Andrzej Boreyko i II Symfonia Gustava Mahlera

II Symfonia c-moll Zmartwychwstanie Gustava Mahlera to specyficzny utwór. Długi, wielowątkowy i bardzo wymagający – zarówno od odbiory, jak i od wszystkich zaangażowanych wykonawców. Sprawnie wykonany potrafi wywrzeć oszałamiające wrażenie. To jedna z pierwszych symfonii tego kompozytora, jakie poznałem. Naczytałem się przedtem o intencjach kompozytora i później z wypiekami na twarzy słuchałem pierwszego nagrania, jakie wpadło mi w ręce. Do dziś pamiętam te emocje i ten specyficzny dreszcz, kiedy z głośników wylewały się potężne fale dźwięków. Od tego czasu marzy mi się żeby doświadczyć tego samego uczucia słuchając Drugiej na żywo. Miałem okazję być na pięciu koncertach, na których wykonano ten utwór. Trzy razy słyszałem jak dyrygował nim Antoni Wit, raz Jacek Kaspszyk i raz Alexander Liebreich. Za każdym razem czegoś mi brakowało. Miałem cichą nadzieję, że podczas koncertu wieńczącego sezon artystyczny 2016/2017 w NFMie doświadczę emocji o których wspomniałem. Moje odczucia po koncercie były mieszane.

Co trzeba zaliczyć na plus? Chóry, a było ich tu w sumie dwanaście (dokładna lista dostępna jest tutaj). Pomysł wykorzystania młodych wokalistów (w tym gimnazjalistów i licealistów) był trafiony, a brzmienie połączonych zespołów – pełne i soczyste. Z moich pobieżnych szacunków wynika, że chórzystów było w sumie ponad dwustu. Jeśli dodać do tego potężną orkiestrę – na estradzie NFMu znalazło się ok. trzystu muzyków. Pierwszy raz słyszałem tak ogromny skład w tej sali i muszę wyznać, że od strony akustycznej całe przedsięwzięcie wypadło znakomicie. Całkowicie chybionym pomysłem było jednak wpuszczanie chórzystów na miejsca pomiędzy pierwszą a drugą częścią. Mahler przewidział w tym miejscu pięciominutową przerwę, podczas której odbiorca ma czas i przestrzeń na przetrawienie gwałtownych wydarzeń pierwszej części. Wejście chórzystów powitały oklaski, które całkowicie ową atmosferę zburzyły. W zupełnie dowolnych momentach dołączały solistki – Nora Gubisch (mezzosopran) i Olga Pasiecznik (sopran). Interpretacje obu pań były trafione i ujmujące. Proste, pozbawione zadęcia i szukania w muzyce na siłę afektów, których w niej nie ma. Uwierzcie mi – słyszałem parę razy coś takiego i za każdym razem skutki były opłakane.

Wokaliści to jednak nie wszystko. Pierwsze trzy części symfonii są czysto instrumentalne, instrumentalna jest też lwia część finału. Jak poradził sobie ze swoim zadaniem kierujący wszystkimi siłami Andrzej Boreyko? „Współbrzmienia jarzą się i gryzą” – tak pisał o muzyce pierwszej części Symfonii Bohdan Pociej. U Boreyki ani się nic nie jarzyło ani nic nie gryzło. Dyrygent postawił najwyraźniej zagrać żałobnymi skojarzeniami wiążącymi się z Allegro maestoso. Inaczej trudno mi znaleźć uzasadnienie dla powolnego tempa oraz ciężkiego, masywnego i mało selektywnego brzmienia orkiestry. Samo powolne tempo nie jest jeszcze samo w sobie niczym złym. Trzeba jednak wiedzieć jak pokierować muzyką, jak zarysować formę i jak zbudować dramaturgię. Boreyko tego nie zrobił. Nie zelektryzował. Nie wciągnął. Nie różnicował tempa przy przejściu do kolejnych sekcji, przez co muzyka brzmiała mechanicznie.

Na szczęście druga i trzecia część zagrane były w kompletnie odmienny sposób. Wartko, potoczyście i emocjonująco. Boreyko dużo bardziej skupił się tu na wydobywaniu z zespołu poszczególnych instrumentów. Intrygująco brzmiał duet fletu i skrzypiec w Scherzo, jak też solówki klarnetu Es. Wielki finał ponownie budził mieszane uczucia. Z jednej strony masywne i mało selektywne, bezwładne kulminacje; z drugiej zaś – interpretacyjne majstersztyki jak choćby dłuuuuugo trzymane potężne crescenda perkusji rozpoczynające oparty na Dies irae marsz czy świetnie wykorzystane efekty przestrzenne z nawołującymi się za sceną trąbkami i waltorniami w Wielkim Apelu. Koncepcja dyrygenta to jedno, gra orkiestry – drugie. Tutaj również były rzeczy wykonane świetnie, jak choćby gra całej sekcji perkusji czy gra drewna. Były też elementy niezbyt dopracowane, jak szwankująca nagminnie intonacja dętych blaszanych czy flecista, który zgubił się w trakcie swojej solówki.

Jeśli więc miałbym powiedzieć kto odniósł tego wieczoru największy triumf, to powiedziałbym że chóry, solistki, sala NFM i, last but not least, muzyka Gustava Mahlera, którego symfonia spotkała się z ogromnym entuzjazmem publiczności.

 

Foto: Bogusław Beszłej/NFM

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *


The reCAPTCHA verification period has expired. Please reload the page.

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.