Wiele słyszałem o tej płycie. Systematycznie do tej pory ignorowałem jej istnienie, uznając, że to pewnie tylko „kolejny Chopin”. W końcu jednak uznałem, że warto rzucić uchem na rejestrację Seong-Jina Cho i przekonać się, o co się tak naprawdę rozchodzi.
Album podzielony jest na dwie części. Pierwszą z nich zajmuje Koncert fortepianowy e-moll op. 11, a więc dzieło, które przyniosło południowokoreańskiemu pianiście zwycięstwo podczas ostatniej edycji Konkursu Chopinowskiego. Artyście partneruje tu London Symphony Orchestra pod batutą Gianadrei Nosedy. Na drugą część składają się cztery ballady – g-moll op. 23, F-dur op. 38, As-dur op. 47 i f-moll op. 52.
To nagranie Koncertu zawiera niemal antywzorcowy przykład kompletnej niezgodności charakteru pianisty i dyrygenta. LSO i Noseda usiłują partnerować Cho, ale przedstawiają akompaniament, który z dziełem Chopina mało na wspólnego. Orkiestra gra momentami niechlujnie, a zawsze ostro i agresywnie. Takie podejście pasuje idealnie do baletów Strawińskiego czy Bartóka, ale nie do Chopina. Posłuchajcie początku trzeciej części. Kontrabasy i wiolonczele przedzierają się przez pierwsze takty tak, jakby zaczynała się druga część Piątej Mahlera, a nie finał Koncertu Chopina. Znam tę partyturę i nie widziałem tam nigdzie oznaczenia Stürmisch bewegt, mit größter Vehemenz. Może Noseda miał inne wydanie? Dyrygent nie sili się na odkrywanie czegokolwiek nowego. Zarówno on jak i orkiestra zrobili swoje, nie za dobrze zresztą, i tyle. A Cho? Słyszałem go do tej pory w e-mollu dwukrotnie. Raz pod Kaspszykiem w FN i raz pod Liebreichem w NOSPRze. Jego interpretacja nie przeszła od tego czasu żadnej wstrząsającej metamorfozy. Gra subtelnie, z polotem, inteligencją i wyczuciem. Ma temperament klasyka, a nie romantyka. Nie chodzi mu o to, żeby słuchaczy uwieść czy nimi wstrząsnąć. Chodzi mu o to, żeby zaprezentować dokładnie to, co chciał kompozytor. Chce zrobić to z wyczuciem, ładnie i elegancko, niekoniecznie spontanicznie.
Tak samo jest w balladach. Podobały mi się jednak dużo mniej niż gra Cho w Koncercie. Tutaj umiar i ostrożność całkowicie wzięły górę nad sposobem prowadzenia narracji. Nie chodzi o to, że Cho gra źle. W jego interpretacjach nie ma niczego niewłaściwego. Cho przypomina mi ucznia, który chce dobrze odrobić powierzone mu zadanie i nikogo przy tym nie obrazić. Szczerze? Wolę jak mnie irytują te wszystkie Horowitze, Gouldy, Cziffry i Pogoreliche (przy czym zdecydowanie wolę stare nagrania tego ostatniego). Budzą we mnie przynajmniej jakieś emocje, pamiętam ich nagrania. Lubię jak Martha czasem straci cierpliwość, poniesie ją i gdzieś mocniej przywali. A Cho kalkuluje, cieniuje i cały czas uważa, żeby broń Boże gdzieś nie przesadzić. Jego subtelność kojarzy mi się trochę ze stylem Danga Thai Sona, ale on jest siłą rzeczy zdecydowanie bardziej okrzepnięty i dojrzały. Jestem w stanie wyobrazić sobie Cho we wczesnym Beethovenie, w Mozarcie i na pewno w Haydnie. Ale jego Brahms, Prokofiew, jego Bartók? Tego moja wyobraźnia nie sięga.
Czy mogę Wam polecić tego Chopina? Dla mnie to przysłowiowy „kolejny Chopin”. Grzeczne granie, nagranie „oczywiście” doskonałe. Nagranie „oczywiście” dopracowane w ostatnim szczególe. Bardziej w zasadzie produkt niż interpretacja. W to, że się sprzedaje doskonale nie śmiem wątpić.
Ps.
Cały czas myślę o tym, co Glenn Gould nazywał płodną zdradą. Kanadyjczyk mówił: „Wszystkie wielkie klasyczne interpretacje są już uwiecznione na płytach. Wykonawca musi odtąd dosłownie przekomponowywać muzykę albo zmienić zawód.”
Fryderyk Chopin
I Koncert fortepianowy e-moll op. 11*
Ballada g-moll op. 23 nr 1
Ballada F-dur op. 38 nr 2
Ballada As-dur op. 47 nr 3
Ballada f-moll op. 52 nr 4
London Symphony Orchestra*
Seong-Jin Cho – fortepian
Gianadrea Noseda – dyrygent
Uważam, że to pomówienie! Cho jest po prostu wrażliwym artystą i nie każdy go rozumiem ;P
Nie przeczę że jest wrażliwy, ale mnie jego typ wrażliwości ewidentnie nie odpowiada, na co nic nie jestem w stanie poradzić… 😉