Są takie koncerty, w których proporcje są mocno zachwiane. W programie są dwa utwory, ale dla wszystkich jasne jest, że jeden z nich jest na doczepkę i cała sala ostrzy sobie uszy na ten drugi. Tak właśnie było w piątek w NFMie. Zabrzmiała tam bowiem VIII Symfonia h-moll D 759 Franza Schuberta, zwana z racji dwuczęściowej budowy Niedokończoną i jedyna opera Béli Bartóka – Zamek Sinobrodego.
Prędko zdałem sobie sprawę, że dzieło Schuberta to przystawka, potraktowana przez orkiestrę i przez kierującego koncertem Benjamina Schwartza bez większych zobowiązań. Było dla mnie oczywiste, że orkiestra oszczędza siły na Bartóka, stąd też wziął się pewien niedostatek wrażeń. Gra zespołu była ostrożna i oszczędna w wyrazie, a dyrygent postawił na eksponowanie śpiewnej kantyleny. Miałem wrażenie, że jego Schubert był wręcz przekantylenowany. Ataki orkiestry były miękkie i łagodne, a kulminacje wyciszone. Muzyka płynęła gładko i łagodnie, aczkolwiek Schwartz zadbał o to, aby nie przeciągać jej niepotrzebnie.
Po przerwie zabrzmiał Zamek Sinobrodego. Jednoaktówka Bartóka przeznaczona jest na dwóch solistów – tytułowego Sinobrodego i jego nową żonę, Judytę. We Wrocławiu wystąpił duet węgierskich śpiewaków – Viktoria Mester i István Kovács. Wespół ze Schwartzem i orkiestrą NFM stworzyli fascynującą kreację opery Bartóka. Przez cały czas trwania utworu siedziałem jak na szpilkach, a wykonawcy dali z siebie wszystko tworząc ciężką, pełną grozy atmosferę. Solistom należą się wyrazy uznania za wczucie się w kompozycję i za wyśmienitą formę. Kovács dysponował mocnym, pełnym głosem, znakomicie pasującym do Sinobrodego, a Mester w roli Judyty świetnie odegrała zaciekawienie stopniowo ustępujące miejsce przerażeniu. Orkiestra pokazała się tutaj od jak najlepszej strony. Fascynowało pełne, bogate i selektywne brzmienie zespołu we fragmentach tutti. Czarowało koronkowe brzmienie w wyciszonych odcinkach, takich jak szóste drzwi, gdzie migotliwe brzmienie harf i czelesty tworzyło efekt prawdziwie hipnotyzujący. Schwartz prowadził orkiestrę znakomicie, a jeśli miałbym postawić mu (i w ogóle całemu wykonaniu) jakiekolwiek zarzuty, to tyczyć się one mogą jedynie odcinków o zwiększonej dynamice, w których rozochocona orkiestra przykrywała śpiewaków. Ale to drobny zarzut, który nie umniejsza ani trochę mojej fascynacji jakością tego wykonania. Trzeba wielkiej sztuki, żeby konsekwentnie utrzymać napięcie w utworze o takim poziomie komplikacji i wyrafinowania. Wow! 😉
fot. Bogusław Beszłej