Bernard Haitink to postać, która niewątpliwie cieszy się niezwykłą estymą w świecie szeroko pojętej muzyki klasycznej. Wpływa na to wiele czynników. Kilkudziesięcioletnie doświadczenie w pracy z najlepszymi orkiestrami na świecie (pierwszym koncertem dyrygował w 1954 roku), jakość jego pracy, duża rozpiętość repertuaru, jak i oczywiście jakość interpretacji czynią z holenderskiego kapelmistrza jednego z najwybitniejszych dyrygentów na świecie.
Box Bernard Haitink. The Philips Years, który wpadł mi jakiś czas temu w ręce, to ciekawe wydawnictwo, stanowiące przekrój repertuaru artysty. Mamy tutaj 20 płyt (ponad 25 godzin muzyki!), nagranych od lat 60. do 90. W większości nagrań Haitink dyryguje Royal Concertgebouw, zespołem, któremu szefował w latach 1963 – 1988. Mamy tu też kilka nagrań z London Philharmonic Orchestra (gdzie Haitink rządził w latach 1967 – 1979), dwa nagrania z Wiener Philharmoniker i jedno z Boston Symphony Orchestra. Większość utworów które znajdziemy na tych krążkach należy do standardowego repertuaru, co jest dobre, bo daje szerokie pole do porównań i do oceny jakości interpretacji dyrygenta w bardzo zróżnicowanym repertuarze. Mamy tu więc Haydna, Mozarta, Beethovena, Mendelssohna, Brucha, Brahmsa, Wagnera, Brucknera, Czajkowskiego, Mahlera, Liszta, Smetany, Dvořáka, Bartóka, Ravela, Debussy’ego, Richarda Straussa, Strawińskiego, aż do Andriessena, Takemitsu i Messiaena. Dużo tego, więc może zanim przejdę do bardziej szczegółowych (ale bez przesady!) opisów, wypada zadać sobie jedno bardzo podstawowe pytanie:
Jakim typem dyrygenta jest Bernard Haitink?
Jest subtelnym, introwertycznym intelektualistą. Emocjami nie szasta, trzyma je na wodzy, stawia na formę i strukturę. Haitinka nie interesuje epatowanie słuchacza swoją wizją danego utworu. Chowa się za wykonywanym dziełem, stawia na umiarkowanie. Nie jest kolorystą, jak Dutoit, Monteux, Ozawa czy Stokowski. Wyczucie barwy jest mniej ważne np. w symfonii Brucknera niż w dziełach impresjonistów, i to jest chyba największa pięta achillesowa tego dyrygenta.
Utwory, których istotą jest żywa, mieniąca się barwność, wypadają pod jego batutą blado. Są odbarwione i wodniste, a w niektórych dziełach przydaje się czasem mocniej chlapnąć farbą olejną, zamiast bawić się akwarelami. Z tego też powodu wszystkie dzieła, odznaczające się właśnie żywą kolorystyką, wypadają w tym zestawieniu najsłabiej. Płyty poświęcone Debussy’emu (Morze, Preludium do Popołudnia fauna, Gry, Nokturny), Ravelowi (cały Dafnis z Bostończykami, Alborada del gracioso, La Valse), wypadają blado i stanowią najsłabszy element całego zestawienia. Równie nieciekawie i ascetycznie prezentuje się suita z Ognistego ptaka Strawińskiego. Te interpretacje są po prostu chybione, bo nie o to w tych dziełach chodzi. Podobnie mieszane uczucia budzą nawet dwie pierwsze symfonie Czajkowskiego – Zimowe marzenia i Małorosyjska. Są emocjonalnie zbyt zahamowane i w kluczowych momentach niedograne, żeby mogły zrobić większe wrażenie czy zapaść bardziej w pamięć.
Korzystnie prezentują się za to dzieła klasyków wiedeńskich. Z ouvre Mozarta wybrano tu same uwertury (Czarodziejski flet, Don Giovanni, Wesele Figara, Così fan tutte, Idomeneo, Uprowadzenie z Seraju, Łaskawość Tytusa, Dyrektor teatru i Lucio Silla), z dorobku Haydna dwie późne symfonie (nr 96 Cud i nr 99), a z twórczości Beethovena – Pierwszą i Eroikę, oraz Koncert skrzypcowy z Hermanem Krebbersem i Koncert potrójny z Beaux Arts Trio, czyli z Isidore Cohen (skrzypce), Menahemem Presslerem (fortepian) i Bernardem Greenhausem (wiolonczela). To bardzo dobre wykonania, a klasyczny temperament Haitinka wydaje się pasować do tego repertuaru. Srodze zawiodą się jednak ci, którym bliska jest estetyka HIPu. Nic z tych rzeczy – brzmienie jest tu ciepłe, nasycone i chociaż brak tu masywności brzmienia znanej z bardziej romantycznie zorientowanych wykonań – to słychać wyraźnie, że nurt wykonawstwa historycznego dyrygenta w ogóle nie interesuje. Świetnie, bardzo rześko wypadają koncerty Beethovena. Symfoniom nie można nic zarzucić – gra orkiestry jest świetna, a dźwięk cieszy i pieści uczy. To bardzo dobre, solidne i dopracowane wersje, ale czy są to kreacje, które wywrócą świat do góry nogami? Jeśli tego tu szukacie – to możecie być zawiedzeni.
Bardzo spodobały mi się dzieła Liszta, nagrane z LPO – oba koncerty fortepianowe, Taniec śmierci (wszystko z rewelacyjnym Alfredem Brendelem), Walc Mefisto i nieszczęsny poemat symfoniczny Preludia (nigdy nie zrozumiem dlaczego ze wszystkich trzynastu poematów tego kompozytora wybiera się zazwyczaj ten najbardziej nadęty i kiczowaty). Liszt to kompozytor, który dobrze znosi wszystkie interpretacyjne ekscesy, ale w tym wypadku zrównoważenie zarówno solisty, jak i dyrygenta działają na korzyść muzyki. Cała ekwilibrystyka zawarta w obu koncertach i w Totentanz jest tu bowiem dobrze pomyślanym elementem większej całości. To też Liszt interpretowany z wyczuciem, liryzmem i delikatnością, a to też nie zdarza się tak często.
Rewelacyjnie wypadają utwory Brahmsa – dramatyczne i zwarte Niemieckie Requiem z Wiedeńczykami, Chórem Opery Wiedeńskiej, Gundulą Janowitz (sopran) i Tomem Krausem (baryton), a także III Symfonia z Concertgebouw. Tutaj intelektualizm i subtelność Haitnka wydają się wyjątkowo dobrze działać na korzyść muzyki.
Są tu też nagrania trzech symfonii Brucknera… Mamy Trzecią, Ósmą i Dziewiątą, i jeśli ktoś potrzebuje dowodu na to, że Haitink jest prawdziwie wielkim dyrygentem – to niech słucha. Muzyka tego kompozytora wymaga cierpliwości, umiejętności wytworzenia bardzo specyficznej, skupionej atmosfery, intelektualnego ogarnięcia struktury całości. To wszystko udaje się holenderskiemu dyrygentowi znakomicie. Byłem zaskoczony szybkimi tempami w Ósmej, ale to też działało na korzyść, trzymając napięcie na wysokim poziomie i pozwalając muzyce angażować słuchającego.
Haitink uważany jest również za świetnego wykonawcę symfonii Mahlera, ale nagrania, które znajdziemy w tym boxie są nierówne. Nieudana jest Szósta – to nawet jak na tego kompozytora wyjątkowo drastyczne dzieło, które jednak dyrygent za bardzo tu ulizał i wygładził. Ładnie brzmi drewno w Scherzo, dynamicznie płynie Andante, ale już finał zawodzi na całej linii. Brak tu energii, rozmachu i emocji, a zamiast przeżytego katharsis słuchacz zostaje z wrażeniem, że co prawda wszystko jest tu zagrane i nagrane na wysokim poziomie, ale to granie o niczym. Całe szczęście interpretacja Dziewiątej należy do zupełnie innej kategorii! To klasyk, jedno z najlepszych istniejących nagrań tego dzieła i pozycja absolutnie obowiązkowa dla wielbicieli Mahlera. Piękna, poruszająca i pełna życia interpretacja, jedna z najlepszych rzeczy, jakie nagrał Haitink.
Równie wciągające są dzieła Richarda Straussa – Życie bohatera i Śmierć i wyzwolenie. Nagrywając ten pierwszy Haitink stanął przed nielichym wyzwaniem. Strauss bowiem zadedykował swój poemat Willemowi Mengelbergowi i Concertgebouw. Całe szczęście holenderski dyrygent radzi sobie z zadaniem umiejętnie i z wyczuciem, nie popadając nigdy w sentymentalizm i efekciarstwo, na które narażone są poematy Straussa w mniej wprawnych rękach.
Większego wrażenia nie pozostawia płyta z koncertami skrzypcowymi, nagrana z Arthurem Grumiauxem. Mamy tu D-dur Czajkowskiego, e-moll Mendelssohna i Pierwszy Brucha. To nie jest tak, że coś jest z tymi interpretacjami nie tak. Po prostu nic nie wnoszą i nie są na tyle charakterystyczne czy szczególne, żeby się wyróżnić. Na plus za to wyróżnia się II Koncert skrzypcowy Bartók z Henrykiem Szeryngiem. Szkoda, że tego samego nie da się powiedzieć o Koncercie na orkiestrę tego kompozytora – jest zagrany i nagrany świetnie, ale po prostu nie ma chemii pomiędzy utworem a dyrygentem.
Miałem bardzo podobne odczucia podczas słuchania Symfonii h-moll, Niedokończonej, Schuberta. Wszystko tu jest w porządku, ale nic nowego nie usłyszymy. Wspaniale prezentuje się za to Symfonia C-dur, Wielka. Rozmach tej kompozycji wyjątkowo pasował Haitinkowi, a wyczucie proporcji idzie w parze ze świetnym eksponowaniem śpiewnych melodii i znakomitym cieniowaniem dynamiki.
Równie wartkiej i ciekawej interpretacji doczekała się Siódma Dvořáka. To jedna z najlepszych interpretacji tego utworu, jakie można usłyszeć! Świetne wyczucie proporcji idzie tu w parze z dramatyzmem i ekspresją. Tego samego nie da się niestety powiedzieć o Wełtawie z cyklu Moja ojczyzna Smetany. Tempo jest tutaj konsekwentnie bardzo powolne, a muzyce wyraźnie brakuje energii. Cóż, najwyraźniej nie był to ulubiony utwór Haitinka, co słychać.
Mamy tu też kilka fragmentów z oper Wagnera – Preludia do Śpiewaków norymberskich, Parsifala, Tristana (+ Liebestod) i wstępy do pierwszego i trzeciego aktu Lohengrina. Wszystkie są bardzo udane oprócz preludium do Parsifala, potraktowanego szybko i bez większego wyczucia.
Na deser mamy Etiudę symfoniczną Hendrika Andriessena z 1952 roku, November steps Tōru Takemitsu i Et expecto ressurectionem mortuorum Oliviera Messiaena. Utwory Andriessena i Messiaena jednym uchem wpadły, a drugim wypadły, ale muszę przyznać, że najwięcej pietyzmu Haitink włożył w utwór dzieło japońskiego kompozytora. Ciekawy jest skład użyty w tej kompozycji, mamy tu bowiem oprócz tradycyjnej zachodniej orkiestry dwa instrumenty japońskie – biwę (rodzaj lutni) i shakuhachi (flet bambusowy). Oba mają ostrą, przenikliwą barwę brzmienia. Obie partie solowe wykonują tu zresztą muzycy japońscy – na biwie gra Kinshi Tsuruta, a na shakuhachi Katsuya Yokoyama.
Box, pomimo nierównej wartości poszczególnych nagrań, jest godny polecenia. Stanowi wyczerpujący przegląd przez repertuar holenderskiego dyrygenta i pokazuje go zarówno od najlepszej i najciekawszej, jak i od mniej reprezentatywnej strony.
Bernard Haitink
The Philips Years
Decca