Nigdy nie miałem okazji usłyszeć na żywo żadnej z symfonii Gustava Mahlera pod batutą Michaela Tilsona Thomasa. Do tej pory byłem na jego koncercie jedynie raz, 2 lata temu w Pradze, kiedy prowadził Orkiestrę Filharmonii Czeskiej w dziełach Aarona Coplanda i Franza Schuberta, ale Mahler w jego wykonaniu wydawał mi się czymś nieosiągalnym. Nie jest żadną tajemnicą, że ze zdrowiem artysty nie jest dobrze i dość często zdarza mu się odwoływać koncerty. Recenzje z londyńskiego koncertu MTT z III Symfonią Mahlera w programie nie napawały optymizmem. Wybrałem się jednak do Kopenhagi, gdzie Amerykanin miał zaprezentować to samo dzieło co w stolicy Anglii. Okazało się jednak, że los nie był dla mnie łaskawy, a nieosiągalne nadal takim pozostanie. Pierwszy koncert, 30 maja, odbył się bez przeszkód, ale w nocy z 31 maja na 1 czerwca osoby posiadające bilety poinformowano, że MTT zaniemógł i w związku z tym zastąpi go Fin Pietari Inkinen. Podejrzewam że z oczywistych względów zastępstwo to było przygotowane od dawna, ale nie da się zaprzeczyć, że sytuacja ta była maksymalnie rozczarowująca.
Koncert odbył się w DR Koncerthuset, sali koncertowej otworzonej w 2009 roku, a wzorowanej ewidentnie na Filharmonii Berlińskiej. Grała DR Symfoniorkestret, znana po angielsku jako Danish National Symphony Orchestra (a wcześniej też jako Danish Radio Symphony Orchestra i Danish National Radio Symphony Orchestra). Orkiestra powstała w 1925 roku, a do jej szefów artystycznych należeli m.in. Herbert Blomstedt, Leif Segerstam czy Thomas Dausgaard. Obecnie jej dyrektorem artystycznym jest Fabio Luisi. Zespół nagrał już wszystkie symfonie Mahlera z Segerstamem, a chociaż są to realizacje bardzo specyficzne (znam z tego cyklu Drugą, Czwartą, Siódmą i Dziewiątą), powolne i masywne, to nie da się zaprzeczyć, że tradycja mahlerowska w Kopenhadze jest. Nie było jednak tego słychać podczas sobotniego koncertu. Rozumiem że Inkinen został postawiony przed bardzo trudnym i niewdzięcznym zadaniem, musiał bowiem w ostatniej chwili zastąpić chorego, o wiele bardziej rozpoznawalnego kolegę. Odbył z orkiestrą tylko jedną poranną próbę, więc nie miał też czasu na zaprezentowanie swojej wizji tego dzieła. Było to słychać. Pierwsze dwa ogniwa były względnie udane. Wszystko było na swoim miejscu, wykonane może nie zachwycająco, ale na pewno rzetelnie. Akustyka sali nie jest zadowalająca, co szczególnie mocno dawało się we znaki w suchych i płaskich odcinkach tutti. Pogłos jest tam bardzo krótki. Od trzeciego ogniwa zaczęły się jednak problemy. Zawodzić zaczęły instrumenty dęte, którym co rusz zdarzały się mniej i bardziej spektakularne kiksy, obecne także w zdecydowanie zbyt głośnej solówce posthornu. Wykonanie zaś coraz bardziej przypominać zaczęło odegranie, gdzie muzycy zachowywali się na zasadzie „ratuj się kto może”. Alice Coote miała dobry, głęboki, mięsisty i jędrny głos, ale pewien problem stanowiła dykcja – raz śpiewaczka zjadała końcówki wyrazów, a innym razem emfatycznie je podkreślała, co dawało dość osobliwy efekt. DR Koncertkorets i Københavns Drengekor (Kopenhaski Chór Chłopięcy) sprawiły się bez zarzutu. Jednak podsumowując ten koncert muszę stwierdzić, że było to jedno z gorszych wykonań tego dzieła, jakie słyszałem na żywo.
Podsumowując – trudno mi z czystym sumieniem polecić salę, orkiestrę i dyrygenta, bo to co usłyszałem w sobotę było jednak dość mocno rozczarowujące. Zastanawiam się na ile zasadne jest kontynuowanie kariery przez MTT. Zdrowie coraz bardziej zawodzi artystę, a skoki samopoczucia są nagłe. Czytałem, że po czwartkowym koncercie artysta wydawał się być w dobrej formie, przyjmował gości, rozmawiał z nimi i żartował. Jednak z perspektywy słuchacza planowanie dalszych podróży na jego koncerty przypomina grę w rosyjską ruletkę.
Podoba Ci się to co robię? Chcesz wesprzeć moją pracę? Odwiedź profil Klasycznej płytoteki w serwisie Patronie.pl
Post Views: 357