Przyznam się Wam, że nie znałem wcześniej zbyt dobrze muzyki szwedzkiego kompozytora Kurta Atterbrega. Słyszałem dwie z jego symfonii, a jako że wrażenia moje były bardzo pozytywne – obiecałem sobie do tej twórczości powrócić. Rzucałem od czasu do czasu tęsknym spojrzeniem na box z dziewięcioma symfoniami Atterberga, ale ponieważ był (i nadal jest) moim zdaniem absurdalnie wręcz drogi – na patrzeniu się kończyło. Pewnego dnia coś mnie podkusiło, żeby wejść na Allegro i wstukać w wyszukiwarce „atterberg”. Oczom moim ukazał się wówczas krążek, którego okładka widnieje powyżej. A że płyta kosztowała 14 złotych, nie zastanawiając się wiele, kliknąłem „kup teraz” i rozpocząłem oczekiwanie na przesyłkę. Okazja czyni więc nie tylko złodzieja, ale i płytomaniaka. W końcu płyta dotarła.
Album zawiera pięć kompozycji Kurta Atterberga – Sinfonia per archi op. 53, Adagio amoroso na skrzypce solo i smyczki, Intermezzo, Preludium i fugę oraz VII Suitę op. 29, ułożoną z kilku utworów, które weszły w skład muzyki scenicznej według sztuki Antoniusz i Kleopatra Szekspira. Orkiestrą Camerata Nordica kieruje Ulf Wallin – ani kapelmistrza, ani orkiestry nie miałem okazji słuchać wcześniej.
Postawmy sprawę jasno – Kurt Atterberg historii muzyki nie zmienił. W czasie kiedy żył (a więc w latach 1887 – 1974) pisał muzykę, która byłaby przystępna dla publiczności przełomu XIX i XX wieku. Można się obruszyć na taki konserwatyzm i stwierdzić, że nie warto sobie taką muzyką głowy zaprzątać, ale spójrzmy na to inaczej. Nie każdy kompozytor musi być Beethovenem, Berliozem czy Strawińskim. Czy Elgar, Moniuszko albo Bruch zmienili historię muzyki? Odpowiedzcie sobie sami, ale nie chcę tych trzech panów w żadnym razie krytykować czy deprecjonować ich twórczości. Pisali bardzo dobrą muzykę, a że rewolucjonistami nie byli? Trudno, nie każdy musi nim być. Wracając do wątku głównego – muzyka Atterberga jest konserwatywna, utrzymana w komunikatywnym stylu późnoromantycznym. Nie zmienia to jednak faktu, że to bardzo dobra muzyka, której z przyjemnością się słucha. Jest nordycka w wyrazie, pobrzmiewają w niej echa melodyjnych utworów Griega. Czasem zaś odzywają się reminiscencje dzieł Sibeliusa, mroczne, melancholijne tony.
Jednak muzyka Atterberga jest bardziej emocjonalna niż kompozycje Sibeliusa, a jednym utworem, który wydał mi się emocjonalnie bardziej zdystansowany, było paradoksalnie Adagio amoroso. Mało w nim miłosnego żaru, więcej melancholii i pogodnej rezygnacji, co nie powinno dziwić, kiedy weźmie się pod uwagę, że był to ostatni ukończony przez kompozytora utwór. Na Youtube szczęśliwie znalazłem te same wykonania, które znajdują się na niniejszym krążku, oceńcie więc sami:
Gdybym miał wybrzydzać – to najmniej spodobało mi się Intermezzo. To utwór o bardzo prostej budowie – tym samym uroczystym, nieco nawet pompatycznym tematem zaczyna się i kończy. Ładny jest środkowy, powolny i marzycielski epizod, ale podsumowując swoje odczucia muszę powiedzieć, że to właśnie ten utwór Atterberga z zawartych na płycie wydał mi się najmniej oryginalny i indywidualny.
Na Youtube odnalazłem również VII Suitę op 29. Składa się ona z pięciu krótkich obrazków – króciutka część pierwsza jest marszowa, druga – powolna i rozmarzona, trzecia lekka, wdzięczna i dowcipna, czwartą, najdłuższą, przeszywają bardziej bolesne tony, a ostatnia, wbrew obietnicy kompozytora określonej tytułem – Festivo – jest żywa, radosna i motoryczna.
Lakoniczne Preludium i fuga pokazują muzykę Atterberga od bardziej surowej strony. Wydaje mi się, że to właśnie tutaj szwedzki kompozytor najbardziej zbliżył się do twórczości Sibeliusa. Bardzo podoba mi się rozpoczęcie utworu – od powolnej melodii w wysokim rejestrze skrzypiec. To jak spojrzenie na zimowy pejzaż za oknem, a ja bardzo lubię takie klimaty.
Jedynym utworem, którego nie znalazłem na Youtube w wykonaniu Ulfa Wallina i Camerata Nordica to Sinfonia per archi. Jeśli miałbym podsumować jakoś ten czteroczęściowy, trwający pół godziny utwór, to powiedziałbym, że i on jest właśnie nordycki – chłodny, rześki, szlachetny i poruszający. Stronie wykonawczej nic nie jestem w stanie zarzucić, o zgodności bądź niezgodności z partyturą też nic powiedzieć nie mogę, bo partytur nie czytałem.
Jeden z wybitnych dyrygentów powiedział kiedyś, że naczelnym celem muzyki jest zaspokojenie głodu prawdy estetycznej. Jeśli przyjmiemy, że tak jest, to muszę Wam powiedzieć, że po wysłuchaniu tego krążka byłem najedzony.
Wy najeść możecie się tu: