Do historii przeszły słowa, które wypowiedział Jan Krenz z okazji prawykonania poematu symfonicznego Krzesany Wojciecha Kilara w 1974 roku: Brawo, kolego. Wpuściłeś do zatęchłego pokoju awangardy świeże górskie powietrze. Nareszcie! Żeby zrozumieć postawę dyrygenta, trzeba pamiętać co wtedy działo się w muzyce polskiej. Awangarda, kojarzona przed wszystkim z nurtem sonoryzmu, dotarła do punktu, w którym kompozytorom zaczęło brakować pomysłów. Nawet najbardziej efektowne i brawurowe efekty poczęły nużyć. W tej sytuacji twórcy zaczęli rozglądać się za możliwościami powrotu do tradycyjnego języka muzycznego i do tradycyjnych form. Perspektywa ta korciła zresztą nie tylko Kilara. Trzy lata później, w 1977 roku, pod batutą Ernesta Boura zabrzmi po raz pierwszy III Symfonia Symfonia pieśni żałosnych Henryka Mikołaja Góreckiego, a Isaac Stern prawykona I Koncert skrzypcowy Krzysztofa Pendereckiego. Wszystkie te dzieła, wliczając w to jeszcze późniejszy utwór Kilara, poemat symfoniczny Kościelec 1909 z 1976 roku, staną się symbolami odwrotu od języka muzycznego awangardy na rzecz nurtu określanego mianem „nowego romantyzmu”.
Wojciech Kilar pamiętany jest powszechnie ze względu na świetną muzykę filmową i za swoje ostatnie, przystępne kompozycje w rodzaju dwóch koncertów fortepianowych, późnych symfonii, dzieł chóralnych (Exodus czy Angelus), kapitalnej Orawy, Ricordanzy czy Siwej mgły. Warto jednak pamiętać, że razem z Góreckim i Pendereckim Kilar tworzył w latach 60. muzyczną awangardę. Również pisał dzieła sonorystyczne, takie Générique (w obsadzie tego utworu znajduje się m.in. kanister na benzynę o pojemności 200 litrów!), Riff 62 czy Springfield Sonnet. Kompozytor wyrażał się później pogardliwie o tych i innych swoich wczesnych dziełach, określając je niezbyt sprawiedliwym mianem „cmentarzyska partytur”.
Stąd też pomysł Kilara na powrót do muzyki góralskiej, stąd też idea, żeby wyrazić treść językiem przystępnym, użyć zwrotów rytmicznych, które są już znane i które na pewno będą zrozumiałe dla odbiorców. Stoi za tym autentyczna i szczera potrzeba komunikacji z drugiem człowiekiem i to wydaje się największą wartością Krzesanego. Kilar obawiał się reakcji środowiska muzycznego na ten utwór. Część jego kolegów i krytyków uznała zresztą całą rzecz za świetny dowcip. Reakcja publiczności była euforyczna, a dzieło szybko stało się jednym z najpopularniejszych utworów kompozytora. W Krzesanym fascynują cytaty autentycznych melodii ludowych połączone z agresywną, ostrą rytmiką i masywnymi, gęstymi dysonansowymi współbrzmieniami, całość kończy się zaś orgiastycznym pandemonium, w którym akord C-dur blachy i organów przytłacza obsesyjnie powtarzaną melodię ludową zwyrtanego, graną przez smyczki. W partii innych instrumentów Kilar zapisał: „Improwizować bardzo szybkie, ruchliwe, nieustannie zmieniające się i przemieszczające struktury dźwiękowe, wykorzystując w różnych uszeregowaniach pełną skalę dwunastotonową oraz wszystkie możliwe sposoby gry i efekty na przestrzeni całej skali instrumentu i na wszystkich elementach jego konstrukcji”. Efekt jest oszałamiający i niezapomniany! Kilar skomentował swój utwór w następujący sposób: „Nie wiem, co jest ważniejsze: opinia środowiska, czy solidarność z towarzyszami spotykanymi na ścieżce na Rysy… Wydaje mi się jednak, że to, co jest bardziej autentyczne, własne i szczere, jest także bardziej współczesne”.
Pierwsze nagranie Krzesanego to rejestracja prawykonania, które odbyło się 24 września 1974 roku pod batutą Jana Krenza. Nie trafiła niestety na płyty, podobnie jak nagranie studyjne tego dyrygenta z następnego roku, ale można posłuchać jej TUTAJ, na stronie Ninateki. To ciekawa kreacja, bardzo odmienna od wszystkich innych jakie dane mi było słyszeć. Zaskakuje przede wszystkim konsekwentnie stosowane niezwykle powolne tempo. Wszystkie długo trzymane dźwięki we wstępie trzymane są BARDZO długo, a napięcie budowane jest powoli acz z nieubłaganą konsekwencją. Hipnotycznie brzmią powolne, miarowe pomruki kontrabasów i wiolonczel, chociaż dźwięk nie jest zbyt dobry i o selektywności brzmienia możemy sobie tylko pomarzyć. Odcinek w którym powraca początkowy motwy, zakończony tym razem glissandami i frullatami całej orkiestry jest stanowczo zbyt wolny, aby zrobić większe wrażenie. Długa pauza po uderzeniu tam-tamu i niespieszne podjęcie narracji przez smyczki jest niezwykle skupione. Tempo jest jednak irytująco powolne, a przyspiesza dopiero po przejściu do motorycznego odcinka w metrum 2/4. Prymitywizujący charakter muzyki jest tu, a także później, świetnie podkreślony przez wyrazistą grę blachy, w szczególności trąbek. Ostatnie crescendo budowane jest w umiarkowanym tempie, a Krenz dobrze podkreśla drapieżny i ostry charakter muzyki. Zwróćcie też koniecznie uwagę na ostatnią minutę nagrania! Zakończenie jest kompletnie odmienne od tego, które znane jest z innych nagrań. Kilar najwyraźniej przerobił je dopiero po tym wykonaniu. Dobrze zresztą, że to zrobił, bo to, które słyszymy tutaj jest mniej udane i nie generuje takiego napięcia.
Jan Krenz, Orkiestra Filharmonii Narodowej, 1974, 17:50
Powolne jest także tempo zastosowane przez Witolda Rowickiego w nagraniu z Orkiestrą Filharmonii Narodowej. Jednak tym co powoduje, że jego interpretacja jest o wiele ciekawsza niż ta Krenza jest sposób budowania przez napięcia. Rowicki podszedł bowiem do partytury Kilara w intelektualny sposób, à la Klemperer. Usłyszymy tu mnóstwo detali, środkowe głosy, detale artykulacji, które zwykle gdzieś umykają. Pomimo powolnego tempa słuchający ma poczucie, że cały czas coś się w tej muzyce dzieje. Elementem, który również nieustanie wzmaga napięcie, jest rytm. Nieważne jak powolne jest tempo – i tak cały czas słyszymy jak wszystkie warstwy tego dzieła pulsują, jak cały czas coś się porusza i dokądś zmierza. Z niezwykłą atencją potraktowana jest partia kontrabasów. Zazwyczaj giną one gdzieś w masie brzmienia, ale Rowicki wyciąga ich brzmienie z orkiestry. Dźwięk zespołu jest ostry jak brzytwa, a jednocześnie przejrzysty. Ta przejrzystość odbiera może dźwiękowi realizmu, ale jakość nagrania znajduje się tutaj na pierwszym planie. Wykonanie jest temperamentne i ogniste, a drobiazgowość w realizacji nie stanęła wykonawcom na przeszkodzie w stworzeniu wciągającej i fascynującej kreacji. Posłuchajcie krótkiego fragmentu i zwróćcie uwagę na pulsowanie perkusji w tle, nadające muzyce ożywienia nawet pomimo wolnego tempa, a także na ostre i wyraźne dźwięki kontrabasów:
Witold Rowicki, Orkiestra Filharmonii Narodowej, 1976, 16:11, Polskie Radio
Zachowała się jeszcze jedna, o kilkanaście lat późniejsza, koncertowa interpretacja Rowickiego, dostępna, podobnie jak wykonanie Krenza, na stronie Ninateki (dla zainteresowanych link TUTAJ). Tym razem tempo jest o wiele szybsze, a wrażenie towarzyszące słuchaniu kompletnie odmienne. Nie mamy tym razem powolnego budowania napięcia, otrzymujemy interpretację wybuchową, niemal zwierzęco impulsywną. Dźwięk nie jest tak selektywny jak w rejestracji studyjnej, orkiestrze Jeunesses Musicales brak też może wyrobienia OFN, ale rekompensują to entuzjazmem i energią gry. Również w tej wersji dyrygent dba o to, aby cały czas podkreślać rytm, co jest trafną decyzją. Kilar określił w partyturze czas trwania Krzesanego na 17 minut, więc 14 i pół minuty, jakie zajmuje Rowickiemu jego wykonanie tutaj może wydawać się przesadą. Tak się jednak nie dzieje, a utwór zyskuje na dynamizmie i na dzikości. Końcowy akord blachy i organów mógłby być silniej podkreślony, ale to drobiazg, który nie przeszkadza w cieszeniu się tą kreacją.
Witold Rowicki, Jeunesses Musicales, 1986, 14:28
Na podobnie wartkie tempo i na energię postawił w swojej interpretacji Antoni Wit. Podobać się może w tej interpretacji poczucie płynnego przepływu muzyki, a także lakoniczne i dynamiczne kończenie poszczególnych odcinków. Niestety, brakuje tutaj precyzji Rowickiego. Katowicka orkiestra brzmi mętnie, a rozmaite detale giną w ciastowatej masie brzmienia. Są w tym nagraniu momenty, w których słychać tylko najbardziej oczywistą linię narracji, jak choćby odcinek który zamieściłem powyżej odnośnie wykonania Rowickiego. Tam gdzie w poprzedniej rejestracji wszystko tętniło życiem na kilku poziomach, w interpretacji Wita jest ubogie i mało zajmujące. To było pierwsze nagranie Krzesanego, jakie poznałem. Słuchałem kiedyś tej interpretacji namiętnie, teraz jednak wracam do niej jedynie okazjonalnie i bez większego entuzjazmu.
Antoni Wit, Narodowa Orkiestra Symfoniczna Polskiego Radia, 1997, 14:37, Naxos
Krzesany był także jednym z utworów ujętych w ramy dwupłytowego albumu, nagranego w Akademii Muzycznej w Katowicach w 2012 roku pod nadzorem kompozytora. Grała tyska orkiestra AUKSO, którą poprowadził Marek Moś. To pełnokrwista, wciągająca interpretacja utworu, pełna energii i dynamizmu, a także wyczucia stylu i charakteru tej muzyki. Brakuje jej może monumentalizmu znanego z wersji Rowickiego, poza tym także tutaj jakość dźwięku nie jest zbyt dobra. Zbija się on bowiem niestety w gęstą masę, przez co nie usłyszymy detali partii niektórych instrumentów, jak choćby pulsującego niepokojąco bębna basowego czy kontrabasów, które tyle wyrazu dodawały nagraniu Krenza czy Rowickiego. Pomimo tej wady wersja Mosia jest godna polecenia. Muzyków grających z zaangażowaniem i przyjemnością zawsze miło jest posłuchać.
Marek Moś, AUKSO – Orkiestra Kameralna Miasta Tychy, 2012, 15:00, PWM
Jerzy Maksymiuk to dyrygent, który przyzwyczaił słuchaczy do specyficznych, nieraz przekornych interpretacji. Nie inaczej też legendarny Maestro podszedł do Krzesanego. Jego interpretacja tego dzieła zaczyna się szybko, dynamicznie, jest też jednocześnie bardzo lekka. Brzmienie Sinfonii Varsovii jest momentami przytłumione i mało selektywne, jak w pierwszych wejściach blachy, które brzmią zaskakująco nieśmiało. Następujące potem glissanda są dla odmiany bardzo szybkie, podobnie jak grane po nich epizody skrzypiec. Nawet one jednak nie są w stanie przygotować słuchacza na gwałtowny wybuch emocji, kiedy cała orkiestra wydaje się wystrzeliwać do góry. Jednak napięcie szybko opada, gdyż taneczny epizod grany przez smyczki jest dla odmiany… bardzo powolny. Nie rozpędza się, brak mu napięcia i energii, jest prowokacyjnie wręcz ospały. Także na późniejszym etapie narracja rozwija się powoli, jednak orkiestrze pod batutą Maksymiuka brak przejrzystości zespołu Rowickiego. Bardzo dobry, zagrany z wigorem jest końcowy epizod, dyrygent kończy go jednak zdecydowanie za szybko, zanim napięcie osiągnie naprawdę wysoki poziom. Jest to mocno rozczarowujące i sprawia, że nie ma się ochoty wracać do tej interpretacji.
Jerzy Maksymiuk, Sinfonia Varsovia, 2002, 14:03, BeArTon
Krzesanego nagrała dla wytwórni BIS Singapore Symphony Orchestra pod batutą Lana Shui. Nagranie znalazło się na albumie Dances of our time. Cóż mogę rzecz… Nie będzie chyba dla nikogo specjalnym zaskoczeniem jeśli stwierdzę że styl muzyki podhalańskich górali nie jest bliski artystom z Półwyspu Malajskiego. Jest to więc Krzesany doprawdy bardzo osobliwy. Wszystkie nuty są na swoim miejscu, zagrane dokładnie i czysto, ale też bardzo dosłownie, ciężko i bez wyczucia stylu dzieła, a co za tym idzie – bez ikry i tej brutalnej, dzikiej energii, która czyni słuchanie tego utworu zajęciem tak zajmującym. Jeśli ktoś kiedyś będzie próbował mi udowodnić że nie ma znaczenia skąd pochodzą muzycy wykonujący dany utwór, bo przecież wysokość nut na papierze jest taka sama dla wszystkich – puszczę mu to nagranie i każę wysłuchać do końca, niepomny okrzyków rozpaczy i błagania o litość. Dawno nie słyszałem tak groteskowo nieadekwatnej interpretacji jakiegokolwiek utworu, nie tylko nieszczęsnego Krzesanego.
Lan Shui, Singapore Symphony Orchestra, 2004, 14:51, BIS
Mamy więc utwór znany, ciągle dość popularny, mamy też nazwiska cenionych u nas dyrygentów. Jednak biorąc pod uwagę kwestię wyczucia charakteru muzyki, jakości gry orkiestry i selektywności brzmienia niekwestionowanym zwycięzcą tego zestawienia jest dla mnie Rowicki i to jego nagranie uważam za najbardziej wartościowe. Dość trudno jest je dostać, ale zapewniam że zdecydowanie warto. Tempo w nagraniach Maksymiuka, Wita czy Mosia jest szybsze, co w utworze tanecznym może wydawać się zaletą, ale pomysłowość Rowickiego w kwestii wydobywania ciekawych brzmień z orkiestry jest moim zdaniem ważniejsza. Poza tym sam Kilar uważał, że Krzesany powinien trwać aż 17 minut i to właśnie Rowicki potrafił udowodnić że to tempo jest słuszne. Warto poznać też interpretację Krenza. Nie tak znowu często trafia się przecież okazja wysłuchania prawykonania dzieła tak ważnego i jednocześnie tak przystępnego w odbiorze. Możemy też na własne uszy przekonać się, jak przebiegał proces kompozytorski, jak Kilar zmieniał i przerabiał ten utwór.