30 maja 1975 roku w Teatrze Wielkim w Łodzi odbył się wyjątkowy koncert. Świętowano wówczas 60. rocznicę utworzenia Filharmonii Łódzkiej, a wydarzenie uświetnił występ urodzonego w tym mieście w 1887 roku, w kamienicy przy ulicy Piotrkowskiej 78, Artura Rubinsteina. Liczący wówczas 88 lat artysta kończył już wówczas karierę, a łódzki występ okazał się jego ostatnim w Polsce. Rejestracja tego wydarzenia przez prawie pół wieku nie była dostępna, a zmieniło się to dzięki NIFCowi, który postanowił wydać zapis tego koncertu na płycie. Rubinstein wykonał wówczas dwa dobrze znane dzieła: Koncert f-moll Fryderyka Chopina, V Koncert Es-dur Cesarski Ludwiga van Beethovena i, na bis, Poloneza As-dur op. 53. Orkiestrę Symfoniczną Filharmonii Łódzkiej poprowadził Henryk Czyż, dyrygent nieco obecnie zapomniany, dobrze więc się stało, że przypomniano także jego sylwetkę (aczkolwiek stało się to niejako rykoszetem).
Nie są to wykonania idealne. Tu i tam zdarzają się Rubinsteinowi jakieś niewielkie omsknięcia palców, całkowicie normalne w warunkach koncertowych, weźmy też pod uwagę, że koncertu tego nie grał młodzik. Jest jednak w grze pianisty tyle barwy, wyczucia stylu wykonywanej muzyki i poczucia linii, a w ostatecznym rozrachunku są to rzeczy o wiele ważniejsze niż drobne wpadki. Wiek nie miał żadnego wpływu na muzykalność Rubinsteina, na pełen czaru i uwodzicielskiej charyzmy sposób jego gry. Koncert f-moll jest poetycki i pełen swobody. Nie jest ona forsowna, jest w niej naturalność, śpiewność i dokładnie tyle energii, ile muzyka w danym momencie potrzebowała. Wystarczy posłuchać zagranego z wielkim ożywieniem przejścia z drugiej do trzeciej części dzieła Beethovena. Jest w tym wykonaniu o wiele więcej energii i zapału niż w pochodzącej z tego samego roku wersji studyjnej Rubinsteina, zarejestrowanej pod batutą Barenboima. Wieńczący album Polonez As-dur Rubinstein odegrał w umiarkowanym tempie, z wdziękiem i elegancją, a nawet dostojnością. Z tego utworu także wydobył mnóstwo muzyki. Bez forsowania siły dźwięku, bez walenia w klawiaturę i bez podkręcania tempa artysta oświetlił tę kompozycję w niebanalny sposób.
Nie są to może rejestracje, które wyrugują z rynku inne nagrania tych utworów, które utrwalił Rubinstein. A przypomnijmy, że Cesarski nagrał też choćby z Josephem Kripsem (Symphony of the Air, 1956), Erichem Leinsdorfem (Boston Symphony Orchestra, 1963) i Danielem Barenboimem (London Philharmonic Orchestra, 1975), a f-molla z Barbirollim (London Symphony Orchestra, 1937), Steinbergiem (NBC Symphony Orchestra, 1946), Wallensteinem (Symphony of the Air, 1958), Rowickim (Orkiestra Filharmonii Narodowej, 1960) czy Ormandym (Philadelphia Orchestra, 1969). Trzeba też wziąć pod uwagę bardzo przeciętnej jakości dźwięk, który w wysokim rejestrze staje się nieprzyjemnie suchy i ostry, a przez to nienaturalny. Orkiestra pod batutą Czyża radzi sobie dobrze i solidnie wykonuje swoje zadanie. Rytmy są wyraźnie zaznaczone, a zespół brzmi przejrzyście. Rejestracja łódzkiego koncertu ma przede wszystkim wielką wartość sentymentalną. Pokazuje grę artysty w schyłkowym etapie jego kariery, ze wszystkimi zaletami i wadami takiego stanu rzeczy. Jednak już sam fakt, że artysta w tym wieku był w stanie wykonać dwa niezwykle wymagające dzieła na tak wysokim poziomie podczas jednego koncertu jest godny najwyższego podziwu.
Artur Rubinstein – Last Concert in Poland
Fryderyk Chopin
Koncert f-moll op. 21
Polonez As-dur op. 53
Ludwig van Beethoven
V Koncert fortepianowy Es-dur Cesarski
Artur Rubinstein – fortepian
Orkiestra Symfoniczna Filharmonii Łódzkiej
Henryk Czyż – dyrygent
NIFC
Podoba Ci się to co robię? Chcesz wesprzeć moją pracę? Odwiedź profil Klasycznej płytoteki w serwisie Patronie.pl
Pierwsze nagranie Koncertu f-moll pochodzi ze stycznia 1931 roku.
Racja, z 1937 roku jest pierwszy e-moll (też z Barbirollim). Dzięki za uważną lekturę!