Inauguracja sezonu 2019/2020 w Filharmonii Narodowej to jednocześnie początek działalności Andrzeja Boreyki na stanowisku dyrektora artystycznego tej instytucji. Była to więc równcześnie świetna okazja, aby sprawdzić, jak brzmi stołeczna orkiestra pod nowym kierownictwem, okazja tym lepsza, że dyrygent zaoferował publiczności podczas tego pierwszego koncertu program bardzo urozmaicony. Jak się pod koniec okazało, nawet szokująco urozmaicony.
Koncert rozpoczął się od dobiegającej z głośników recytacji tłumaczenia hymnu Veni Creator, którego autorem był Stanisław Wyspiański. Było to zresztą uhonorowanie 150. rocznicy urodzin poety i dramaturga. Tłumaczenie to wykorzystał także Karol Szymanowski przy pisaniu swojego opracowania hymnu, który zabrzmiał na początku koncertu. Ten jego utwór powstał z okazji inauguracji działalności Wyższej Szkoły Muzycznej w Warszawie w 1930 roku, której rektorem został właśnie ten kompozytor. Żywot placówki okazał się krótkotrwały, a wybór autora Mitów na jej kierownika był całkowitą pomyłką, o czym raczej się u nas nie pamięta, przyjmując bezrefleksyjnie, że biedny Szymanowski został z tego stanowiska usunięty przez nieżyczliwych rywali. Utwór nie jest specjalnie ciekawy, stanowi połączenie typowych dla Szymanowskiego migotliwych brzmień w wysokich rejestrach (co momentami przywodziło na myśl skojarzenia z III Symfonią) z niezbyt już dla niego typowym patosem. Wykonanie było jednak świetne, a Boreyko z werwą poprowadził orkiestrę i chór. Wykonująca partię solową Ewa Vesin wykazała się dużą siłą głosu, który nie miał problemu, aby przebić się przez ciężką masę brzmienia.
Solistą w III Koncercie fortepianowym Béli Bartóka był Piotr Anderszewski. Jego pojawienie się w roli solisty bardzo uatrakcyjniło koncert, chociaż mam wątpliwości, czy akurat ten utwór dobrze pasuje do jego osobowości. Dzieło powstało już w czasie pobytu węgierskiego kompozytora w USA, kiedy złagodził i uprościł język muzyczny, chcąc pozyskać sympatię amerykańskiej publiczności. Sprawia to, że Koncert jest dziełem przystępnym i łatwym w odbiorze, a nawet eufonicznym, nie pozbawionym jednak bardziej drapieżnych momentów. Anderszewski nie podkreślił ich jednak w swojej interpretacji, tworząc interpretację skupioną i emocjonalnie trochę wycofaną. Chyba właśnie z tego względu nie udało mu się stworzyć porywającej interpretacji pierwszej części, jednak wielce zyskało na tym drugie ogniwo dzieła, Adagio religioso. Zagrane zostało z wielką koncentracją, w sposób wyciszony, ale umiejętnie podkreślający kolorystykę. Bardzo dobry był także żywiołowy, energiczny finał, w którym błysnęła także orkiestra pod batutą Boreyki. Na bis pianista zagrał perliście brzmiącą pierwszą Bagatelę z op. 126 Ludwiga van Beethovena.
Druga część koncertu rozpoczęła się nietypowo, bowiem Boreyko poprowadził fragment oratorium Stworzenie świata Josepha Haydna, który przeszedł attaca w Święto wiosny Igora Strawińskiego. Połączenie było ciekawe, pokazało też świetnie kontrast brzmienia orkiestry pomiędzy utworami. Fragment dzieła austriackiego kompozytora zagrany został dźwiękiem cienkim, przejrzystym, pozbawionym wibracji, wręcz historyzującym.
Święto wiosny było pod wieloma względami zagrane znakomicie. Boreyko świetnie dobrał tempa, które były wartkie i sprawiały, że muzyka brzmiała żywo i wyraziście. Zwracał uwagę brak rubata w Wiosennych kręgach i Wywoływaniu duchów przodków, co wypadło bardzo na plus. Znakomite było drewno – solówka fagotu na początku utworu czy późniejsze wtrącenia klarnetu czy rożka angielskiego. Świetnie wypadły ostre i precyzyjne smyczki. W partiach blachy i perkusji ujawnił się natomiast dość cywilizowany charakter wykonania, co można było uznać za jego mankament. Nie było to wykonanie Święta wiosny, które było tak dzikie i gwałtowne jak mogło być. Imponowało jednak precyzją wykonania i świeżością brzmienia, dobitnie pokazując, że zmiana warty była już na tym stanowisku koniecznością i że orkiestrę stać na prawdziwe piękne piana, których tak bardzo brakowało ostatnio w ich brzmieniu.
Nie był to jednak koniec koncertu, a to co nastąpiło potem wzbudziło bardzo mieszane uczucia. Boreyko zaprosił bowiem do współpracy trzech raperów, którzy razem z orkiestrą wykonali Rap Notes szwedzkiego kompozytora Andersa Hillborga. Dyrygent w krótkiej przemowie argumentował, że Strawiński szokował sto lat temu Świętem, Mahler włączał do swoich symfonii muzykę klezmerską, a Hillborg robi dziś mniej więcej to samo, wykonując utwór, w którym raperzy rapują do akompaniamentu orkiestry symfonicznej, niezbyt zresztą rozbudowanego. Do wykonawców dołączyła też w pewnym momencie chórzystka FN, Samitra Suwannarit, wykonująca fragmenty arii Królowej nocy z Czarodziejskiego fletu Mozarta, co było autentycznie zabawne i prowokowało do żywych wybuchów śmiechu wśród publiczności. Nie sprawdziło się jednak nagłośnienie, które sprawiło, że nie można było zrozumieć nic z tekstów raperów, kilka osób podczas wykonania utworu uciekło z sali, ale orkiestra, Boreyko i duża część publiczności bawiła się przy tym przednio. Ja nie bardzo, bo rapu nie cierpię, ale doceniam zamiar i chęć odpompowania atmosfery. Potraktowałem to jako dowcip, ale część znajomych, z którymi miałem okazję rozmawiać, reagowała bardzo żywo i bynajmniej nie pozytywnie, usłyszałem nawet głosy, że był to przejaw braku szacunku wobec Strawińskiego. Nie zgadzam się z tym, ale była to chyba nazbyt radykalna próba rozluźnienia obyczajów w miejscu, które raczej nie było do tego dobrze przygotowane.
foto. DG ART Fotografia/Filharmonia Narodowa