra Kanadyjczyka była tu finezyjna i elegancka, bardziej może klasyczna niż romantyczna, było też w jego wykonaniu dużo humoru. Gaspard de la nuit (czyli Nocny Kacper) Ravela to składająca się z trzech ogniw programowa suita inspirowana poematami prozą autorstwa romantycznego poety Aloysiusa Bertranda. Ich tytuły to Ondine (Ondyna, syrena, która kusi podmiot liryczny poematu, by na końcu rozpłynąć się w strugach deszczu na szybie), Le Gibet (Szubienica, makabryczny obraz zwłok rozkładających się w promieniach zachodzącego słońca na tytułowym narzędziu egzekucji z biciem żałobnych dzwonów dobiegających z oddalonego miasta) oraz Scarbo (portret złośliwego gnoma, dręczącego bohatera poematu, znikającego i pojawiającego się znikąd). Suita, a zwłaszcza jej części skrajne, stawiają przed wykonawcą wysokie wymagania techniczne, z którymi jednak Hamelin poradził sobie znakomicie. Tutaj jego może odrobinę chłodnawe (przynajmniej jak na Schumanna!) podejście pasowało jak ulał do charakteru muzyki. Wszystko miał wycyzelowane do najdrobniejszego szczegółu. Już otwierające Ondine perliste dźwięki w wysokim rejestrze brzmiały absolutnie magicznie, a potem było równie dobrze, jeśli nie lepiej. W drugim ogniwie Hamelin słusznie podkreślił rejestr basowy, a także powtarzany obsesyjnie dźwięk b, symbolizujący bicie dzwonu, a w Scarbo pokazał rewelacyjne staccata w szybkim tempie, w bardzo udany i sugestywny sposób pokazując zadziorny charakter złośliwej istoty opisanej przez Bertranda. Oklaski były bardzo intensywne i skłoniły pianistę do zagrania trzech bisów – Ronda c-moll Carla Philippa Emanuela Bacha, zagranego quasi-klawesynowo, z krótką artykulacją, marzycielskiego i jak Ondine rozmigotanego Reflets dans l’eau Claude’a Debussy’ego i, last but not least, Music box autorstwa samego Hamelina. Znakomity recital, wybitny artysta w szczytowej formie – czego chcieć więcej?…

 

foto. Grzesiek Mart doc

 

Postaw mi kawę na buycoffee.to
Podoba Ci się to co robię? Chcesz wesprzeć moją pracę? Odwiedź profil Klasycznej płytoteki w serwisie Patronie.pl

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *


The reCAPTCHA verification period has expired. Please reload the page.

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.