W drugiej połowie lat 70. Leonard Bernstein chętnie odwiedzał Paryż, dyrygując przy okazji Orchestre National de France. Z okazji obchodzonych w zeszłym roku setnych urodzin artysty Warner zebrał te nagrania w box zatytułowany Leonard Bernstein. An American in Paris. Większość tych nagrań pojawiła się już na płytach, nowość stanowi zawartość dwóch ostatnich krążków, na których mamy całość koncertu uświetniającego setną rocznicę urodzin Maurice’a Ravela i fragmenty koncertu, na którym Bernstein dyrygował własnymi kompozycjami.
Pierwsze dwa krążki poświęcone są kompozycjom Hectora Berlioza. Na pierwszym mamy Symfonię fantastyczną, o której już kiedyś pisałem (dla chętnych link TUTAJ). Drugi zawiera Harolda z Italii, gdzie partię solową wykonał nieznany mi do tej pory Donald McInnes. Pierwsza część pozytywnie mnie zaskoczyła – jest zniuansowana pod względem dynamicznym, bogata w detale, spontaniczna i żywa. Na plus trzeba też zaliczyć grę solisty: jest delikatna, doskonale wyczuta i wysmakowana pod względem kolorystycznym. Świetna jest część druga, marsz pielgrzymów, w którym Bernstein utrzymuje wartkie tempo, wydobywając jednocześnie ciekawe detale w partii waltorni, imitujących (wespół z harfami) bicie dzwonów. Świetna jest serenada, w której wartkie, naturalne, dobrze dobrane tempo pomaga uwypuklić żywą rytmiczną pulsację. Charakterna solówka rożka angielskiego i gra McInnesa tworzą zwartą i harmonijną całość. W finale brzmienie Orchestre National nie jest może tak gwałtowne i ostre jak w moim ulubionym nagraniu Hermanna Scherchena, ale ataki orkiestry są wyraziste, choć akcja toczy się momentami trochę zbyt statycznie. Chociaż też różnie z tym bywa, bo Bernstein raz irytująco powstrzymuje napięcie, a przy następnej kulminacji rozpędza orkiestrę na całego. Największą niespodziankę zostawił na koniec, gdzie wszyscy jadą wściekle w zawrotnym tempie na najwyższych obrotach. To jedna z najciekawszych interpretacji Harolda, jaką słyszałem (a utwór lubię, więc trochę jego nagrań zalega na półkach).
Na trzecim krążku znajdziemy najbardziej znane dzieła Dariusa Milhauda: muzykę do baletów Stworzenie świata i Byk na dachu, oraz fragmenty ze zbioru Tęsknota za Brazylią. W dziełach tych znaleźć można echa muzyki popularnej (saksofony!), jazzu, a także (w ostatnim z nich) także reminiscencje brazylijskiego folkloru. To barwna, żywa i pełna energii muzyka z mocno zaakcentowanym rytmem i rozbudowaną sekcją perkusji. Dobrze leży zarówno Bernsteinowi, jak i orkiestrze, a wykonania są charyzmatyczne, pełne czaru i uroku. Frapuje zwłaszcza Byk na dachu, dzieło efektowne, dowcipne, krzykliwe i nieco pstrokate.
Solistą w Koncercie Roberta Schumanna i w Schelomo Ernesta Blocha jest Mścisław Rostropowicz. Jego wykonania są emocjonalnie ekspansywne, gwałtowne, grane dźwiękiem pewnym, mocnym i ciepłym, są też bardzo romantyczne. Taka emocjonalna jazda po bandzie pasowała mi bardzo do tęsknego i wybuchowego utworu Blocha, ale do dzieła Schumanna już niekoniecznie. Jest tu za bardzo nachalna, nie daje ani chwili wytchnienia. Ale może po prostu piszę tak dlatego że nie przepadam za Schumannem?…
III Koncert fortepianowy Rachmaninowa z Alexisem Weissenbergiem to niezły rarytas, Bernstein bowiem nagrywał utwory tego kompozytora bardzo rzadko, a to dzieło zarejestrował tylko ten jeden raz. Istnieją jeszcze tylko bodajże trzy nagrania kompozycji autora Dzwonów pod batutą Bernsteina – dwie rejestracje II Koncertu c-moll (z Philippem Entremontem i Garym Graffmanem) i jedna Rapsodii na temat Paganiniego (także z Graffmanem). Brzmienie orkiestry jest w rejestracji Koncertu d-moll miękkie, jedwabiste i rzewne. To Rachmaninow zdecydowanie romantyczny. Już początek, grany przez Weissenberga powoli, prawie nieśmiało, nie pozostawia złudzeń co do tego, jaka to będzie interpretacja. Tempa są raczej powolne – nikt się tu nie spieszy ani nigdzie nie goni, nawet w trzeciej części. Wykonanie jest spójne, chociaż mnie za bardzo do gustu nie przypadło. Jest zbyt wydelikacone (momentami nawet rozmemłane), za mało pazurzaste, za mało drapieżne. Lubię, kiedy finał buzuje i tryska energią, ten tutaj jest nazbyt patetyczny i blady. Weissenberg eksponuje liryczną stronę tego dzieła, gra miękko i delikatnie, ale zabrakło mi kontrastów, energii i przekonania wykonawców. Nie wyczułem także, aby wgłębili się w tę kompozycję i aby starali się doszukać w niej innych aspektów: siły, energii, dostojeństwa.
Szóstą płytę wypełniają dzieła Maurice’a Ravela, nagrane na żywo we wrześniu 1975 roku w Théâtre des Champs Élysées, czyli dokładnie w tym samym miejscu, w którym w maju 1913 roku odbyło się prawykonanie Święta wiosny. Są to Alborada del gracioso, Shéhérazade z udziałem Marilyn Horne, Koncert G-dur z Lennym w roli solisty i Tzigane z Borisem Belkinem. O ile same utwory wypadają dobrze i zagrane są z życiem, o tyle akustyka tego miejsca nie jest korzystna. Dźwięk jest ciasny, mało przestrzenny i pozbawiony pogłosu. Pięknie prezentuje się wykonanie przez Bernsteina Koncertu G-dur – jest błyskotliwe i brawurowe, z szybkim, ekscytującym finałem. Belkin stawia w swojej interpretacji na zaprezentowanie płynnej narracji, bez zbędnych pauz. Całkiem dobre wrażenie psuje akustyka, nie pozwalając cieszyć się tymi barwnymi utworami tak jak na to zasługują.
Ostatnia płyta zawiera dwa utwory Ravela – całkiem dobre wykonanie Bolero i La valse. Ten drugi utwór jest zrobiony rewelacyjnie. Bernstein świetnie buduje napięcie – od powolnego początku, gdzie słychać tylko niskie pizzicato kontrabasów, pomruki klarnetu basowego, poprzez uwodzicielski główny temat, aż do finałowego pandemonium, kiedy akcja załamuje się, a taniec nabiera niepowstrzymanego rozpędu. Ostatni odcinek brzmi tu kapitalnie: nie przypominam sobie, żebym słyszał końcówkę zagraną tak szybko, tak drapieżnie i z takim zapamiętaniem. Świetna interpretacja!
Na deser mamy dwa dzieła samego Bernsteina – suitę z muzyki do filmu On the Waterfront i tańce symfoniczne z West Side Story. Muzyka filmowa nie jest zbyt dobra i nie pozostawia trwalszego wrażenia, świetnie za to słucha się zagranych z życiem i energią fragmentów musicalu. Bernstein rozpaczał pod koniec życia, że z jego utworów będzie się pamiętać tylko ten i… coś w tym chyba jest. Ta muzyka ma w sobie energię, żywą rytmikę, wreszcie apetyczną kolorystykę. Bernstein świetnie nią dyryguje, więc słucha się tego wykonania z przyjemnością.
Jest w tym zestawie kilka naprawdę świetnych nagrań (Harold, La valse, Milhaud, West Side Story), kilka okropnie irytujących (Schumann, Rachmaninow), reszta jest zaś po prostu w porządku. Całość jest pięknie i starannie wydana.
Leonard Bernstein. An American in Paris. Recordings & Concerts with Orchestre National de France
Hector Berlioz – Symphonie fantastique, Harold en Italie
Darius Milhaud – La création du monde op. 81, Saudades do Brazil op. 67 nr 7, 8, 9 & 11, Le bœuf sur le toit op. 58
Robert Schumann – Koncert wiolonczelowy a-moll op. 129*
Ernest Bloch – Schelomo*
Siergiej Rachmaninow – III Koncert fortepianowy d-moll op. 30**
Maurice Ravel – Alborada del gracioso, Shéhérazade***, Koncert fortepianowy G-dur, Tzigane****, La valse, Bolero
Leonard Bernstein – suita z muzyki do filmu On the Waterfront, tańce symfoniczne z West Side Story
Mścisław Rostropowicz – wiolonczela*
Alexis Weissenberg – fortepian**
Marilyn Horne – sopran***
Boris Belkin – skrzypce****
Orchestre National de France
Leonard Bernstein – dyrygent, fortepian
Warner Classics