Stało się! Sir John Eliot Gardiner powrócił do Wrocławia. Tegoroczna edycja Wratislavii łączy się z obchodami 450. rocznicy urodzin włoskiego kompozytora Claudio Monteverdiego. Wespół ze swoimi zespołami – Monteverdi Choir i English Baroque Soloists – Gardiner prezentuje podczas trasy trzy opery twórcy – Powrót Ulissesa do ojczyzny, Orfeusza i Koronację Poppei. Wrocławska publiczność miała okazję dwukrotnego wysłuchania pierwszej z tych oper – w czwartek i w piątek. Na wyprawę do stolicy Dolnego Śląska przeznaczyłem sobie drugi z wymienionych dni.
Zanim przejdę do bardziej szczegółowej relacji koncertu – muszę Was ostrzec. Nie jestem fanem twórczości Monteverdiego. Nie uważam, bym się na niej znał, nie porusza mnie ona jakoś szczególnie. Skusiła mnie przede wszystkim obecność Gardinera na podium dyrygenckim i ciekawość, jak też zabrzmi to dzieło, przefiltrowane przez jego gust i wrażliwość.
Zarówno poziom gry orkiestry, jak i poziom wokalny były po prostu imponujące. Nie było tu absolutnie żadnych słabych punktów, co jest ogromnym osiągnięciem, kiedy na scenie pojawia się kilkanaście postaci. Rewelacyjna była Lucile Richardot w roli Penelopy. Jej ciemny, mocny i mięsisty głos pomógł jej stworzyć kreację przejmująco intensywną i pełną ekspresji. Furio Zanasi był świetnym Ulissesem, dostojnym, surowym i pełnym powagi. Trzech pyszałkowatych adoratorów Penelopy również wypadło świetnie – Gianluca Buratto – (w potrójnej roli Czasu/Neptuna i właśnie Antinoo), Gareth Treseder (Anfinomo), i Michał Czerniawski (Pisandro). Niezbędny kontrast wprowadzała postać groteskowego żarłoka Iro, znakomicie wykonana przez Roberta Burta. Oprócz Czerniawskiego mieliśmy tu też, last but not least, jeszcze jeden polski akcent w obsadzie, a więc Krystiana Adama Krzeszowiaka w roli Telemacha.
Opera prezentowana była w wersji półscenicznej, a za reżyserię odpowiadał sam Gardiner i Elsa Rooke. Akcja sceniczna była oszczędna i przemyślana w każdym detalu, podobnie oszczędne były też kostiumy, za które odpowiedzialna była Patricia Hofstede. Nie uświadczyliśmy tu żadnej ekstrawagancji, a umiar i „akuratność” zastosowanych środków był wzorcowe.
Gardiner prowadził operę w powolnych tempach, raczej akcentując akcenty poważne i liryczne niż dramatyczne. Jego kreacja imponowała dopracowaniem każdego detalu i rewelacyjną grą English Baroque Soloists.
I takie właśnie było to wykonanie – imponujące. I Szkoda tylko, że artyści nie zaprezentowali we Wrocławiu Poppei ani Orfeusza…
Foto. Sławek Przerwa / Archiwum NFM