Nie miałem nigdy wcześniej okazji słyszeć gry Borisa Giltburga. W listopadzie zeszłego roku wystąpił co prawda z Jerzym Maksymiukiem w Filharmonii Narodowej w zastępstwie za Kate Liu, ale nie dotarłem na ten koncert. Pianista wykonał wtedy III Koncert fortepianowy C-dur op. 26 Siergieja Prokofiewa. Tak się też złożyło, że to samo dzieło artysta wykonał wespół z Domingo Hindoyanem w NOSPRze. Dużo dobrego o Giltburgu słyszałem, słuchałem też jego nagrania z Maksymiukiem z FN, które można znaleźć na Youtube, oczekiwania miałem więc wysokie.
W tym wypadku rzeczywistość przeszła moje najśmielsze oczekiwania. Dzieło Prokofiewa pod palcami Giltburga zachwycało zarówno ostrymi, kanciasto artykułowanymi rytmami, jak też delikatną i zwiewną kantyleną. Tak dojrzałej, osobistej, przemyślanej ale jednocześnie spontanicznej interpretacji tego utworu na żywo nie słyszałem nigdy i nie sądzę, żebym usłyszał prędko. Każda nuta była tu artykułowana wyraźnie, z ogromną atencją, co nie przeszkadzało pianiście stosować temp momentami zawrotnych. Dominowało jednak poczucie, że artysta zawsze dokładnie wie, dokąd muzyka podąża i dokładnie wie, co zrobić, żeby się tam znalazła. Rozpiętość temp i dynamiki była oszałamiająca. W drugiej części znalazły się ustępy zachwycająco delikatne, perliste, wyciszone, zagrane z absolutnie niezwykłym skupieniem i wyczuciem. Oczywiście da się Giltburga porównywać z innymi pianistami, ale jeśli już ktoś chciałby się tego podjąć to musiałby jego grę porównywać z interpretacją samego kompozytora, Marthy albo Kapella. To jest ta liga. Na bis Giltburg potraktował publiczność Rachmaninowem – Preludium G-dur op. 32 nr 5 i Etude-tableaux es-moll op.39 n 5. Oba utwory wypadły znakomicie. Słychać wyraźnie, że artysta odnajduje się równie dobrze w dziełach obu rosyjskich kompozytorów.
Hindoyan nie przeszkadzał Giltburgowi i trzymał orkiestrę na wodzy. Nie zagłuszał pianisty i pozwolił mu do woli i bez skrępowania wydobywać z partytury Prokofiewa to co w niej najlepsze. Przeszkadzały mi jedynie kulminacje – niedograne, brakowało mi w nich energii i tej zawadiackiej iskry, która emanowała z gry solisty.
Hindoyan Rozczarował mnie interpretacją IV Symfonii Czajkowskiego. Miałem wrażenie, że nie miał na to dzieło pomysłu. Zabrzmiało blado i bez wyczucia. Kulminacjom brakowało rozmachu i tego poczucia, że dokładają cegiełkę do całej opowieści, że dzięki nim akcja posuwa się do przodu. Cierpiała na tym forma utworu, w zasadzie zaledwie naszkicowana. Pierwsza część długo nie mogła nabrać rozpędu i tylko nieliczne momenty były zdolne wywrzeć większe wrażenie. Druga i trzecia część potraktowane zostały w lekki sposób, a Hindoyan nie doszukał się w nich wyrazistego charakteru. Finał nie mógł się nie podobać – był zagrany głośno i szybko, a orkiestra nareszcie rozegrała się i stworzyła kreację ognistą i intensywną. Widać było, że zespół traktuje dyrygenta z wyraźną sympatią, a i publiczność odebrała jego kreację entuzjastycznie.
Foto. Dominik Gajda
Giltburga nie miałem okazji usłyszeć na żywo (choć bardzo lubię jego nagrania płytowe), ale wybieram się na jego Racha III w NFM. Powyższą recenzję odbieram jako niezwykle entuzjastyczną, wszak pojawiły się w niej odniesienia do Argerich i, przede wszystkim, Kapella – dwóch wielkich, nomen omen – niezrównanych kreacji. Zresztą, jego grudniowe wykonanie koncertu Rachmaninowa będzie można również usytuować w kontekście obu pianistów.
Również wybieram się na ten koncert. Zatem do zobaczenia we Wrocławiu! 😉