Salome Straussa w NOSPR

W Katowicach, podobnie jak w FN, sezon zakończył się wykonaniem dzieła pierwotnie scenicznego. Jednak w przeciwieństwie do Warszawy, gdzie na estradę trafiła lekka i wdzięczna operetka, w NOSPR wykonano Salome Richarda Straussa. Dzieło krwawe, perwersyjne i w czasach premiery mocno skandalizujące. Ociekające krwią tryskającą z uciętej głowy Jana Chrzciciela dysonanse ubrane są w szatę orkiestrową niezwykle atrakcyjną, ale też wymagającą od słuchacza dużo cierpliwości i sporego wysiłku percepcyjnego. Od śpiewaków i od orkiestry opera wymaga zaś bycia w formie nieustannie przez 1,5 godziny. Nie ma tu bowiem żadnej przerwy, a całość rozwija się gładko i potoczyście aż do piorunującego zakończenia.
Czy na takie spiorunowanie mogła liczyć zebrana w NOSPR publiczność? Chyba jednak nie do końca. Przez większą część koncertu miałem problemy z usłyszeniem wykonującej partię tytułową Lise Lindstrom. Siedziałem na pierwszym balkonie, miejsca więc nie były złe! Śpiewaczka miała dobre momenty (scena wymuszania na Herodzie głosy Jana Chrzciciela), ale głos przeważnie było mało dźwięczny i dziwnie płaski. Bardzo dobry był Herod w wykonaniu Michaela Weiniusa – śpiewak dobrze grał barwą i stworzył przekonujący portret rozkapryszonego tyrana. Miałem problemy żeby usłyszeć Herodiadę w wykonaniu Anny Lubańskiej, ale to co udało mi się dosłyszeć kiedy jej głos nie ginął pod dźwiękiem orkiestry brzmiało obiecująco. Bardzo dobry był Jan Chrzciciel w wykonaniu Shenyanga – artysta dysponuje silnym, pewnym głosem o ciepłej barwie – był chyba najlepszym solistą tego wieczoru.
Co do orkiestry – uczucia mam mieszane. Bardzo podobała mi się gra blachy, zwłaszcza trąbek i puzonów – nie można było o nich powiedzieć ani jednego złego słowa. Nawet w kulminacjach barwa była piękna, nie nazbyt jaskrawa i krzykliwa. Pięknie wypadły niskie, ciche, długo trzymane dźwięki puzonów. Świetnie wypadła sekcja perkusji – a trzeba powiedzieć, że perkusiści mają tu bardzo dużo do pogrania. Szczególnie dobrze brzmiały dźwięki tam-tamu – wyraziste, doskonale słyszalne, ale też dobrze wkomponowane w resztę brzmienia orkiestry. Klarowność brzmienia trzeba zaliczyć na plus, ale całość nie była interesująca pod względem interpretacyjnym. Wiele miejsc było tu zrobionych pospiesznie i pobieżnie, bez wgłębiania się w treść. Sławny Taniec siedmiu zasłon wypadł blado, mało drapieżnie i mało zmysłowo, było w nim też kilka chaotycznych miejsc, z których orkiestra jakoś wybrnęła.
W odbiorze zdecydowanie przeszkadzał brak napisów. Nawet znając operę – dobrze byłoby je mieć, żeby zorientować się, w którym dokładnie punkcie jesteśmy. To już podczas koncertowego wykonania oper standard, trudno więc zrozumieć dlaczego tutaj tego elementu zabrakło. Ktoś nie znający dzieła mógł mieć przez to spore problemy z podążaniem za akcją. Tym bardziej że wokaliści albo stali jak słupy soli, albo wchodzili i wychodzili, w zależności od tego, czy ich obecność była wymagana czy nie. Nie było tu nawet śladu gry scenicznej.

 

foto. Bartek Barczyk/NOSPR

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *


The reCAPTCHA verification period has expired. Please reload the page.

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.