Estoński kompozytor Arvo Pärt przez lata przyzwyczaił odbiorców do wyrazistej stylistyki swoich dzieł. Są statyczne, ascetyczne, surowe, pełne ciszy, pozornie oderwane od rzeczywistości. Jednak jego muzyka nie zawsze taka była, a dobrym sposobem na szersze spojrzenie na jego dorobek jest sięgnięcia po wydany już jakiś czas temu nakładem firmy ECM komplet jego symfonii. Wypracowanie własnego stylu było dla Estończyka nie lada wyzwaniem, przez ponad dekadę nie komponował też w ogóle, skupiony na badaniu muzyki przeszłości i refleksji nad tym, jak odnieść ją do własnej muzyki. Doprowadziło go to do stworzenia techniki tinntinabuli (nazwa ta oznacza dosłownie „dzwon”), która jest z nim teraz powszechnie kojarzona. Jednak we wczesnych latach Pärt był dla władzy w rodzimym kraju (należącym wszak wtedy do ZSRR) istną bête noire. Nie tylko ze względu na stosowanie „formalistycznej” i „burżuazyjnej” techniki dodekafonicznej, ale też z powodu podejmowania tematyki religijnej. Zarejestrowane na niniejszym krążku dzieła powstawały w latach 1964 – 2008, a więc na przestrzeni 44 lat, dają więc dobre pojęcie o tym, co się u kompozytora zmieniło.
I Symfonia, nosząca podtytuł Polifoniczna, powstała jako zwieńczenie studiów u Heina Ellera w konserwatorium w Tallinie i jemu też została zadedykowana. Zbudowana jest w nietypowy sposób, składa się bowiem z dwóch tylko części, trwających niecałe 20 minut. Ich tytuły – Canons i Prelude and Fugue – mówią w zasadzie wszystko na temat konstrukcji dzieła. Jednak elementem, który mocno zwraca tu uwagę, jest ostra, wyrazista rytmika, element, którego nie kojarzymy za bardzo z późniejszą muzyką Pärta. Rytm został zresztą wyeksponowany za pośrednictwem instrumentarium perkusyjnego, a to kolejny element, który z późniejszą twórczością artysty raczej się nie kojarzy. Być może odrobinę w jego stylu jest solo skrzypiec otwierające część drugą, ale to raczej sugestia wynikająca ze znajomości nazwiska autora. Tym bardziej, że później pojawiają się zagęszczenia faktury w postaci klasterów, ożywia się także rytmika. Pomimo abstrakcyjności konstrukcji jest to muzyka atrakcyjna, ciekawa w odbiorze, żywa i pełna energii.
Złożona z trzech części lapidarna (niecałe 10 minut) II Symfonia powstała dwa lata po Pierwszej. W tym utworze twórca także wykorzystał technikę dodekafoniczną, ale w przeciwieństwie do swojej poprzedniczki Druga nie jest zbyt udana. Jest dziełem bardzo wykoncypowanym, mało komunikatywnym, a także, pomimo krótkiego czasu trwania, monotonnym.
III Symfonia zajmuje w œuvre kompozytora miejsce szczególne, powstała bowiem w 1971 roku. Jest jedyną kompozycją powstałą w czasie, kiedy Pärt zamilkł jako kompozytor. Słuchając jej ma się silne i trudne do ujęcia w słowa wrażenie przejściowości. Paleta brzmieniowa jest bardziej surowa niż w I i II Symfonii, ale nie jest to jeszcze ten ascetyczny Pärt, jakiego znamy z jego późniejszych dzieł. Dziełu temu brak wyraźnego oblicza stylistycznego. Kompozytor opisywał Trzecią jako dzieło radosne, z czym nie za bardzo mogę się zgodzić (bo muzyka brzmi jednak poważnie!). Dodawał jednakowoż, że ukończenie Symfonii nie było dla niego kresem poszukiwać i rozterek i z tym stwierdzeniem nie można już dyskutować.
Album zamyka IV Symfonia Los Angeles z 2008 roku, trzyczęściowa kompozycja przeznaczona na smyczki, harfę, kotły i perkusję. Zamówił ją dyrygent Esa-Pekka Salonen i Los Angeles Philharmonic Association, a Pärta zainspirowała obecna w nazwie miasta postać anioła. Wykorzystał więc jako budulec temat modlitwy do anioła stróża zaczerpnięty z własnego utworu, monumentalnego chóralnego Kanon Pokajanen. IV Symfonia to muzyka wielkiej przestrzeni, muzyka ciszy, intymna i wyciszona muzyka ograniczona tylko do koniecznych gestów. Bardziej zadaje słuchającemu pytania niż udziela odpowiedzi. Kontrast pomiędzy Trzecią a Czwartą jest ogromny, bo o ile w pierwszym z tych dzieł Pärt nie wiedział jeszcze co i jak wypowiedzieć, to w drugim jest już tego pewien. Ale to spokojna pewność, to coś, co należy raczej wyszeptać niż wygrzmieć stentorowym głosem. To właśnie stanowi o wyjątkowości tej Symfonii, to nadaje jej wyjątkowego nastroju i wartości. Warto zwrócić uwagę, że Kaljuste umie stworzyć ów nastrój w tempach o wiele szybszych niż Salonen, który poprowadził prawykonanie i którego nagrania można dla porównania posłuchać na Spotify.
Tõnu Kaljuste od lat wykonuje muzykę Pärta, nic więc dziwnego, że ma ją we krwi i wie, jak wydobyć jej zalety. Także orkiestra NFM Filharmonii Wrocławskiej prezentuje się od jak najlepszej strony. Świetny jest także przestrzenny i naturalny dźwięk. Ten album to pozycja obowiązkowa. Nie tylko dla wielbicieli muzyki Estończyka, ale dla wszystkich zainteresowanych muzyką XX i XXI wieku.
Arvo Pärt
I Symfonia Polyphonic
II Symfonia
III Symfonia
IV Symfonia Los Angeles
NFM Filharmonia Wrocławska
Tõnu Kaljuste – dyrygent
ECM