Wydawnictwo Warner sprawiło Mścisławowi Rostropowiczowi na 90. urodziny kilka ciekawych reedycji jego nagrań. W moje ręce wpadł komplet symfonii Piotra Czajkowskiego, w których artysta wciela się w rolę dyrygenta. Wydawnictwo obejmuje również mniej znaną, nienumerowaną symfonię Manfred, uwertury Rok 1812 oraz Romeo i Julię, fantazję Francesca da Rimini, Serenadę melancholijną oraz Wariacje na temat rokoko, w których Rostropowicz powraca do swojego instrumentu, a miejsce za pulpitem dyrygenckim przejmuje na moment Seiji Ozawa.
W interpretacjach Rostropowicza jest coś bardzo rosyjskiego. Artysta postawił na dźwięk ciepły, nasycony i bogaty. Ze szczególną atencją traktuje sekcję smyczków. Jej dźwięk jest wyrazisty, ekspresyjny. Tempa są powolne, a dyrygent nastawia się bardziej na niespieszne delektowanie się urokiem melodii niż na ukazanie dramatyzmu dzieł Czajkowskiego. Takie podejście ma jednak swoje wady. Dźwięk ma tendencje do tego, żeby stawać się ciężki, gęsty i zbity. Nie brak też momentów, w których spodziewałem się większej gwałtowności i ostrości brzmienia zespołu.
I Symfonia g-moll Zimowe marzenia nie należy do szczególnie popularnych dzieł Czajkowskiego. Znałem do tej pory tylko jedno nagranie, pod batutą Nikołaja Gołowanowa. Wersja Rostropowicza nie zachwyciła mnie. Artysta wydobywa z orkiestry ciekawe kolory, ale w kluczowych z punktu widzenia dramaturgii fragmentach brakowało mi huraganowej energii Gołowanowa. Na tym niedoenergetyzowaniu cierpią zwłaszcza kulminacje. Ciężkie brzmienie i powolne tempa być może miały nadać im patosu, ale ja czułem się rozczarowany i znudzony.
Całe szczęści Druga Symfonia, zwana Małorosyjską, wypada o niebo lepiej. Tutaj gra orkiestry jest ostra jak brzytwa, zadziorna, energiczna i niezwykle spontaniczna. Bardzo podobała mi się pełna nonszalanckiego uroku część druga. Ze wszystkich trzech wczesnych symfonii Czajkowskiego ta jest zdecydowanie najlepsza, najbardziej spójna i dramatyczna. Wykonanie Rostropowicza znakomicie podkreśliło jej walory.
III Symfonia D-dur, Polska, również nie jest szczególnie popularna. Do tej pory znałem tylko i wyłącznie nagranie Marissa Jansonsa. To, co zrobił z tym utworem Rostropowicz, bardzo mi się podobało. Bardzo przypadła mi do gustu barwność gry LPO, zwłaszcza piękna sekcja drewna.
Nagrania Czwartej i Piątej to niestety słabe punkty tego cyklu. W obu utworach tempa są prowokacyjnie wręcz powolne, co sprawia, że ulatuje z tych utworów cała energia i napięcie. Nie mam nic przeciwko powolnym tempom, ale trzeba wiedzieć, jak je stosować, żeby nie zaszkodzić wykonywanemu dziełu, żeby odpowiednio rozplanować formę i nadać jej niezbędną sprężystość. Podejście Rostropowicza zawodzi tutaj na całej linii. Niewiele dobrego mogę powiedzieć o tych nagraniach. Czwarta jednym uchem wpada i drugim wypada. Najmniej korzystnie prezentuje się druga część, potraktowana w niemożliwie ospały sposób. Piąta wyróżnia się ekscentrycznymi zwolnieniami przy każdym powrocie motywu losu, ale zamiast wzmagać napięcie, wszystkie te zabiegi sprawiały irytujące i pretensjonalne wrażenie. W zakończeniu czwartej części Rostropowicz przyspiesza, ale paradoksalnie to gwałtowne accelerando sprawia wrażenie nieprzemyślanego.
Manfred to jedna z tych symfonii Czajkowskiego, które budzą najwięcej kontrowersji wśród wykonawców. Przepadali za tym utworem Arturo Toscanini i Constantin Silvestri, ale już Leonard Bernstein nazywał ten utwór „śmieciem”. Rostropowicz podchodzi do tego dzieła w pełen patosu sposób. Bardzo sprawnie buduje napięcie w pierwszej części, świetnie wypada chochlikowate Scherzo i część wolna, ale finał zawodzi. Tempo jest bardzo powolne, a w grze orkiestry brak energii i zaangażowania. Dyrygent podkreśla przesadnie wszelkie co bardziej dramatyczne momenty emfatycznymi momentami. Jeśli ktoś uważa Manfreda za utwór słaby i bombastyczny – interpretacja Rostropowicza tylko dostarczy mu argumentów.
Zaskakująco świeżo wypada w porównaniu z tym dziełem interpretacja VI Symfonii, zwanej Patetyczną. Dyrygent tworzy spójną, pełną napięcia i emocji kreację, w której nie ma miejsca na przestoje czy nudę. Znam bardzo wiele nagrań tego utworu, ale pomimo tego słuchałem interpretacji Rostropowicza z zaciekawieniem i zainteresowaniem.
Interpretacja Romeo i Julii nie wyróżnia się niczym szczególnym. Dyrygent dobrze buduje napięcie, ale brakowało mi w jego interpretacji czegoś bardziej osobistego. Francesca da Rimini jest nierówna. Fascynuje bogactwo brzmienia sekcji smyczków i ich ostra, zdecydowana gra, ale są tu też momenty potraktowane powoli, ociężale i bez energii. Wariacje na temat rokoko wypadają przepysznie. Są lekkie, wdzięczne i eleganckie, czyli dokładnie takie, jakie być powinny. Uwertura Rok 1812 to koronny dowód na to, że można było pisać utwory socrealistyczne na długo przed powstaniem socrealizmu. To chyba najsłabszy znany mi utwór Czajkowskiego. Niestety Rostropowicz nie zrobił nic, aby zmienić moje zdanie na temat tej uwertury. W ogóle mało z tym utworem zrobił. Wszyscy przyszli, zagrali co było do zagrania i poszli do domu.
Werdykt?
Najciekawsze w boxie są nagrania Drugiej (najlepsze jakie słyszałem do tej pory!), Trzeciej i Szóstej. Pierwsza i Manfred mają swoje dobre momenty, interpretacje Czwartej i Piątej można sobie darować.
Piotr Czajkowski
I Symfonig g-moll op. 13 Zimowe marzenia
II Symfonia c-moll op. 17 Małorosyjska
III Symfonia D-dur op. 29 Polska
IV Symfonia f-moll op. 36
V Symfonia e-moll op. 64
VI Symfonia h-moll op. 74 Patetyczna
Symfonia Manfred h-moll op. 58
Uwertura-fantazja Romeo i Julia
Fantazja Francesca da Rimini op. 32
Wariacje na temat rokoko op. 33*
Serenada melancholijna op. 26**
Uwertura Rok 1812 op. 49***
London Philharmonic Orchestra
Boston Symphony Orchestra*
London Symphony Orchestra**
National Symphony Orchestra***
Mścisław Rostropowicz – dyrygent, wiolonczela*
Seiji Ozawa – dyrygent*
Maxim Vengerov – skrzypce**
Warner
A ja mimo wszystko lubię uwerturę 1812. Wg mnie Czajkowski ładnie zilustrował muzyką wydarzenia z tamtego roku nawet jeżeli utwór jest zbyt efekciarski i „filmowy”. Czasem lubię posłuchać takiej lekkiej i „pustej” muzyki.
W filmowości i efekciarskości nie ma nic złego 😉 To jest trochę taka guilty pleasure 😉