Nakładem wydawnictwa Harmonia Mundi ukazało się niedawno nowe nagranie I Symfonii Gustava Mahlera pod batutą François-Xaviera Rotha i przy udziale jego zespołu Les Siècles. Mahler historycznie zorientowany? Koncept ciekawy i już kilkukrotnie wypróbowywany, nowością jest jednak fakt, że dyrygent sięgnął nie po ostateczną wersję Symfonii z 1898 roku, ale po wcześniejszą, przygotowaną przez kompozytora na potrzeby wykonań w Hamburgu i w Weimarze w latach 1893 i 1894. Koncept grzebania nieszczęsnemu kompozytorowi w koszu na śmieci i wyciągania na światło dzienne odrzuconych przez niego samego pomysłów wydaje się perwersyjny. Może być to cenne dla muzykologów i badaczy, ale czy jest tak samo atrakcyjne dla słuchaczy? Miałem pewne uzasadnione obawy, pamiętając jeszcze jak bardzo rozczarowałem się Todtenfeier Mahlera, czyli wcześniejszą o kilka lat wersją pierwszej części jego II Symfonii.
Pierwszą zauważalną różnicą jest obecność tytułu Tytan, wycofanego później przez Mahlera. Wskazuje on na powieść Jeana-Paula Richtera o tym właśnie tytule jako na źródło inspiracji. Mamy tu też pięć, a nie cztery części (o czym za chwilę), a każda z nich opatrzona jest tytułem programowym (później kompozytor ograniczył się do oznaczeń tempa i ekspresji). Całe dzieło nazwane jest też „poematem symfonicznym w formie symfonii”, podzielone też zostało na dwa „rozdziały”:
I. Z młodzieńczych dni
1. Wiosna bez końca
2. Kwitnienie
3. Pod pełnymi żaglami
II. Komedia ludzka
4. Na mieliźnie!
5. Z piekła
Pierwsze różnice pojawiają się zresztą już w introdukcji w F-dur, gdzie zawołania grane w ostatecznej wersji przez klarnety Mahler powierzył wcześniej waltorniom. Wstęp prowadzony jest przejrzyście, a wszystkie plany brzmieniowe są dobrze wyszczególnione. Dobrze brzmią zwłaszcza nawoływania trąbek z oddali. Przejście do zasadniczej części w D-dur jest odpowiednio skontrastowane pod kątem tempa i ekspresji: rytm jest wyraźny, ale nie zagoniony, przez co muzyka brzmi odpowiednio łagodnie i lirycznie (pięknie wypadają portamenta w smyczkach!), nie tracąc jednocześnie pulsu. Zauważyłem że w kilku miejscach (zwłaszcza przy kulminacjach) dźwięki smyczków są przeciągnięte w stosunku do ostatecznej wersji. Mahler dobrze zrobił, zmieniając ten element kompozycji. Same kulminacje są budowane starannie i z wyczuciem. Słucha się tej interpretacji z przyjemnością, znać bowiem że Roth rozumie i czuje muzykę Mahlera, dobrze też wie, jak wydobyć jej zalety i podkreślić jej świeżość. Zakończenie jest bardzo szybkie, wybuchowe i energiczne. Ostatnie takty są świetne: zagrane szybko i dowcipnie, z wyeksponowaną partią kotłów. Dawno nie słyszałem, żeby ktoś wykonał ten fragment tak dobrze.
Druga część to wycofane z ostatecznej wersji Blumine. Mahler napisał tę pastoralną część na potrzeby stworzonej wcześniej i później spalonej muzyki scenicznej do sztuki Trąbki z Säckingen. Powinien był pluć sobie w noszoną za młodu brodę, że i tego kawałka nie spalił. Blumine jest bowiem koronnym dowodem na to, że nawet genialny kompozytor jest w stanie spłodzić prawdziwego gniota. Gra się czasem to nieudane i kiczowate dziełko, ale czuć, że nie pasuje do reszty Symfonii i powoduje niepotrzebny spadek napięcia.
Lendler zagrany jest dziwnie. Jest bowiem mało rustykalny, zagrany ostro, szybko i mechanicznie, przez co sprawia wrażenie jakby wyszedł spod pióra Prokofiewa lub Szostakowicza. Jest aż za bardzo intensywny, gorący tak bardzo, że aż parzy, choć miło słucha się tak wyrazistego col legno. Trio także jest wartkie, ale to akurat dobrze, ponieważ w tym fragmencie dyrygenci lubią sobie czasem za bardzo pofolgować zwalniając tempo, przez co fragment ten wypada nadmiernie sentymentalnie.
Groteskowy marsz żałobny zagrany jest z wyczuciem i odpowiednią dozą ironii, wydobywaną poprzez umiejętną grę barwą (świetny kontrabas i rozwibrowane trąbki!), adekwatne zmiany tempa i ostrą, krótką artykulację w smyczkach. Kapitalnie i złowrogo brzmią dźwięki harfy w niskim rejestrze w zakończeniu środkowego epizodu. Powrót głównego materiału wydawał mi się jednak nieudany: nazbyt ostrożny, nie dość wyrazisty, mało przejmujący.
Czwarta część pozostawia mieszane odczucia. Jest klarowna i przejrzysta, ale Roth wydaje się tu bardziej zainteresowany pilnowanie owej transparentności niż wydobywaniem intensywności z utworu. Jest tu kilka świetnych miejsc: przejście do sekcji szybkiej w środku części jest znakomite. Intensywne tremolo smyczków wsparte jest jeszcze pod koniec ostrym crescendo kotłów, co robi świetne wrażenie, dużo bardziej zaskakujące niż to co znamy z wersji ostatecznej. Słabo za to wypadają pewne fragmenty pod koniec tego odcinka, orkiestrowane słabiej niż w wersji ostatecznej, znacznie cichsze, a przez to nie robiące zbyt dużego wrażenia. Powolne fragmenty grane są przez Rotha wolno, przez co momentami wykonawcy popadają w monotonię. Jednak zakończenie jest udane, wyraziste, majestatyczne i pełne blasku.
Może nie jest to propozycja idealna, ale na pewno ciekawa, niebanalna i pozwalająca spojrzeć na jedno z najpopularniejszych dzieł Mahlera z odrobinę innej perspektywy.
Gustav Mahler
I Symfonia D-dur (wersja z 1893/1894 roku)
Les Siècles
François-Xavier Roth – dyrygent
Harmonia Mundi