Powiem Wam, że mam z muzyką Fredericka Deliusa pewien problem. O ile fascynacja charyzmą Sir Thomasa Beechama i jego nagraniami jest u mnie stała, o tyle moje podejście do twórczości jego ulubionego kompozytora bardzo się z upływem czasu zmieniało. Z początku muzyka Deliusa wydała mi się całkowicie bezpłciowa i pozbawiona nerwu dramatycznego. Takie idylliczne nudy, na które przepis mógłby brzmieć: weź łyżeczkę Griega, łyżeczkę Skriabina, dodaj wiadro wody, a otrzymasz Deliusa. Z czasem zacząłem jednak odnajdywać w tej muzyce maestrię w doszukiwaniu się brzmień stonowanych i umiejętność kreowania subtelnej atmosfery. Kompozytor szczególnie upodobał sobie instrumenty dęte drewniane i to im powierza zazwyczaj najważniejsze role. Dominuje środkowy rejestr, stonowana dynamika, a stylistyka oscyluje na granicy neoromantyzmu i specyficznej, angielskiej odmiany impresjonizmu. Bardziej ten impresjonizm rozmyty i nieokreślony niż w dziełach Debussy’ego, Delius nie szuka też brzmień aż tak radykalnych jak jego francuski kolega. Bardziej chce słuchacza uspokoić i przenieść w świat własnych myśli niż oczarować czy zaskoczyć. Kłopot w tym, że Delius słuchany w większych ilościach jest nieznośnie monotonny, a słuchanie więcej niż jednej płyty pod rząd ma działanie niemal nasenne.
Relacja Beechama i Deliusa przeszła do legendy. Angielski maestro zachwycił się muzyką tego kompozytora w pierwszej dekadzie XX w. i od tego czasu regularnie nagrywał ją, organizował poświęcone twórczości Deliusa festiwale, a także napisał jego biografię. Kompozytor wielokrotnie podkreślał, że nie wyobraża sobie lepszych wykonań swojej muzyki niż te pod batutą Beechama. Wydany przez Warnera siedmiopłytowy box to świetna okazja, żeby na własne uszy przekonać się, jak brzmiały interpretacje jego ulubionego wykonawcy. Jest czego słuchać, bo dyrygent rzeczywiście podchodzi do tych dzieł z niezwykłą atencją. Wydobywa śpiewne linie melodyczne, umiejętnie podkreśla rytmy, a muzyka płynie w sposób całkowicie naturalny. Mamy tu zarówno stare nagrania, z końca lat 20., jak też ostatnie nagrania Beechama tej muzyki, zarejestrowane już w stereo.
Pierwszy krążek zawiera pięć kompozycji, nagranych pod koniec lat 50.: wczesną uwerturę Over the Hills and Far Away, urokliwy i króciutki utwór Sleigh Ride (znany też pod tytułem Winternacht), rapsodię (a w zasadzie zestaw wariacji) na motywach melodii z Lincolnshire Brigg Fair, a także czteroczęściową wczesną Florida Suite i krótki, dowcipny i lekki Marche Caprice. Już pierwsze takty Over the Hills and Far Away wprowadzają ten typowo deliusowski ton niespiesznej, spokojnej i fantastyczno-sielskiej narracji, która wydaje się pochodzić prosto ze świata tolkienowskiego Shire. Podobnie jest z Brigg Fair, który jest dla mnie jednym z najlepszych utworów Deliusa. Kompozytor odnajduje tu dobry balans pomiędzy nastrojem, a zwartą formą utworu, składającego się z siedemnastu króciutkich wariacji. Florida Suite budzi mieszane uczucia. Po rewelacyjnej pierwszej części – Daybreak – Dance, pozostałe trzy dłużą się niemiłosiernie, a nieokreśloność nastroju i brak kontrastów stają się nużące.
Niestety, bardzo podobnie jest z utworami znajdującymi się na drugim krążku. Wyróżnia się tu jedynie Dance Rhapsody no. 2. Wprawne ucho wychwyci tu mazurkowe rytmy, a także tak lubianą przez impresjonistów skalę pentatoniczną, nadającą temu dziełu orientalnego posmaku. Pozostałe utwory, a więc Summer Evening, Two Pieces for Small Orchestra (On Hearing the First Cuckoo in Spring i Summer Night on the River), A Song before Sunrise oraz dwa fragmenty pochodzące z oper Deliusa – Intermezzo z Fennimore i Gerdy oraz Preludium do Irmelin, jakoś mnie nie urzekły. Szkopuł w tym, że są tak podobne w instrumentacji oraz dynamice i tak płaskie w wyrazie, że trudno je od siebie odróżnić. Znakomicie nadają się za to chyba tylko w roli muzyki relaksacyjnej. Płytę wieńczy zbiór Songs of Sunset, przeznaczony na baryton (w tej roli John Cameron), kontralt (Maureen Forrester), chór i orkiestrę. Również tutaj próżno doszukiwać się dramatyzmu czy większych kontrastów. Słuchając tego rozwlekłego i przegadanego utworu nie mogłem oprzeć się wrażeniu, że jego najlepszym elementem jest elegancki i poetycki tytuł.
Trzecia płyta to spotkanie z dwoma koncertami Deliusa – skrzypcowym (partię solową wykonuje Jean Pougnet) i fortepianowym (tutaj jako solistka pojawia się druga żona Beechama, Betty), a także z Dance Rhapsody no. 1, Paa Vidderne (On the Heights) oraz Preludium do drugiej części Mszy życia. Beecham powiedział o Koncercie skrzypcowym, że „nie przypomina żadnego utworu tego gatunku, napisanego przez kogokolwiek innego”. Cóż, moje odczucia są dokładnie odwrotne. Nie rozumiem bezkrytycznego zachwytu dyrygenta nad ową do bólu przeciętną i nudną kompozycją. Podobnie nieciekawych wrażeń dostarcza Paa Vidderne – wczesny utwór kompozytora, w którym najwyraźniej nie wiedział on jeszcze, co i jak chce wyrazić. Dużo korzystniej prezentuje się lekki i dowcipny Koncert fortepianowy c-moll, najlepsza kompozycja zawarta na tej płycie. I Rapsodię taneczną pominę milczeniem, bo to jeden z tych utworów o których zapomina się natychmiast po ich wysłuchaniu. Wszystkie nagrania zawarte na tym krążku pochodzą z końca lat 40. i z początku lat 50., więc jakość dźwięku jest odczuwalnie gorsza.
Czwarta i piąta płyta to przede wszystkim opera A Village Romeo and Juliet. Trudno dosłuchać się w tym dramacie lirycznym w sześciu scenach Deliusa nerwu dramatycznego. Największą popularność zdobyło sobie intermezzo – The Walk to the Paradise Garden, łączące scenę piątą i szóstą. Pomimo wielokrotnego wysłuchania tego fragmentu w wielu wykonaniach muszę stwierdzić z żalem, że nie zapisał się w mojej pamięci, podobnie jak cała opera. Sea Drift do słów Walta Whitmana na baryton, chór i orkiestrę jest o wiele bardziej udanym utworem. Utrzymany w melancholijnym nastroju, pełen łagodnego smutku, jest przez Beechama świetnie wyczuty. Również George Clinton w roli tytułowej prezentuje się świetnie. Jednak moje serce skradła kilkunastominutowa fantazja In a Summer Garden. Również tutaj interpretacja Beechama jest wzorcowa, świetnie oddająca charakter i nastrój muzyki. Delius zamieścił w partyturze dwa cytaty, które stanowią podstawę utworu. Pierwszy to cytat z Dante Gabriela Rosettiego:
All are my blooms; and all sweet blooms of love.
To thee I gave while Spring and Summer sang.
Natomiast drugi, niewiadomego autorstwa, brzmi:
Roses, lilies, and a thousand scented flowers. Bright butterflies, flitting from petal to petal. Beneath the shade of ancient trees, a quiet river with water lilies. In a boat, almost hidden, two people. A thrush is singing in the distance.
Wiecie co? To naprawdę w tej muzyce słychać. Nagranie jest stare, bo z 1938 roku, ale to tylko dodaje muzyce uroku.
Z tego samego roku pochodzi najciekawszy utwór z szóstej płyty – Appalachia, Variations on an old Slave Song. Ten trwający prawie czterdzieści minut zestaw wariacji był też pierwszym utworem Deliusa, który usłyszał Beecham. To nagranie to absolutny klasyk, najlepsza wersja, jaką możecie usłyszeć. Jest lepsza od wszystkich Barbirollich, Davisów czy nawet od pozostałych dwóch nagrań Beechama, jakie znam. Czuć tu ten sam zachwyt, jaki musiał towarzyszyć Beechamowi kiedy słuchał tej muzyki po raz pierwszy. A już solo barytonu pod koniec jest po prostu zachwycające. Przepiękny utwór i rewelacyjne wykonanie. Na krążku znajdują się również cztery fragmenty z muzyki scenicznej do Hassana według sztuki Jamesa Elroy’a Fleckera, a także dwa fragmenty z wczesnej opery Koanga. Jeden z nich, zatytułowany La Calinda, to autocytat z pierwszej części Florida Suite. Nic to zresztą wyjątkowego – główny temat Appalachi pojawił się już we wcześniejszym utworze Deliusa – Americam Rhapsody. La Calinda jest utworem wyjątkowej urody, lekkim, wdzięcznym i melodyjnym, a i wykonanie jest absolutnie wzorcowe. Beecham tempo utrzymuje dużo szybsze niż inni dyrygenci, przez co skupia się na rytmicznej pulsacji i nie popada w sentymentalizm. Album wieńczy rapsodia Eventyr (One upon a time). Dziwny to utwór, bardzo bogato jak na Deliusa orkiestrowany (zwraca uwagę szczególnie partia ksylofonu), z wtrąceniami chóru, które brzmią tyle efektownie co ekscentrycznie.
Ostatnia płyta zawiera kompozycje głównie kompozycje wokalne – chóralne The Song of the High Hills oraz pieśni na sopran z towarzyszeniem orkiestry lub fortepianu. O ile mi wiadomo są to jedyne nagranie Beechama jako pianisty. Solistką w dziewięciu pieśniach jest Dora Labbette (znana też jako Lisa Perli), wieloletnia kochanka dyrygenta, którą ostatecznie porzucił (nie informując jej zresztą w żaden sposób) dla Betty Humby. Nagrania pieśni pochodzą z 1929 roku i tutaj kiepska jakość dźwięku daje się najbardziej we znaki. Czy warto przebijać się przez szumy i trzaski, aby poznać pieśni Deliusa, głos Labette i grę Beechama na fortepianie? Śmiem wątpić… Byłbym zapomniał – krążek zawiera również utwór – Paris – The Song of a great City. Fakt, że zapomniałem o tym dziele wydaje mi się w tym miejscu dostatecznym komentarzem co do jego jakości.
Muzyka Deliusa to w naszym kraju ciągle terra incognita. Nie jestem gorącym entuzjastą muzyki tego kompozytora, ale ze wszystkich znanych mi wykonań tych utworów te Beechama są najlepsze. Jeśli cenisz sobie nastrojową, romantyczną muzykę – śmiało sięgaj po te nagrania. Oby spodobały Ci się bardziej niż mnie.
Frederick Delius
Orchestral & Choral Works
Sir Thomas Beecham – dyrygent
Warner Classics