Nikołaj Rimski-Korsakow zżymał się po napisaniu Szeherezady op. 35, że publiczność zbytnio przywiązała się do tytułów poszczególnych części i że rozpatruje muzykę tylko w odniesieniu do treści. Czy to prawda? Absolutnie tak, tytuły zrosły się z muzyką nierozerwalnie i nawet gdyby kompozytor zmienił je później (tak jak planował) na Preludium, Balladę, Adagio i Finał – pewnie nic by to nie dało. Uwielbiamy kiedy muzyka przemawia do wyobraźni, a czy tytuły Szeherezady nie czynią tego w mistrzowski sposób? Spójrzcie sami:
- Morze i okręt Sindbada
- Opowieść o księciu kalenderze
- Młody książę i młoda księżniczka
- Święto w Bagdadzie. Morze. Okręt rozbija się na skale na której wznosi się posąg żelaznego jeźdźca
Rimski-Korsakow zbudował całą opowieść na kanwie Baśni z tysiąca i jednej nocy. Zbiór obudowany jest historią okrutnego sułtana Szachrijara, który przekonany o niewierności wszystkich kobiet, brał sobie coraz to nowe żony tylko po to by mordować je zaraz po nocy poślubnej. Jego żądzę mordu zdołała okiełznać dopiero tytułowa Szeherezada. Opowiadała sułtanowi przez całą noc jakąś historię, by przerwać w najciekawszym momencie nad ranem. Po tysiącu i jednej nocy opowieści sułtan zrezygnował z morderczych zamiarów wobec Szeherezady i pozwolił jej żyć. Rimski-Korsakow wykorzystał ten wątek i stworzył główne motywy, na których opiera się całe dzieło – surowy i potężny motyw sułtana, który otwiera utwór i zmysłowe solo skrzypiec, które reprezentuje Szeherezadę.
Uważna lektura partytury tego utworu prowadzi do zaskakujących wniosków. Przede wszystkim – materiał tematyczny, z którego kompozytor zbudował suitę, jest zaskakująco ubogi. Melodie powtarzają się raz za razem, często z niewielkim tylko wariantem. Od popadnięcia w monotonię ratuje utwór absolutnie fantastyczna i mistrzowska orkiestracja. Cały materiał przedstawiony jest za pomocą zróżnicowanych środków wyrazu. Słyszymy niby to samo, ale w zupełnie inny sposób – tak dobrą robotę zrobił w tym utworze kompozytor. Nic dziwnego, że Szeherezada od początku zdobyła uznanie publiczności i stała się najpopularniejszym dziełem Rimskiego-Korsakowa. Oczywiście jeśli pominiemy nieszczęsny Lot trzmiela z kompletnie zapomnianej opery Bajka o carze Sałtanie. Szeherezada miała szczęście – nikt nigdy nie zrobił jej tego, co ci panowie zrobili Lotowi trzmiela:
Dość tych złośliwości, przejdźmy do rzeczy i przekonajmy się, jakie możliwości interpretacyjne kryją się w Szeherezadzie. Jesteście gotowi, aby uwiodła i Was? To zaczynamy!
Duży sentyment mam do mojej pierwszej Szeherezady z Sir Thomasem Beechamem i Stevenem Starykiem. To dobre nagranie, jedyna rejestracja tego utworu jaka po Beechamie pozostała. Co w niej lubię? Elegancję i poczucie formy – całość płynie dość lakonicznie, a dyrygent nie szarżuje i nie przesadza z ekspresją. Znakomicie brzmi sekcja blachy – temat sułtana, otwierający utwór, ma w sobie wiele mocy i zdecydowania:
Jeśli o moc i wolumen brzmienia chodzi – przydałoby się go więcej w kulminacjach:
Przepiękne solówki drewna – mało który nagranie ma tak świetne klarnety, oboje i fagoty. Bardzo zyskuje na tym zwłaszcza druga część, gdzie drewno ma naprawdę sporo do pogrania:
Część trzecia płynie wartko i płynnie, chociaż miałem wrażenie, że jest chłodna. Beecham ignoruje zmianę tempa na szybsze pod koniec, ale zmiana wypada korzystanie – w wolniejszym tempie kilka ostatnich taktów brzmi naprawdę urokliwie:
Mam problem z ostatnią częścią – jest zbyt umiarkowana w tempach i ekspresji. Wiele tu fragmentów, w których orkiestra mogłaby mocniej coś dograć i docisnąć. Nawet solo Staryka na początku jest bardziej melancholijne niż dramatyczne:
Niedosyt pozostaje i wiąże się z nienajlepszą jakością dźwięku, który jest suchy i mało przestrzenny, a linia basowa praktycznie nie istnieje. Cierpią na tym wszelkie kulminacje i odcinki tutti, którym zwyczajnie brakuje kopa. Pomimo tego lubię czasem do tego nagrania wrócić – dla solówek drewna, świetnego klimatu i z czystej sympatii do Beechama.
Sir Thomas Beecham/Steven Staryk, Royal Philharmonic Orchestra, 1958, I – 10:04; II – 12:02, III – 10:42, IV – 12:51 [45:45], Warner
Nie jestem wielkim fanem Fritza Reinera, jego nagranie Szeherezady też jakoś nie przypadło mi do gustu, kiedy słuchałem go po raz pierwszy. Ale odsłuch po latach wypadł o wiele bardziej korzystnie niż się spodziewałem. To interpretacja zagrana z wirtuozowskim zacięciem, rewelacyjnie nagrana, klarowna i przejrzysta – nawet w najgłośniejszych i najbardziej emocjonujących momentach:
Reiner ma obsesję na punkcie wydobycia z partytury Rimskiego-Korsakowa każdego możliwego szczegółu. Jego precyzja w zakresie wydobywania detali artykulacji również robi ogromne wrażenie. Posłuchajcie tylko, jak dźwięczna jest linia basowa – choćby w drugiej części, kiedy stanowi podkład dla pierwszej solówki fagotu:
Solówki drewna są rewelacyjne i pełne orientalnego klimatu. Część trzecia brzmi zniewalająco zmysłowo, zagrana jest pełnym, mocnym dźwiękiem. Przepysznie wypadają kulminacje – zawsze odrobinę spowolnione pod koniec, co nadaje im uwodzicielskiego uroku:
Akompaniujące skrzypcom kontrabasy na początku czwartej części również są smakowicie wydobyte:
Tylko czwarta część mnie rozczarowała – jest zdecydowanie zbyt chłodna, a dyrygent najwidoczniej poświęcił ekspresję na rzeczy klarowności. Posłuchajmy fragmentu wielkiego finału, sceny burzy na morzu:
To nagranie ma wiele zalet, ale Reiner jest momentami zbyt ostrożny, za bardzo pilnuje się, żeby nie zaszaleć i nie przesadzić.
Fritz Reiner, Chicago Symphony Orchestra, 1960, I – 9:06, II – 11:36, III – 12:00, IV – 11:48 [44:30], RCA
Zupełnie niezwykłe jest nagranie Artura Rodzińskiego – dynamiczne, wybuchowe i niezwykle angażujące. Gra orkiestry jest świetna, przeszkadza tylko archaiczny dźwięk, który w ogóle nie był poddany żadnego remasteringowi. Tempa – od szybkich do zawrotnych, ale takie parcie do przodu bez żadnych zbędnych sentymentów nadaje Szeherezadzie napięcia i energii. Obrazowanie przez Rodzińskiego morza w pierwszej części przykuwa uwagę – muzyka pulsuje i żyje, a napięcie utrzymywane jest niezwykle umiejętnie:
Co do szybkich temp – posłuchajcie zwariowanej solówki klarnetu w drugiej części:
Najbardziej niezwykła jest jednak część trzecia – zagrana tutaj tak szybko, że nie ma żadnego związku z zapisanym w partyturze tempem (Andantino quasi allegretto). W tym szaleństwie jest metoda – przy tak szybkim pulsie Młody książę i młoda księżniczka nabiera wręcz tanecznego charakteru, brzmi lekko i wdzięcznie:
Szkoda tylko niewielkiego skrótu pod koniec. Niby kilka taktów, ale niedosyt pozostaje. Wielki finał nie zawodzi – Rodziński trzyma zespół z Cleveland w ryzach, a jednocześnie konsekwentnie buduje napięcie, aż do niezwykle szybkiej i dynamicznej sceny burzy na morzu:
Solówka skrzypiec – świetna! Niezwykle intensywna i ekspresyjna, wykonuje ją tutaj koncertmistrz Joseph Fuchs:
Bardzo dobrze się stało, że tę interpretację odświeżono i że trafiło do boxu Rodzińskiego z jego nagraniami z Cleveland!
Artur Rodziński/Joseph Fuchs, Cleveland Orchestra, 1939, I – 9:15, II – 10:47, III – 7:55 (skrót), IV – 11:17 [39:15]
Za inne wczesne nagranie Szeherezady odpowiada nie kto inny, a Oskar Fried. Niemiecki dyrygent w pierwszej części buduje napięcie powoli i z wyczuciem. Powolne falowanie oceanu pod jego batutą brzmi groźnie i tajemniczo, niemal monumentalnie. Nawet w kulminacjach tempo jest stabilne. Byłem tym mocno zaskoczony, mając wciąć w pamięci jak bardzo Fried manipulował przy tempach w Symfonii fantastycznej Berlioza. Tutaj jest inaczej, miałem też wrażenie, że odbiera to muzyce dużo napięcia. Posłuchajmy fragmentu:
W drugiej części jest już jednak zupełnie inaczej. Puls jest bardziej zróżnicowany, a obok fragmentów powolnych i rozciągniętych spotkamy też niezwykle intensywne zagęszczenia akcji. Posłuchajmy pojawienia się tematu sułtana:
Posłuchajcie drugiej solówki fagotu i głośnego, niepokojącego akompaniamentu smyczków pizzicato:
Trzecia część jest, podobnie jak u Rodzińskiego, utrzymana w szybkich tempach. Jednak w punktach kulminacyjnych Fried nie radzi sobie tak dobrze jak jego polski kolega. Również tutaj utrzymuje bowiem stałe tempo, przez co rozwiązania wypadają stanowczo, ale jednocześnie ostro i mechanicznie. Kompletnie to nie pasuje do tak arcyromantycznej postaci jak Fried, ale posłuchajcie sami:
Intrygująco brzmi też ostre i szorstkie solo skrzypiec w wykonaniu Henry’ego Holsta:
Finał jest bardzo satysfakcjonujący, energiczny, pełen napięcia a przy tym wyśmienicie zagrany. Posłuchajmy fragmentu:
Dźwięk jest przyzwoity, chociaż zdarza się, że niektóre fragmenty stają się nieczytelne lub są przesterowane. Interpretacja Frieda jest ciekawa, indywidualna, napięcie buduje się powoli od wolnej pierwszej części, poprzez bardzo zmienną drugą, szybką trzecią i równie ekscytującą czwartą. Niestety nie znajdziecie tego nagrania ani na Youtube ani na Spotify.
Oskar Fried/Henry Holst, Berliner Philharmoniker, 1928, I – 11:04, II – 10:52, III – 8:08, IV – 12:10 [42:14], Pristine Classical
A następnym razem – może Monteux, może Ansermet, a może Scherchen?…