Inauguracja jubileuszowego, bo już 80. sezonu w Filharmonii Śląskiej pod batutą Yaroslava Shemeta składała się z krótkiego wstępu i rozbudowanej części zasadniczej. Mało wdzięczna rola przystawki przypadła napisanej w 2010 roku Uwerturze uroczystej Wojciecha Kilara. Kompozytor napisał ją z okazji 145-lecia Katowic, miasta, w którym urodzony we Lwowie artysta spędził praktycznie całe dorosłe życie i które uważał za swoją małą ojczyznę. Nie jest to muzyka specjalnie atrakcyjna – słychać tu chwyty wykorzystane już przez twórcę w wielu innych kompozycjach, tu zaś, powtarzane w nieskończoność, sprawiają wrażenie zjadania własnego ogona. Oczywiście rozumiem zamysł oddania hołdu Kilarowi poprzez wykonanie jego kompozycji, zastanawiam się jednak czy nie lepsza byłaby w tej roli wczesna, neoklasyczna Mała uwertura. Natomiast wykonanie Uwertury uroczystej miało walor poznawczy. To własnie Orkiestra Filharmonii Śląskiej prawykonała to dzieło i jako pierwsza (i chyba jedyna) zarejestrowała to dzieło kilkanaście lat temu, a słuchając tej interpretacji na własne uszy można było przekonać się jak wielką metamorfozę przeszło jej brzmienie. Pomimo że sam utwór nie jest specjalnie atrakcyjny, to jego wykonanie było świetne, z pełnym brzmieniem blachy, równie soczystym kwintetem i dobrze podkreślonym rytmem. Poza tym – jeśli mam ciarki na plecach w czasie słuchania dzieła, za którym nie przepadam, to chyba jednak na estradzie dzieje się coś naprawdę intrygującego!
Jednak atrakcją wieczoru było wykonanie Siódmej Mahlera, dzieła długiego, skomplikowanego, najeżonego trudnościami technicznymi, pełnego skrajnych zmian nastrojów i z tego względu bardzo niejednoznacznego. Do tej pory słyszałem to dzieło na żywo cztery razy (Günter Neuhold z Orkiestrą Filharmonii Narodowej, Daniem Barenboim z Wiener Philharmoniker, Simone Young z NOSPR i Semyon Bychkov z Orkiestrą Filharmonii Czeskiej). Najważniejsze pytanie brzmi jednak: jak wypadło wykonanie Shemeta z Orkiestrą Filharmonii Śląskiej?
Początek pierwszego ogniwa był chwiejny, a dętym blaszanym zdarzały się okazjonalnie drobne problemy z intonacją, ale im dalej, tym było lepiej. Orkiestra rozgrywała się, a brzmienie zyskiwało na pewności i wyrazistości. Shemet przyjął w całej interpretacji wartkie tempa, ale też umiejętnie je różnicował, dzięki czemu był w stanie stworzyć odpowiednie kontrasty nastroju, dzięki którym muzyka tak wiele zyskuje. Świetnie wypadły ciche pastoralne nawoływania dętych w pierwszej części, a także pełne rozmachu, zdecydowane zakończenie. W późniejszych ogniwach także było pod tym względem znakomicie – Nachtmusik I była lekko rozkołysana, raz marszowa (wyraziście zaakcentowany cytat z pieśni Revelge w grającym col legno smyczkach), Scherzo koślawe i upiorne, grane właśnie tak jak Mahler tego chciał – „cieniście”, Nachtmusik II delikatne i koronkowe (choć płynęło wartko, a Shemetowi zdecydowanie bliżej było tu do Kondraszyna czy Bouleza niż do Sinopoliego), a finałowe Rondo pełne animuszu, zagrane z brawurą i wielkim rozmachem. Shemetowi znów udało się stworzyć w kolejnej symfonii Mahlera spójną, elektryzującą i niezwykle zajmującą opowieść, w której wszystkie elementy układanki znalazły się na swoim miejscu. Orkiestra spisała się na medal. Kwintet Filharmonii Śląskiej jest obecnie jednym z najlepszych w kraju jeśli chodzi o soczystość brzmienia, staranność artykulacji i tę quasi-kameralną jakość muzykowania gdzie wszyscy słuchają się wzajemnie. Świetnie wypadły w tych sekcjach wszystkie solówki (a jest ich całkiem sporo!), ze szczególnym uwzględnieniem krótkiego, dowcipnego dialogu trzech skrzypiec, altówki i wiolonczeli w finale, oznaczonego Grazioso. Nie rozczarowało także drzewo, a blacha, po chwiejnym początku, w ostatnim ogniwie naprawdę pokazała co potrafi. A potrafi wiele! Po raz kolejny powtórzę to, co pisałem już wiele razy o koncertach Shemeta i Orkiestry Filharmonii Śląskiej – frajda i przyjemność słuchania tego zespołu polega na tym, że widać i słychać, że tym ludziom naprawdę zależy, że rezultaty w postaci dźwięku są fantastyczne i że ciężką pracą wynieśli go na bardzo wysoki poziom. Nie ma dla nich w tym momencie rzeczy niemożliwych. Są w stanie zagrać wszystko i to nie na zasadzie „ratuj się kto może, dobrnijmy jakoś do końca”, ale na zasadzie stworzenia spójnej, wciągającej kreacji.
Foto. Wojciech Mateusiak Fotografia
Podoba Ci się to co robię? Chcesz wesprzeć moją pracę? Odwiedź profil Klasycznej płytoteki w serwisie Patronie.pl
Szanowny Panie! Z lekkim opóźnieniem parę uwag na temat inauguracyjnego koncertu FŚ. Znów bylem pod wrażeniem interpretacji Mahlera w wykonaniu Filharmonii Śląskiej pod dyrekcją Yaroslava Shemeta. Dyrygent porwał orkiestrę, która zagrała na znakomitym poziomie (wyjąwszy oczywiście pierwsze wejście instrumentów dętych). Radość z gry słychać i widać było szczególnie w bisie! Co do interpretacji Shemeta – w trakcie utworu wydawało mi się, że za mało eksponowane są mroczne wątki symfonii, ale może moje wrażenia wynikają z tego, że bardzo lubię wykonanie B. Haitinka z Berliner Philharmoniker, które nagrałem z Mezzo i słuchałem kilka razy. Sam Mahler pisał o tej symfonii, że pełna jest „pogodnego charakteru”, więc może tę uwagę Mahlera wziął sobie do serca Y. Shemet i był bliższy zamysłowi kompozytora. Na pewno wysłuchałbym interpretacji FŚ jeszcze raz!
Szanowny Panie, bardzo dziękuję za komentarz! Siódma Mahlera jest przede wszystkim bardzo niejednoznaczna pod względem wyrazu i z tego powodu trudna. Jeśli spodobał się Panu Haitink i woli Pan bardziej mroczne ujęcia tego dzieła, to polecam nagranie Sinopoliego i Klemperera z Philharmonia Orchestra. Tylko ostrzegam, że to drugie jest naprawdę ekstremalne.
Pozdrawiam serdecznie!