Daleko rozpościerają się mroczne lasy Północnego Kraju,
Prastare – tajemnicze, pogrążone w dziwnych snach,
W nich mieszka wielki bóg boru,
A leśne duchy snują w ciemnościach swoje czary
Takie słowa zamieścił fiński kompozytor Jean Sibelius jako motto swojego opus magnum – poematu symfonicznego Tapiola op. 112, ukończonego w 1926 roku na zamówienie Waltera Damroscha, szefa New York Philharmonic Society, który poprowadził prawykonanie dzieła w grudniu tego samego roku. Tapiola jest ostatnim dziełem fińskiego kompozytora. Miało być inaczej. Kiedy jednak po kilkunastu latach pracy nad VIII Symfonią kompozytor doszedł do wniosku, że nie jest w stanie przeskoczyć postawionej samemu sobie poprzeczki i zniszczył partyturę – to właśnie Tapiola została jego ostatnim wielkim dziełem. Kto wie czy nie największym…
W warstwie programowej Sibelius po raz ostatni powrócił do swojego głównego źródła inspiracji – fińskiego eposu Kalevala. Jednym z jego bohaterów, kilkakrotnie wzmiankowanym, jest bóg lasu – Tapio, a Tapiola to jego siedziba. Sibelius nie posunął się do przedstawiania w swoim dziele konkretnych wydarzeń. Zetknąłem się kiedyś z opinią, że Tapiola wyraża „mistyczną esencję natury”, a chociaż na pierwszy rzut oka takie wyrażenie może się wydać pretensjonalne, to trafia w sedno.
Tapiola jest utworem, który budzi grozę i niepokój, a atmosfera tajemnicy utrzymuje się od początku do końca. Duża w tym zasługa spójności poematu, opartego na jednym motywie, który przewija się przez całe dzieło pod różnymi postaciami. Dzieło Sibeliusa jest przejmująco melancholijne, a chociaż muzyka jest tu statyczna, momentami prawie nieruchoma, to w takich właśnie fragmentach paradoksalnie dzieje się najwięcej. Orkiestracja Fina jest absolutnie mistrzowska i absolutnie oszczędna. Podobnie jak Debussy w Morzu, Sibelius rozbija czasem kwintet smyczkowy na kilkanaście głosów (nawet na 12!), ale efekt jest uderzająco odmienny. Tam, gdzie Francuz tworzył migotliwe arabeski, tam Sibelius oferuje fakturę co prawda równie migotliwą, ale za to składającą się głównie z długo trzymanych, akordowych współbrzmień. Niesamowite wrażenie sprawiają szybkie, rozświergotane partie drewna grane ponad tym nieruchomym, upiornym akompaniamentem. Z takim samym efektem kompozytor eksploruje dolne rejestry sekcji blachy i drewna – niskie, warczące dźwięki waltorni, puzonów, fagotów i klarnetów pozostawiają niezapomniane wrażenie. Także w tych fragmentach akcja dzieje się dwutorowo, ponad tym akompaniamentem bowiem rozgrywa się inna część narracji, prowadzona w zupełnie innym tempie i rejestrze. Tapiola nie jest też tak powolna, jak mogłoby się wydawać – są tu również trzy burzliwe epizody, z których pierwszy (litera I w partyturze) nie rozwiązuje napięcia, a tylko je nadbudowuje. Drugi odcinek jest dużo bardziej gwałtowny, z dziwnie szorstkimi przebiegami smyczków i charakterystycznymi zawołaniami waltorni (litera M). Następujący po nim epizod (litery N i O) to kolejny przykład budowania przez Sibeliusa napięcia przy zastosowaniu bardzo oszczędnych i zdumiewająco efektywnych środków – orkiestra jest tu rozbita na cztery warstwy. Melodię przerzucają pomiędzy sobą dęte drewniane, w tle słychać pizzicato smyczków, z których wyróżnia się grana arco i sul ponticello, nieprzyjemnym, szorstkim dźwiękiem, melodia drugich skrzypiec – błądząca, dramatyczna, niemal atonalna. A w tle cały czas rozbrzmiewają niskie, warczące dźwięki waltorni i puzonów.
Jednak właściwa kulminacja następuje w szczególnie gwałtownym, wykonywanym przez smyczki tremolo (litera P) epizodzie. Fragment ten, brzmiący jak burza śnieżna, ostry, gryzący i rozwibrowany, wznoszący się w coraz to wyższe rejestry, pozostawia po sobie niezapomniane wrażenie. Rozwiązanie akcji następuje w momencie powtórzenia głównego motywu przez smyczki w wysokim rejestrze – fragment porażający wyrazem – po którym następuje wyciszenie. Smyczki grają długo trzymany akord, a poszczególne sekcje tej grupy wymieniają się oddechami, co również robi niesamowite, tajemnicze wrażenie. Muzyka powoli wygasa, aż w końcu rozpływa się w ciszy.
Jeśli chcecie poczytać więcej o samym utworze – o okolicznościach jego powstania i o strukturze, polecam kliknąć tutaj, przejdę natomiast do samych nagrań.
Pomimo tych zalet, pomimo tej szczególnej, niesamowitej ekspresji, Tapiolę gra się dość rzadko, a wielu świetnych dyrygentów, znanych ze swoich wykonań muzyki Sibeliusa – nie sięgnęło po nią w ogóle (Stokowski, Bernstein czy Barbirolli). Trudno rozstrzygnąć, dlaczego tak się stało, ale dość powiedzieć, że utwór ten miał (i cały czas ma!) grono zagorzałych zwolenników, którzy pozostawili jego niezwykłe kreacje…
Tapiola nie musiała czekać długo na nagranie, a wielu rejestracji wysłuchał również sam kompozytor. Pierwszy zarejestrował ją fiński dyrygent Robert Kajanus, znajomy Sibeliusa, odpowiedzialny za wiele pionierskich nagrań jego utworów. Nagranie jest zwarte, ostre, choć jak dla mnie mało delikatne. Wejścia poszczególnych instrumentów są zbyt głośne, nie czuje się przez to wzrostu napięcia. Posłuchajcie fragmentu z początku utworu:
Zwartość należy liczyć zdecydowanie na plus, choć paradoksalnie momenty o największym natężeniu emocji – a więc przede wszystkim fragment z waltorniami i następujący potem epizod z tremolo smyczków – brzmią zaskakująco łagodnie, a dramatyzmu nie uświadczy się tam zbyt wiele. Posłuchajcie pierwszej kulminacji i fragmentu epizodu z pizzicato smyczków:
A to już właściwa kulminacja:
Wiele detali jest zamazanych i niesłyszalnych. Dużą przeszkodą w słuchaniu był dla mnie brak większego cieniowana dynamicznego i refleksyjności. Aczkolwiek ten drugi aspekt to już jednak kwestia gustu… Ogółem – ciekawostka historyczna, wykonanie wierne partyturze Sibeliusa, ale nie porywające.
Robert Kajanus, London Symphony Orchestra, 1932, 17:26, Naxos Historical
Następne nagranie ukazało się zaledwie kilka lat później, a odpowiedzialny jest za nie Sergiej Kusewicki. To co rosyjski dyrygent zrobił z tym utworem daleko wykracza poza kategorie historycznej ciekawostki. Jego rejestracja jest porywająca, spójna, choć momentami dyrygent odchodzi od tego, co Sibelius zawarł w partyturze. Te odejścia nie przeszkadzają jednak – są zawsze po coś. Orkiestra Kusewickiego brzmi przejrzyście, a wszystkie detale są wyraźnie słyszalne, co nie jest wcale tak oczywiste w przypadku starych nagrań. Jednak to właśnie owa spójność i umiejętność budowania napięcia sprawia, że to wykonanie jest tak imponujące. Posłuchajcie, jak Kusewicki umiejętnie kieruje falującymi, wznoszącymi się frazami:
Są tam fragmenty, od których cierpnie skóra. Są fragmenty zagrane szybko, kontrastujące ze zwolnieniami we fragmentach bardziej refleksyjnych. Posłuchajcie kulminacji fragmentu epizodu i waltorniami i następującego po niej pasażu. Tempo jest szybkie, niemal gorączkowe:
Samo zakończenie jest powalające – bardzo powolne, z pięknie wygasającym dźwiękiem smyczków… Kusewicki jest jednym dyrygentem, który w tak wyraźny sposób zauważa wymianę oddechów pomiędzy kontrabasami, a resztą smyczków, co daje zaskakujący efekt. I choć nie ma w partyturze żadnych pauz – przerwy między łukami w partii wyższych smyczków brzmią właśnie jak pauzy, wypełnione niskimi pomrukami basów. Świetny, niezapomniany efekt! Posłuchajcie sami:
Sergiej Kusewicki, Boston Symphony Orchestra, 1939, 17:20, Naxos Historical
Sir Thomas Beecham pozostawił po sobie aż cztery nagrania tego poematu. Pierwsze z nich, studyjne, wydało mi się po latach lepsze niż wtedy, kiedy słuchałem go po raz pierwszy wiele lat temu. Tym, co najbardziej zwraca uwagę, jest staranny utrzymywany balans pomiędzy grupami instrumentów i równie staranne ich wydobywanie w odpowiednich momentach. Prawdziwie magicznie brzmi akompaniament pizzicato smyczków po potężnym burzowym epizodzie, kontrapunktowany tematem drewna i melodią drugich skrzypiec:
Dziwnie brzmi zakończenie. Zamiast oddzielonych od siebie oddechów smyczków mamy tu raczej krótkie, ostre szarpnięcia. Posłuchajcie i porównajcie sobie z interpretacją Kusewickiego:
Mam z tym nagraniem problem. Wydaje mi się, że Beecham zbyt skupił się na pokazaniu formy swojej nowej świetnej orkiestry niż na zagłębieniu się w to, co pomiędzy wierszami. Stąd bierze się, przynajmniej u mnie, pewien niedosyt. Ani to nagranie gwałtowne, jak Kusewickiego, ani medytacyjne… Takie middle of the road. Sibelius miał inne zdanie – przysłał Sir Thomasowi telegram, w którym nie krył entuzjazmu dla tej rejestracji. Kompozytor napisał: Have just listened your brilliant very interesting strongly personal interpretation. Admiration. Thanks.
Sir Thomas Beecham, Royal Philharmonic Orchestra, 1946, 17:52, Classica D’oro
Niestety nagranie w linku jest ucięte na końcu.
Również następne nagranie Beechama wydaje się wybrakowane. Przeszkadza płaski, mało przestrzenny dźwięk (pierwsza Tapiola w stereo!). Posłuchajcie fragmentu z początku utworu, tego samego, który pojawił się wcześniej w interpretacji Kajanusa:
Podobają się za to ostre i jakby ucięte nożem wejścia blachy w kulminacjach i ciekawa gra z barwą brzmienia orkiestry. Bardzo dramatycznie wypada epizod tremolo, posłuchajcie:
A jednak nie mogłem się pozbyć wrażenia, że wykonanie jest pobieżne i że Beechama stać na więcej…
Sir Thomas Beecham, Royal Philharmonic Orchestra, 1955, 18’00, Warner
Całe szczęście mamy jeszcze koncertowe nagrania Beechama. Pomimo, że zasadnicza koncepcja i tempa są niemal identycznie jak w dwóch poprzednich nagraniach – to jest tu też jakieś magiczne coś, co sprawia, że słucha się tego wykonania z zapartym tchem, a na plecach ma się ciarki. Również dźwięk, pomimo warunków koncertowych i hałasującej momentami publiczności, jest bardzo dobry – przestrzenny i głęboki. Ale w tym nagraniu słychać coś, czego brakuje w innych rejestracjach Tapioli Beechama – głębokie zaangażowanie i napięcie, które nie słabnie ani na moment. Również struktura utworu jest tu bardzo dobrze podkreślona, zapewne poprzez brak studyjnych cięć. I nawet urywane zakończenie jakoś nie przeszkadza i wpisuje się w całość interpretacji. To jedna z najlepszych Tapiol, jakie słyszałem. Posłuchajcie, jakie piękne dźwięki Beecham wydobywa ze smyczków:
Posłuchajcie też kulminacji całego utworu. Jest piorunująca i poruszająca do głębi:
Sir Thomas Beecham, Royal Philharmonic Orchestra, 1955, 17:03, BBC Legends
Ostatnie z nagrań Beechama to wersja koncertowa, zarejestrowana w Helsinkach w 1954 roku z udziałem tamtejszej orkiestry podczas festiwalu poświęconego twórczości Sibeliusa. Można je polecić tylko i wyłącznie koneserom. Jakość dźwięku pozostawia bardzo wiele do życzenia – jest on ostry i nieprzyjemny, rejestr basowy w zasadzie tu nie istnieje, podobnie jak pogłos. Orkiestra stara się i gra w zasadzie dość przyzwoicie, a interpretacja angielskiego dyrygenta jest drapieżna i pełna napięcia, choć brakuje w niej nieco skupienia i atmosfery tajemnicy. Kulminacje brzmią zacnie – pełno w nich pasji i energii. Jednak słuchanie tej wersji do przyjemnych czynności nie należy i przypadkowemu słuchaczowi odradzić tę czynność należy.
Sir Thomas Beecham, Helsinki Philharmonic Orchestra, 1954, 17:50, Ondine
https://www.youtube.com/watch?v=RIGNx0rgw3I