Trzeba przyznać, że ciekawy program przygotowała Mitsuko Uchida na swój występ z Mahler Chamber Orchestra w Musikverein. Otóż dwa koncerty fortepianowe Wolfganga Amadeusa Mozarta – B-dur KV 456 nr 18 i C-dur KV 467 nr 22 – otaczały w nim późny sekstet dęty Mládí (Młodość) Leoša Janáčka. Intrygująca to kompozycja, przeznaczona na flet, obój, klarnet, waltornię, fagot i klarnet basowy. Czeski kompozytor lubił takie niebanalne połączenia kolorystyczne. Dość powiedzieć, że swoją krótką kompozycję Marsz modraczków (która zresztą stanowi podstawę Vivace, czyli trzeciego ogniwa sekstetu) przeznaczył na flet piccolo, werbel, glockenspiel i czelestę (jest też wersja na piccolo i fortepian, ale umówmy się, że nie jest to aż tak egzotyczne połączenie). Uchida zdecydowała się na prowadzenie zespołu od fortepianu, co z powodzeniem robi już od wielu lat. Jeśli chodzi o Mozarta, to ma ona na koncie znakomity zestaw jego koncertów, zarejestrowany z English Chamber Orchestra grającą pod dyrekcją Jeffrey’a Tate’a, kilka z nich nagrała też dyrygując od swojego instrumentu The Cleveland Orchestra i Camerata Salzburg. Ma więc doświadczenie i remonę jeśli idzie o ten repertuar. Ba, uchodzi za jedną z najwybitniejszych współczesnych artystek wykonujących utwory Mozarta.
Koncert B-dur podzielił jednak los praktycznie wszystkich utworów wykonywanych na rozpoczęcie koncertów. Nie było w jego wykonaniu niczego ewidentnie złego – było śpiewne, lekkie i przejrzyste, a przez to stylowe. Teoretycznie wszystko było na swoim miejscu, a jednak interpretacja pozostawiała niedosyt wrażeń. Brał się on z faktu, że wykonanie było przeliryzowane. Brakowało w nim kontrastów, tempa były zbyt umiarkowane, a orkiestra była zanadto rozluźniona i apatyczna. Nie reagowała z ożywieniem na gesty Uchidy, a jej ataki były raczej nieśmiałe i pozbawione charakteru.
Sekstet Janáčka muzycy wykonali oczywiście bez dyrygentki. W moim odczuciu wykonanie tego dzieła (które na żywo słyszałem po raz pierwszy) było najciekawszym elementem całego koncertu. Jego interpretacja była pełna humoru, ostrości oraz odrobiny specyficznej melancholii. Po raz kolejny już rzuciło mi się w uszy jak trafne i przemyślane były pomysły kolorystyczne czeskiego twórcy. Egzotyczne połączenie instrumentów nie jest tu jakimś kaprysem, ale wpisuje się w świadomie i sugestywnie kształtowaną narrację, bogatą pod względem nastrojów.
Wykonany po przerwie Koncert C-dur, z marszowymi rytmami, wypadł o wiele lepiej niż B-dur. Duża była w tym zasługa o wiele lepiej wyczuwalnej koncentracji i mobilizacji zespołu, który tym razem dużo sprawniej reagował na znaki dawane mu od fortepianu przez Uchidę i dialogował z nią w dowcipny sposób. Instrument był zresztą ustawiony przodem do estrady, przez co jego brzmienie nie było tak głośne i wyraziste niż gdyby był ustawiony bokiem. Ale był to zabieg konieczny choćby ze względu na kierowanie orkiestrą przez artystkę. Jej interpretacja także tutaj była lekka i liryczna, ale o wiele bardziej zniuansowana i ciekawsza niż w pierwszej części wieczoru.
Ale zwieńczeniem wieczoru było nadanie pianistce członkostwa Towarzystwa Przyjaciół Muzyki. Uchida od bardzo wielu lat związana jest z Wiedniem. Trafiła tu w wieku 12 lat, kiedy jej ojciec został japońskim ambasadorem w Austrii, a pierwszy recital w Musikverein dała już w wieku 14 lat. Można więc śmiało powiedzieć że przyznane jej wyróżnienie jest niejako ukoronowaniem relacji, która trwa już od bardzo wielu lat.
foto. Julia Wesely
Podoba Ci się to co robię? Chcesz wesprzeć moją pracę? Odwiedź profil Klasycznej płytoteki w serwisie Patronie.pl