Chociaż Lidia Grychtołówna na co dzień mieszka w Warszawie, to jest artystą silnie związaną ze Śląskiem. Przyszła na świat w Rybniku, a kształciła się w Katowicach u Wandy Chmielowskiej, uzupełniając później wykształcenie u Zbigniewa Drzewieckiego i Artura Banedettiego Michelangelego. Debiutowała zaś w Filharmonii Śląskiej w 1953 roku, gdzie wykonała z zespołem tej instytucji grającym pod batutą Stanisława Skrowaczewskiego. Można więc śmiało powiedzieć że występując na Sokolskiej pianistka wróciła do siebie i grała dla swoich. Jej występ składał się z dwóch części. W pierwszej znalazły się dzieła romantyczne kompozytorów niemieckich – Impromptu Es-dur nr 2 i As-dur nr 4 z op. 90 Franza Schuberta (tego drugiego utworu nie było w programie na stronie), Sceny dziecięce op. 15 Roberta Schumanna i Intermezzo b-moll op. 117 nr 2 Johannesa Brahmsa. Drugą wypełniła muzyka polska – Melodie ludowe Witolda Lutosławskiego, oraz, last but not least, Mazurki op. 59 i Polonez cis-moll op. 26 nr 1 Fryderyka Chopina. Napisałem „pierwszej” i „drugiej” części recitalu, ale artystka wykonała cały program bez przerwy, a przed recitalem ogłoszono aby pomiędzy utworami nie klaskać. Co prawda po pierwszym dziele Schuberta rozległy się pojedyncze oklaski, ale zamilkły kiedy pianistka pokręciła głową.
Jeśli chodzi o grę Grychtołówny to uderzającymi jej cechami był liryzm i całkowita naturalność, a także płynność i swoboda w kształtowaniu narracji. Była to gra pozbawiona jakiejkolwiek ostentacji czy efektowności, pozornie pozbawiona wysiłku. Recital miał świetnie rozplanowaną dramaturgię, a brak oklasków wyjątkowo dobrze ową spójność podkreślał. Wielkie wrażenie zrobiły Melodie ludowe Lutosławskiego – wczesny utwór kompozytora, napisany w 1945 roku, który stał się tu zbiorem intrygujących klejnocików, z chwytliwymi melodiami i cierpkimi harmoniami. Piękne, delikatne i pełne czułości były Sceny dziecięce Schumanna – to właśnie w nich prostota gry Grychtołówny robiła największe wrażenie, co było swoistym paradoksem, biorąc pod uwagę jak bardzo pozbawiona była ostentacji. Chopin – przepięknie wyśpiewany, ze znakomicie dobranymi, finezyjnymi zawahaniami tempa.
Na bis zabrzmiały trzy dzieła: Nokturn cis-moll, Menuet G-dur Paderewskiego oraz Walc cis-moll op. 64 nr 2 Chopina. Całość była bez dwóch zdań – wielkim wydarzeniem! Cieszę się, że ten koncert się odbył. Pierwotnie planowany był na luty, ale w grudniu ubiegłego roku pianistka doznała poważnej kontuzji ręki, a lekarze orzekli podobno że oznacza ona koniec jej kariery. Grychtołówna postanowiła pokazać im jak bardzo się mylą. Można jej tylko pozazdrościć – apetytu na życie, samozaparcia i kondycji – zarówno fizycznej jak i psychicznej.
Po koncercie odbyło się też spotkanie z artystką. Jego organizacja (a właściwie jej brak) pozostawiała niestety sporo do życzenia. Nie było tam bowiem żadnego moderatora, który pokierowałby rozmową i podpytał artystkę o to czy o owo (biorąc pod uwagę doświadczenie życiowe miała by przecież co opowiadać!). Grychtołówna otrzymała mikrofon, a z sali padały pytania. Cóż – nie chcę być zbyt krytyczny, ale niektórzy powinni czasem zastanowić się o co pytają, bo słuchając niektórych (oczywiście nie wszystkich!) wypowiedzi mózg stawał dęba.
Podoba Ci się to co robię? Chcesz wesprzeć moją pracę? Odwiedź profil Klasycznej płytoteki w serwisie Patronie.pl
foto. Albert Zawada/Agencja Gazeta