Program koncertu, który odbył się w NOSPRze 27 kwietnia był dość specyficzny. W ramach aperitifu słuchacze otrzymali bowiem półgodzinną VI Symfonię C-dur Małą D 589 Franza Schuberta. Jak na przystawkę – danie bardzo obfite. Potem jednak na estradzie pojawiły się dwa dania główne, niemniej obszerne: Koncert fortepianowy a-moll op. 54 Roberta Schumanna, a na zakończenie II Symfonia D-dur op. 43 Jeana Sibeliusa. Zestawienie na pewno wymagające od słuchaczy cierpliwości i skupienia, ale czy trafne?…
VI Symfonia Schuberta jest dziełem lekkim i wdzięcznym, typowym utworem przełomu klasycyzmu i romantyzmu. Nie ma tu wielkich dramatów i konfliktów, a nastrój jest lekki, pogodny i bezpretensjonalny. W zastępstwie za chorego Alexandra Liebreicha koncert poprowadził Ola Rudner. Uprzedzę może trochę fakty, ale muszę przyznać, że Symfonia Schuberta była najbardziej dopracowanym elementem programu. Solówki drewna były świetne, a wielkie wrażenie wywierały też ostre, świetnie uchwycone i doskonale dopracowane zmiany dynamiki. Słychać było, że zarówno orkiestra jak i dyrygent świetnie się tym utworem bawią. Zabrakło mi jednak w tej interpretacji większej elastyczności w kształtowaniu tempa i we frazowaniu. Symfonia brzmiała przez to sztywno i pozbawiona była wdzięku i elegancji, tak ważnych w muzyce Schuberta. Sprawę próbowały ratować instrumenty dęte drewniane, ale dyrygent nie dawał im zbyt wiele czasu na odpowiednie rozwinięcie i dopieszczenie fraz.
Nie przepadam za Koncertem fortepianowym Schumanna. Zawsze wydawał mi się utworem rozwlekłym i przegadanym. Pamiętałem jednak dobrze występ Elizabeth Leonskai w FN dobrych kilka lat temu, podczas którego zachwyciła mnie interpretacją Koncertu d-moll Brahmsa. To jej obecność na estradzie najbardziej przykuła moją uwagę. Zaskoczyła mnie. Spodziewałem się gry potężnej, pełnego i gęstego brzmienia charakterystycznego dla rosyjskiej szkoły gry. Grała jednak lekko i wdzięcznie, nie wychodząc przy tym poza forte. Umiejętnie budowała narrację i nie popadała przy tym w nadmierną czułostkowość, która często potrafi zirytować w utworach Schumanna. Gra Leonskai nie była jednak pozbawiona wad, a najbardziej w ucho rzucało się częste niestety bicie sąsiadów. Rudner sprawnie akompaniował solistce i potrafił się do niej dostosować, jednakże w kilku miejscach nie upilnował orkiestry, a ta zagłuszyła pianistkę. Jako bis Leonskaja zagrała Impromptu Ges-dur Schuberta D 899. Wypadło przepięknie, naturalnie i przejmująco.
Z interpretacją Drugiej Sibeliusa pod batutą Rudnera miałem problem. Przez cały czas miałem wrażenie, że dyrygent sam za bardzo nie wiedział co chciał w tym dziele osiągnąć i pokazać. Efekt był taki, że w niektórych kulminacjach napięcie rzeczywiście rosło, podczas gdy w innych po prostu zwiększała się dynamika, a muzyka płynęła do przodu siłą rozpędu. Najgorsza była chyba pierwsza część, rozmyta, pozbawiona większych kontrastów i poczucia budowania formy. Tempo andante, ma rubato prezentowało się już dużo lepiej, a ogromna w tym zasługa orkiestry. Tak pięknych solówek blachy nie słyszałem ani na żywo, ani w żadnym nagraniu tego dzieła. Rudner pięknie wyeksponował zarówno śpiewne zawołania trąbki, jak też pomruki puzonów i tuby w niskim rejestrze – znak rozpoznawczy utworów Sibeliusa. Część trzecia, pomimo wartkiego tempa, nie generowała napięcia. Dopiero w finale usłyszałem, że muzyka dokądś podąża i coś się w niej rzeczywiście dzieje. Szkoda, że Rudner nie wykorzystał ogromnego potencjału orkiestry i nie zbudował dzieła Sibeliusa w bardziej spójny sposób.
foto. Bartek Barczyk/NOSPR