London Symphony Orchestra & Sir Simon Rattle w Krakowie

Legendarna London Symphony Orchestra i niemniej legendarny Sir Simon Rattle dali w Polsce trzy koncerty: w Warszawie, we Wrocławiu i w Krakowie. Pierwsze z tych miast sobie odpuściłem, gdyż artyści wystąpili (niestety!) w TW-ON, gdzie nie ma żadnej akustyki. Wrocławski NFM odpuściłem, gdyż jego akustykę znam dobrze i wiem że jest znakomita, nie byłem za to nigdy w ICE i dlatego też mój wybór padł na trzecie z miast.

Koncert rozpoczął się od uczczenia minutą ciszy śp. Prezydenta Adamowicza, po której słuchacze i wykonawcy płynnie przeszli do Muzyki na smyczki, perkusję i czelestę Béli Bartóka. LSO grała dźwiękiem cienkim, przejrzystym, momentami niemal szklistym. Sekcja smyczków była zbalansowana  idealnie, brzmiała jak okazały zespół kameralny. Kapitalne były ostre pizzicata bartókowskie, gdzie struny uderzały o gryf. Świetne, ostre i wyraziste były też wejścia perkusji. Świetna była czelesta, harfa i perkusyjnie potraktowany fortepian. Rattle postawił na szybkie tempa, przez co udało mu się nadać dziełu intensywności. Widać zresztą, że jest z tą orkiestrą zżyty i że zespół uważnie go słucha i zwraca baczną uwagę na najmniejszy jego gest. W czwartej części zdarzało się, że przestawał dyrygować na kilka chwil i pozwalał muzykom swobodnie pograć, a wszyscy łapali się w najważniejszych momentach. Świetnie słuchało się tak zgranej orkiestry i tak spójnej, intensywnej i przejrzystej interpretacji. Wydała mi się ona momentami mało węgierska, a piękny i subtelny dźwięk LSO nijak miał się do ludowych akcentów obecnych w partyturze Bartóka, do faktu, że jest to muzyka, która nie musi być wcale aż tak piękna, aby trafiała w sedno.

Równie transparentna była VI Symfonia A-dur Antona Brucknera, co zdecydowanie wyszło jej na dobre. Rattle dokonał tu rzeczy, która zdarza się rzadko i która zdarza się tylko dyrygentom wielkiego kalibru – sprawił, że Bruckner się nie ciągnął. Nie było tu żadnych przestojów czy dłużyzn – narracja wartko i sprawnie podążała naprzód. Dyrygent rozmieścił kontrabasy w rzędzie z tyłu orkiestry, co sprawiło, że miały mocny, zdecydowany i wyrazisty dźwięk. Rewelacyjna, ciepła i krągła była sekcja blachy, miała też nadspodziewanie jasny dźwięk. Był to w ogóle Bruckner dość lekki, mało masywny, ostry i przejrzysty, ale ciekawy i wykonany z dużym zaangażowaniem.

Na bis zabrzmiały zapowiedziane przez dyrygenta po polsku Tańce góralskieHalki Moniuszki, co było bardzo miłym gestem. Utwór był wykonany znakomicie i bardzo odmiennie niż gdyby zagrała go polska orkiestra. Perkusja była raczej na drugim planie, a Rattle eksponował śpiewne melodie, których też tu przecież nie brakuje. Widać było przy tym, że zarówno dyrygent jak i orkiestra mają z tej muzyki wiele frajdy. Rattle poczynał sobie nader swobodnie z tempem i frazowaniem, rezultaty były jednak rewelacyjne. Był to „nieautentyczny”, mało ludowy, ale jednocześnie intrygujący Moniuszko.

A więc znakomita orkiestra? Jak najbardziej! Idealnie zgrana, uważna, grająca przejrzyście i z wyczuciem. Minusy?… Nie stwierdziłem, chyba że za takowy uznać doskonałość, której nie można nic zarzucić.

 

foto. Robert Słuszniak/ICE Classic

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *


The reCAPTCHA verification period has expired. Please reload the page.

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.