Występy Tonhalle-Orchester Zürich pod wodzą szefa artystycznego zespołu, Lionela Bringuiera, należą do najciekawszych wydarzeń tegorocznej edycji Festiwalu Kultura Natura. Podczas pierwszego koncertu zespół zaprezentował katowickiej publiczności trzy dzieła – balet Moja matka gęś Maurice’a Ravela, Les espaces du sommeil Witolda Lutosławskiego z Nathanem Bergiem oraz I Symfonię Henriego Dutilleux’a.
Balet Ravela zabrzmiał delikatnie i subtelnie, a orkiestra znakomicie sprawdziła się tkając subtelne i koronkowe arabeski. Dobrze było usłyszeć zespół, który potrafi zagrać tak znakomicie nasycone piana, który jest tak znakomicie przygotowany i wszystko realizuje ze skrupulatnością i szacunkiem dla intencji kompozytora. Wielkie brawa należą się zwłaszcza koncertmistrzyni, która nie przytłaczała swoim dźwiękiem reszty zespołu, ale starała się w niego wkomponować, co zresztą wypadało znakomicie. Kapitalnie wypadły wszystkie solówki – a to kontrafagot imitujący Bestię, a to ćwierkanie skrzypiec w baśni o Tomciu Paluchu, a to glissanda harfy czy migotanie czelesty. Słychać było też bardzo wyraźnie niski tam-tam, nadający mnóstwo egzotycznego klimatu Cesarzowej Pagód.
Les espaces du sommeil Lutosławskiego nie sprawił już takiej satysfakcji. Odpowiedzialność za ten stan rzeczy spoczywała nie tyle na orkiestrze, co na wykonującym partię solową Nathanu Bergu. Śpiewał ciężko, głosem który bardziej pasowałby do wagnerowskiego Fafnera niż do tej migotliwej muzyki. Jego śpiew był momentami mało subtelny – chciałoby się pewne frazy usłyszeć bardziej zaokrąglone, lepiej wyczute. Orkiestra jednak cały czas stawała na wysokości zadania i swoją partię wykonała w piękny sposób.
Henri Dutilleux jest bardzo interesującym kompozytorem, mającym, podobnie jak Ravel, znakomite wyczucie kolorystyki i operujący brzmieniami szklistymi i arabeskowymi. Jego I Symfonia była po raz pierwszy wykonana w 1951 roku, nie wszystkim jednak przypadła do gustu. W trakcie wykonania demonstracyjnie opuścił salę Pierre Boulez. I ja się trochę Boulezowi nie dziwię. Sam co prawda nie wyszedłem, ale nie mogłem się oprzeć wrażeniu, że jest w tej muzyce jakiś dziewiętnastowieczny rdzeń, przypominający zapach starej biblioteki. Symfonii słucha się dobrze, jest sprawnie napisana i świetnie została zagrana, ale rozkład napięć nie wydawał mi się w niej logiczny. Cała rzecz rozpoczyna się nietypowo, bo Passacaglią, po której następuje agresywne Scherzo z motorycznymi wiolonczelami i kontrabasami. Część kończy się zaskakującym crescendo całej orkiestry, po którym… napięcie opada. Ani Intermezzo, ani Finał z wariacjami nie są już w stanie owego napięcia przywrócić. Dutilleux inspirował się w tym okresie swojego życia twórczością Alberta Roussela, nazywanego „francuskim Brahmsem”, stąd też pewnie bierze się eklektyzm tej muzyki i poczucie przejściowości tej kompozycji.
Podczas całego koncertu Lionel Bringuier wydawał mi się sprawnym realizatorem zaleceń zawartych w partyturze. A czy jest indywidualnością i wizjonerem? Tego jeszcze nie wiem. Zobaczymy co pokaże podczas dzisiejszego występu.
foto. Bartek Barczyk/NOSPR