Leopold Stokowski nie jest dyrygentem kojarzonym powszechnie z wykonaniami utworów Mahlera. Jednak to właśnie on po raz pierwszy poprowadził w USA II i VIII Symfonię, a także Pieśń o ziemi. Jednakże później na długie dekady, aż do lat 60., utwory austriackiego kompozytora wypadły z jego repertuaru. Jednym z pierwszych, o ile w ogóle nie pierwszym, z powrotów Stokowskiego do muzyki Mahlera było wykonanie II Symfonii z London Symphony Orchestra i czterema chórami podczas Promsów w lipcu 1963 roku. Okazja była podwójnie ciekawa, gdyż dyrygent nigdy wcześniej nie występował podczas tego festiwalu, nie wykonywano też na nim wcześniej tego dzieła. Mamy więc do czynienia z koncertowym nagraniem mono, podczas którego publiczność zachowywała się dość głośno, a balans pomiędzy grupami instrumentów jest… specyficzny. Nie to jest tu jednak najważniejsze. Interpretacja Stokowskiego jest porywająca. Momentami ekstraordynaryjnie ekscentryczna, jednak większość interwencji interpretacyjnych dyrygenta jest głęboko przemyślanych i, co najważniejsze, doskonale służy muzyce. Wykonanie jest przez orkiestrę doskonale zrealizowane. Brzmienie LSO jest jędrne, mocne i zdecydowane. Interpretacja porywa od pierwszych taktów, od ostrych, masywnych szarpnięć kontrabasów, powoli wybrzmiewających w przepastnych otchłaniach Royal Albert Hall. Drapieżna i sprężysta gra orkiestry robi wielkie wrażenie. Stokowski w wyrazisty, ale nie przerysowany sposób kontrastuje tempo i nastrój poszczególnych odcinków symfonii. Ogromne wrażenie robi nagłe załamanie akcji w przetworzeniu. Zwróćcie też uwagę na długo wybrzmiewające tam-tamy:
W zakończeniu przetworzenia, a więc tam gdzie Mahler wpisał do partytury oznaczenie pesante („ociężale”) Stokowski całkowicie ignoruje tę wskazówkę i gwałtownie przyspiesza:
Wspaniała jest też ostatnia kulminacja, a potężne, długo wybrzmiewające łupnięcie tam-tamu to dramaturgiczna wisienka na szczycie tortu:
Lendler jest szybki i energiczny, a Stokowski podkreśla taneczny charakter tej części. Andante staje się przez to u niego dramatyczne, pełna napięte, ale jednocześnie potoczyste:
Scherzo jest genialne, poprowadzone z niezwykłą charyzmą i świetnym wyczuciem stylu muzyki. Gra LSO jest ostra, wyrazista i charakterna, a Stokowski po mistrzowsku podkreśla groteskowy i kapryśny charakter muzyki:
Kulminacja jest absolutnie brawurowa, tuż po niej zaś sielankowy nastrój przerywają masywne, zamaszyste wejścia kontrabasów:
To jedna z najlepszych interpretacji tej części w całej historii fonografii. Mnóstwo tu fragmentów zrobionych lepiej niż w jakimkolwiek innym znanym mi nagraniu.
W rejestracji tej po raz pierwszy w Urlicht pojawia się jako solistka Janet Baker. Jej interpretacja jest piękna i choć nie zawsze udaje jej się uniknąć wspomnianych już crescend na oktawach to jej wykonanie jest spójne, ciekawe i nastrojowe:
Finał rozpoczyna się z rozmachem, jest efektowny i świetnie zrobiony. Szybko jednak ujawnia się w nim istotny mankament tego wykonania, a mianowicie brak należytego oddalenia zespołów grających za sceną. Poza tym jednak wykonanie jest satysfakcjonujące, pełne rozmachu, napięcia i energii. Świetne jest wejście tematu wiary. Intrygujące są crescenda rozpoczynające marsz – ostre, szybkie, gwałtowne, niecierpliwe:
Sam marsz jest szybki i bardzo dynamiczny, zakończenie zaś odpowiednio katastroficzne. Stokowski to też jedyny dyrygent, który zwrócił tak baczną uwagę na związek tej kulminacji z tym, co działo się w pierwszej części. Niestety, gra kapeli wojskowej za sceną jest zdecydowanie za głośna:
Za głośny jest też Wielki apel. Waltornie i trąbki brzmią tak jakby były umieszczone na scenie. Pierwsze wejście chóru jest fatalnie przygotowane, gdyż nie ma żadnej przerwy pomiędzy ostatnimi dźwiękami orkiestry a wejściem wokalistów:
Gra orkiestry we wstawkach pomiędzy wejściami chóru jest zjawiskowa – kremowa i delikatna. Także wszystkie chóry brzmią solidnie i wyraziście, co sprawia że słuchanie zakończenia jest doświadczeniem bardzo satysfakcjonującym. Stokowski zdecydował się, podobnie jak Klemperer, na chóralnej wejście w pierwszym O Schmerz. Wyczucie temp i nastrojów przez dyrygenta jest świetne. Stokowski nie byłby jednak Stokowskim gdyby nie zdecydował się na dodanie crescenda tam-tamu do ostatniego dźwięku w Symfonii:
Histeryczna owacja publiczności dobitnie świadczy o przyjęciu utworu. Oklaski trwały podobno ponad 20 minut, a dyrygent zdecydował się na bisowanie części finału (!!!). To nagranie Stokowskiego to pozycja obowiązkowa. Pomimo pewnych mankamentów ma w sobie to „coś”.
Leopold Stokowski, Janet Baker, Rae Woodland, London Symphony Orchestra, BBC Chorus, BBC Choral Society, Goldsmith’s Choral Union, Harrow Choral Society, 1963, I – 20:59, II – 8:51, III – 10:56, IV – 5:09, V – 31:58 [77:58], BBC Legends
Stokowski zdobył sławę i uznanie jako szef Philadelphia Orchestra. W czasie trwających ćwierć wieku rządów uczynił ten zespół jednym z najlepszych na świecie. Od lat 60. artysta regularnie powracał do swojego dawnego zespołu, koncertował z nim i nagrywał nowe albumy. Wśród utworów, które wykonał z Filadelfijczykami znalazła się także II Symfonia Mahlera, wykonana przez nich czterokrotnie podczas koncertów w listopadzie 1967 roku. Mogłoby się wydawać, że oto mamy kolejne znakomite nagranie: Stokowski i jego dawna orkiestra, warunki koncertowe, które jak wiadomo podnoszą wykonawcom ciśnienie i sprawiają, że dają z siebie jeszcze więcej, a do tego późniejsza o kilka lat data, dająca nadzieje na lepszą jakość dźwięku. Słychać tu wyraźnie, że Philadelphia Orchestra to znakomity i zdyscyplinowany zespół, jednak jakość dźwięku tej rejestracji jest tak niska, że odbiera w zasadzie całą radość obcowania z tym znakomitym wykonaniem. Dźwięk jest suchy, ciasny, zbity, pozbawiony pogłosu i rejestru basowego. Skutkuje to tym, że słuchanie tego wykonania jest zajęciem na dłuższą metę (a mówimy przecież o długiej symfonii!) męczącym. A szkoda, bo sama interpretacja jest ciekawa i w wielu szczegółach odmienna od tego, co Stokowski zaproponował londyńskiej publiczności kilka lat wcześniej. Mamy tu kolejne zmiany w orkiestracji. Posłuchajcie dodanego przez dyrygenta fletu piccolo i powoli wybrzmiewających talerzy:
Stokowski dodał też piccolo w samym zakończeniu:
Wolniejsze niż w londyńskim nagraniu Andante daje mgliste pojęcie, jak świetnie musiały brzmieć sławne filadelfijskie smyczki:
Scherzo jest dla odmiany znacznie szybsze, słychać tu wyraźnie w jak znakomitej formie była wtedy orkiestra i jak wysoka była jakość jej gry. To charakterna interpretacja, żywa i zajmująca:
Maria-Lucia Godoy śpiewa Urlicht prosto i naturalnie, ale zła jakość dźwięku sprawia, że interpretacja tej części traci chyba najwięcej. Cierpi także finał, kierowany przez Stokowskiego pospiesznie i powierzchownie. Dyrygent w kilku miejscach wprowadził też skróty, które rujnują architektonikę tej części. Wycięta jest cała pierwsza prezentacja tematu wiary, a także fragment, w którym powraca on przy akompaniamencie grającej za sceną kapelą wojskową. Także tutaj przy wejściu Godoy na słowach O Schmerz chór dubluje solistkę, co ponownie robi osobliwe wrażenie i jest niekonsekwentne, gdyż chwilę później śpiewają już tylko dwie solistki, a chór milknie:
Także w ostatnich taktach pojawia się absurdalny i totalnie niepotrzebny skrót:
Nierówne nagranie. Miało duży potencjał, zmarnowany przez kiepską jakość dźwięku i zupełnie niepotrzebne skróty. Wynikały one pewnie z tego, że program tych koncertów był bardzo długi i zawierał dodatkowo także aranżacje wokalno-instrumentalnych utworów Bacha (szczegóły tutaj). Nie mogę go z polecić z czystym sumieniem.
Leopold Stokowski, Maria-Lucia Godoy, Veronica Tyler, Philadelphia Orchestra, Twin City Chorus, 1967, I – 23:32, II – 10:02, III – 9:50, IV – 4:51, V – 29:12 (S) [77:56], Memories Reverence
Istnieje także trzecie nagranie koncertowe II Symfonii Mahlera pod dyrekcją Stokowskiego, zarejestrowane 6 kwietnia 1971 roku w Lincoln Center w Nowym Jorku. Pliki albo płytę można zakupić TUTAJ. Na istnienie tej strony zwrócił mi uwagę jeden z Czytelników, za co serdecznie dziękuję. Można tam znaleźć istne skarby! Jakość dźwięku tego nagrania Stokowskiego ponownie nie jest najlepsza, ale warto pochylić się nad samą interpretacją. Część pierwsza jest majestatyczna, dość ciężka i powolna. Drugi i trzeci temat wypadł bardzo ekspresyjne dzięki wibracji w smyczkach. W grze orkiestry zdarzają się miejsca słabsze z punktu widzenia intonacji (solówka skrzypiec). Przetworzenie jest potraktowane dynamicznie, ostro i agresywnie, a Stokowski ponownie nie zwalnia nawet w sekcji oznaczonej pesante. Atmosfera rozluźnia się dopiero później, kiedy dyrygent wydobywa z orkiestry zmysłowe glissanda. W zakończeniu tempo ponownie jest dość szybkie, uwagę zwraca też ostra i wyrazista artykulacja smyczków. Publiczności wykonanie musiało bardzo przypaść do gustu, gdyż rzęsiste oklaski zerwały się od razu po ostrym chromatycznym zjeździe, jeszcze przed dwoma dźwiękami granymi pizzicato. Auć.
Andante rozpoczyna się zaskakująco szybko i zdecydowanie. To nie jest wspomnienie tańca – to taniec sam w sobie, żywy, wyrazisty i barwny. Chociaż tak ostre potraktowanie tej części sprawia, że jest ona dramatyczna, a kontrast pomiędzy nią a pierwszym ogniwem nie jest zbyt mocny. Jednak rozpatrywane samo w sobie Andante jest bardzo interesujące. Wieńczące tę część arpeggia harf są zaskakująco ostre – bardzo w stylu Stokowskiego.
Także Scherzo utrzymane jest w zawrotnym tempie, a dyrygent świetnie oddaje tu wrażenie zapamiętałego, szaleńczego wirowania. Świetna gra drewna i smyczków! Tempo zwalnia nieznacznie w środkowym epizodzie, ale nawet tutaj muzyka jest żwawa i energiczna. Interpretacja tej części jest bardzo subiektywna, ekscentryczna i zwariowana, ale Stokowski dyryguje z pełnym przekonaniem, a jego pomysły działają.
Louise Parker ma dobry głos do Urlicht, jednak tutaj tempo jest już jednak zdecydowanie za szybkie. Brak tu koncentracji i wytchnienia, tak przecież potrzebnych po tym co się wydarzyło i przed tym co dopiero nadejdzie.
Także w tej swojej interpretacji ostatniej części Stokowski utrzymuje zawrotnie szybkie tempo, także tutaj wyciął sobie pierwsze wejście tematu wiary. Nie jestem do końca przekonany czy ta muzyka dobrze znosi tak powierzchowne traktowanie. Dobrze brzmią tryle smyczków na początku tego ogniwa czy szybki i dynamiczny marsz. Jednak już wszystkie odcinki wymagające bardziej refleksyjnego podejścia są wykonane niezgodnie z charakterem muzyki. Nie mówiąc już o tym że w Wielkim apelu blacha na moment gubi się zupełnie, a trębacz w pewnym momencie gra zupełnie z głowy. Także zakończenie jest rozczarowujące – bardzo szybkie i głośne, co niekoniecznie robi dobre wrażenie. Najbardziej w pamięć zapada tu interpretacja drugiej i trzeciej części, reszta pozostania wrażenie niedosytu.
W programie tego samego koncertu znalazł się także Marsz żałobny z Saula Georga Friedricha Händla, który wykonawcy zadedykowali zmarłemu tego samego dnia Igorowi Strawińskiemu.
Leopold Stokowski, Louise Parker, Janette Moody, American Symphony Orchestra, The Westminster Choir, 1971, I – 22:51, II – 9:18, III – 9:28, IV – 3:44, V – 27:17 (S) [72:38], St-Laurent Studio
Jedyne komercyjne nagranie utworu Mahlera pod dyrekcją Stokowskiego pochodzi z 1974 roku. Maestro liczył sobie wtedy 92 lata. Był najstarszym dyrygentem, jaki kiedykolwiek podjął się prowadzenia którejkolwiek symfonii austriackiego kompozytora. Tak jak 9 lat wcześniej podczas Promsów poprowadził tu London Symphony Orchestra. Z relacji członków orkiestry wynika, że Stokowski był wówczas w kiepskiej formie. Zdarzały się momenty, w których trudno było mu się skoncentrować, a po zakończeniu sesji oświadczył, że muzyka Mahlera jest chora i on nie chce mieć z nią więcej do czynienia. Słowa dotrzymał, nam za to pozostało dość nierówne nagranie, wysoko oceniane przez krytyków, ale w moim przekonaniu nie do końca satysfakcjonujące. Dźwięk LSO jest tu ciężki, zwalisty i masywny, a ataki nie są tak ostre, precyzyjne i zdecydowane jak w poprzednich nagraniach dyrygenta. Część pierwsza zyskuje przez to na masie brzmienia, co nie jest jeszcze samo w sobie złe, tym bardziej że orkiestra gra ekspresyjnie. W niektórych momentach jednak brzmieniu brakuje ostrości i koncentracji, które sprawiały że poprzednie interpretacje Stokowskiego były tak niezwykłe. Nadal jednak dyrygentowi zdarza się realizować ciekawe i nowe pomysły. Posłuchajcie fragmentu przetworzenia i zwróćcie uwagę na partię bębna basowego:
Kontrasty nastrojów w pierwszej części są dobrze zaakcentowane, a kulminacja przetworzenia i przejście do repryzy są dynamiczne i podobne do tych znanych z poprzednich interpretacji dyrygenta. Zakończenie z solem trąbki i następujący po nim zjazd orkiestry także są bardzo dobrze zrealizowane:
Utrzymane w umiarkowanym tempie Andante dobrze kontrastuje z pierwszą częścią. To dobre, solidne wykonanie tej części, brak w nim jednak elementów, które odróżniałyby je od innych interpretacji. Jest, jak na Stokowskiego, zaskakująco blade.
Ciekawe jest za to utrzymane w wartkim tempie Scherzo. Muzyka płynie wartko, chociaż nie jest aż tak charakterna i zadziorna jak w poprzednich wykonaniach dyrygenta, to żywa pulsacja, jaką nadaje muzyce Stokowski, liczy się zdecydowanie na plus.
Także kulminacja jest udana – szybka i dynamiczna. Pęd muzyki definitywnie hamuje dopiero klimatyczne uderzenie tam-tamu:
Wykonanie Urlicht przez Brigitte Fassbaender jest poprawne, sprawia wrażenie dość powierzchownego.
W rozpoczęciu piątej części zaś wyraźnie zabrakło koncentracji. Zawołania waltorni są bardzo głośne i w ogóle nie dają pożądanego przez kompozytora wrażenia przestrzeni. Dominuje tu niestety wrażenie pośpiechu i braku koncentracji, a wspomniane już wcześniej mankamenty gry orkiestry stają się jeszcze bardziej słyszalne. Marsz ma swoje dobre momenty, jednak w jego zakończeniu zdecydowanie brak napięcia. Także w późniejszym fragmencie odgłosy kapeli wojskowej są zdecydowanie za głośne, to samo dzieje się też w Wielkim apelu, w którym brak wrażenia większej przestrzeni:
Bardzo pozytywnie, przejmująco intensywnie wypada natomiast pierwsze solowe wejście Fassbaender:
Niestety także zakończenie jest dość pospieszne i mało selektywne.
Rozkojarzenie Stokowskiego, o którym wspomniałem wcześniej, wyraźnie odbiło się na jakości jego interpretacji. Gubi ją brak dbałości o detale, pośpiech i powierzchowność podejścia w dwóch ostatnich ogniwach.
Leopold Stokowski, Brigitte Fassbaender, Margaret Price, London Symphony Orchestra & Chorus, 1974, I – 23:09, II – 10:15, III – 9:53, IV – 4:08, V – 33:18 [80:50], RCA
Jednym z najważniejszych dyrygentów XX wieku promujących muzykę Mahlera był Leonard Bernstein. Amerykański Maestro pozostawił po sobie co najmniej 8 (!!!) koncertowych i studyjnych realizacji Drugiej, poczynając od nagrania z Boston Symphony Orchestra z 1949 roku poprzez rejestracje z Orchestre national de la RTF, New York Philharmonic, Israel Philharmonic Orchestra, Cleveland Orchestra i London Symphony Orchestra. Wybrałem cztery spośród tych nagrań na potrzeby niniejszego przewodnika. Dobrze pokazują one metamorfozy stylu wykonawczego dyrygenta, pokazują go zarówno od najlepszej jak i najgorszej strony. Zacznijmy od interpretacji studyjnej zarejestrowanej pod koniec września 1963 roku w Nowym Jorku.
Początek pierwszej części nie pozostawia złudzeń co do tego, z jakiego rodzaju wykonaniem mamy do czynienia. Bernstein nie bierze jeńców – kontrabasy brzmią ostro i gwałtownie. Jest tu miejsce zarówno na sentymentalny nieco liryzm, jak i na patos i wielki rozmach. Ataki orkiestry są precyzyjne, mocne i ostre. Poziom napięcia jest wysoki pomimo tego, że tempo jest względnie powolne, a dyrygent pamięta o funeralnych konotacjach tego dzieła. Muzyka jest jednocześnie ostra jak i majestatyczna. Temat drugi jest czuły i liryczny:
Jednak powrót pierwszego tematu jest zachwycająco drapieżny:
Temat trzeci wprowadzony jest tak wolno i delikatnie, że cała akcja na chwilę zamiera. To interpretacja ogromnych kontrastów, w której spokój sąsiaduje z wielką gwałtownością. To interpretacja zaskakująco zmienna, kapryśna, zaskakująca zarówno odcinkami bardzo spokojnymi jak i ponadprzeciętnie dynamicznymi. Takie właśnie jest zakończenie przetworzenia, które Bernstein prowadzi w zawrotnym tempie, wyhamowując jedynie na końcowym pesante. W końcowej fazie pierwszej części dyrygent także zwalnia, baczną uwagę zwracając na glissanda w sekcji smyczków:
W zakończeniu Bernstein umiejętnie kreuje duszną i gęstą atmosferę rodem z sennego koszmaru. Zwróćcie uwagę na suche dźwięki kontrabasów, niskie tony harf i na upiornie brzmiące tam-tamy:
Część druga poprowadzona jest bardzo powoli, ale to dobrze, gdyż daje to słuchającemu możliwość delektowania się przepięknym, głębokim i soczystym brzmieniem smyczków. Samej muzyce nadaje zaś szczególnego, melancholijnego odcienia. Posłuchajcie ile uczucia jest w grze wiolonczel:
Silnie kontrastują z tymi fragmentami odcinki utrzymane w szybkim tempie, które są potraktowane z wielką energią:
Bernstein traktuje tę część z wyjątkowym wdziękiem i gracją.
Scherzo jest, dla odmiany, bardzo szybkie. Także tu orkiestra jest w znakomitej formie. Kapitalna jest artykulacja smyczków, rewelacyjny jest balans pomiędzy grupami instrumentów. Nawet utrzymane zazwyczaj w bardziej powolnym tempie odcinki tutti są tutaj potraktowane szybko i dynamicznie:
Taka sama jest też kulminacja, a cały ten szalony pęd hamuje dopiero uderzenie tam-tamu na koniec.
Jennie Tourel wykonuje Urlicht bardzo dobrze. Mocno zaskakuje jedynie końcówka, ostro wyskandowana i karykaturalna. Nie wiedziałem że Mahlera można szczekać:
Finał rozpoczyna się szybko i drapieżnie, później jednak Bernstein bardzo zwalnia i umiejętnie obchodzi się z muzyką. Doskonale ją czuje, wie gdzie tempo powinno być szybsze, a ekspresja bardziej wyrazista. Ostre i żarliwe jest wejścia tematu wiary. Następujące po nim ekstatyczne kulminacje są porywające. Szybki i dynamiczny marsz daje prawdziwe poczucie wyzwolenia. Gra dętych blaszanych jest brawurowa:
Przejmuje do głębi ostro zarysowany konflikt w następnym epizodzie. Posłuchajcie jak ostro i ekspresyjnie grają smyczki i jak ostro przerywa im orkiestra wojskowa za sceną. Element konfliktu dwóch sfer – sacrum i profanum – został tu bardzo silnie podkreślony:
Wielki apel jest niestety nieco zbyt głośny, jednak rekompensuje to wyciszone, przepiękne, delikatne i liryczne wejście chóru. Kontrast pomiędzy tym a poprzednimi odcinkami jest ogromny. Tourel niestety nadal za bardzo skanduje tekst. Tak się nie śpiewa Mahlera! Akompaniament Bernsteina jest żarliwy:
Dyrygent z wielką maestrią, cierpliwie i konsekwentnie buduje także napięcie w chóralnym zakończeniu. Prezentacja ostatnich wersów daje autentyczne poczucie zwycięstwa i spełnienia. Uwielbiam klarowność, z jaką wydobyto z faktury brzmienie organów:
To bardzo specyficzna interpretacja. Nie każdemu przypadnie do gustu. Nie cierpiał tego nagrania sławny badacz twórczości Mahlera, Deryck Cooke, i jestem w stanie zrozumieć dlaczego. Mnie jednak odpowiada podejście Bernsteina. Wydawać się może kapryśne, ale paradoksalnie jest w owej kapryśności niezwykle konsekwentne. Jest też szalenie emocjonalne, wyraziste, bardzo kontrastowe. Słuchając go momentami ma się wrażenie, że po kilku zaledwie taktach słucha się zupełnie innego utworu. Fascynująca wersja!
Leonard Bernstein, Jennie Tourel, Lee Venora, New York Philharmonic Orchestra, The Collegiate Chorale, 1963, I – 23:38, II – 11:41, III – 10:08, IV – 5:29, V – 33:42 [84:54], Sony
Dużo mniej znane jest nagranie koncertowe wydane przez Sony, zrealizowane z London Symphony Orchestra w Ely Cathedral w 1974 roku. Elementem, który rzuca się w uszy podczas słuchania pierwszej części są silne kontrasty dynamiczne. Brzmienie LSO jest bardziej odprężone, bardziej zrelaksowane, a jednocześnie mniej selektywne niż NYPO z poprzedniego nagrania. Bernstein akcentuje tu mocniej elementy liryczne i żałobne niż dramatyczne. Te ostatnie nadal są utrzymane w szybkim tempie, ale bywają też mniej dynamiczne. Sprawia to, że interpretacja jest mniej kontrastowa, a przez to może też i bardziej spójna. Jednak nagłe załamanie akcji i przerwanie sielskiego epizodu w przetworzeniu jest ostre i wyraziste. Gwałtowne przyspieszenie tempa robi jednak tym razem wrażenie nieprzygotowanego i nieprzemyślanego, tym bardziej że na zakończenie przetworzenia Bernstein znowu mocno wyhamowuje. Później napięcie całkowicie opada. Zamiast budować nastrój i wzmagać napięcie, dyrygent pozwala muzyce całkowicie się rozluźnić. Ostatnia kulminacja jest zaś zdecydowanie niedograna, zbyt cicha i zbyt nieśmiała, aby wywrzeć silniejsze wrażenie.
Druga część jest rozczarowująca. Koncepcja Bernsteina nie zmieniła się jakoś bardzo, ale przytłumiony dźwięk w połączeniu z miękką i łagodną grą orkiestry sprawiają, że całkowicie brak tu napięcia, owej iskry utrzymującej uwagę słuchacza w napięciu.
Scherzo rozpoczyna się obiecująco i po części spełnia dane tym początkiem obietnice. Muzyka płynie wartko i żywo, a sielski środkowy epizod zawiera piękne solo trąbki. W wykonaniu tym zdarzają się piękne, charakterne fragmenty, jak i odcinki wykonane blado i bez przekonania.
Tak samo blada jest interpretacja Urlicht. Dźwięk jest mglisty i odległy. Interpretacja Baker jest prosta, komunikatywna i pozbawiona egzaltacji.
Poczucie dystansu sprawia, że efekty przestrzenne w finale brzmią naturalnie. Wszystkie zmiany tempa i ekspresji wypadają tu spontanicznie. Świetna jest wściekle intensywna gra kapeli wojskowej za sceną. Podobnie sugestywny i bardzo dobrze zrealizowany jest Wielki apel, w którym nawoływania trąbek i waltorni rzeczywiście dobiegają z wielkiej odległości. Całość jest jednak zbyt mało kontrastowa, zbyt odprężona i, zwłaszcza w chóralnym zakończeniu, zdecydowanie zbyt melodramatyczna, aby wywrzeć odpowiednio silne wrażenie.
Leonard Bernstein, Janet Baker, Sheila Armstrong, London Symphony Orchestra, Edinburgh Festival Chorus, 1973, I – 23:53, II – 12:12, III – 10:50, IV – 6:06, V- 36:24 [89:25], Sony
Ostatnie nagranie Bernsteina, także koncertowe, zarejestrowano w kwietniu 1987 roku w Nowym Jorku. Bernstein powrócił do swojej dawnej orkiestry (której szefował wtedy Zubin Mehta) i stworzył wielką, niezapomnianą, ale też bardzo kontrowersyjną interpretację jednego ze swoich ulubionych arcydzieł. „Poźny Lenny” podejście do wykonywanych utworów miał bowiem specyficzne. Mocno zwalniał tempa, a wykonywane utwory często stawały się pod jego batutą nieznośnie wręcz sentymentalne. Losu tego nie uniknęła także II Symfonia Mahlera. Dynamiczny, ostry i drapieżny początek jest obiecujący. Świetnie, wyraziście i plastycznie brzmią kontrabasy. Jednak już pierwsza kulminacja i przejście do drugiego tematu ukazują ogromny mankament tej interpretacji: powolność tempa połączoną z nieznośną wręcz, cukierkowatą ckliwością. To nie jest już obrządek żałobny, a kiepski, tani melodramat. Bernstein czule tuli każdy takt, szlocha nad zakończeniem każdej frazy, a muzyka zmienia się w swoją własną parodię. Posłuchajcie sami:
Szybkie odcinki są, tak jak w poprzednim nagraniu dyrygenta z NYPO, utrzymane w bardzo szybkim tempie, ale w tej interpretacji kontrast jest tak jaskrawy, że interpretacja staje się przez to niespójna. Lubię drapieżny dynamizm Bernsteina w tych fragmentach, ale kontrast z wolnymi odcinkami jest karykaturalny. Zmiany sprawiają wrażenie nieprzygotowanych i przeprowadzonych na łapu-capu. Poszczególne miejsca brzmią jednak znakomicie. Posłuchajcie jak kończy się przetworzenie i jak świetnie brzmią kontrabasy na początku repryzy:
Niestety – w dalszej części powraca sentymentalny ton znany już z początkowych faz tej części:
Brakuje tutaj grozy, która tak znakomicie budowała nastrój w nagraniu Bernsteina dla Sony. W zakończeniu jednak zwraca uwagę ostre i wyraziste brzmienie grających staccato (Mahler wpisał tu w partyturze sehr kurz – bardzo krótko) kontrabasów, a także sprawnie wydobyte dźwięki harf w niskim rejestrze:
Także interpretacja drugiej części jest specyficzna, choć na szczęście nie jest tak sentymentalna jak mogłaby być. To, podobnie jak w ostatnim nagraniu Klemperera, bardziej wspomnienie tańca niż taniec sam w sobie. Wspomnienie pełne czułości, pięknie frazowane, ciepłe i słoneczne, a przez to wyraźnie kontrastujące z poprzednią częścią. Uwidacznia się tu też wielka wrażliwość Bernsteina na brzmienie. Posłuchajcie jak zjawiskowo brzmi pizzicato:
Scherzo utrzymane jest w wartkim tempie. Muzyka płynie naturalnie, a dyrygent umiejętnie podkreśla charakter muzyki, jednocześnie nie popadając w przesadę. Odcinki tutti wypadają tutaj lepiej niż w pierwszym nagraniu z NYPO. Nadal są dość szybkie, ale potraktowane są bardziej naturalnie, a Bernstein pozwala muzyce oddychać. Posłuchajcie pięknej gry blachy:
Nie mogłem jednak oprzeć się wrażeniu, że momentami brzmienie NYPO nie jest tak wyraziste jak np. London Symphony pod Stokowskim czy Philharmonia pod Klempererem. Jest ono tutaj raczej gładkie, miękkie, niemal kremowe. Są miejsca w których bardzo to pasuje, jak choćby w odcinku następującym zaraz po wielkiej kulminacji.
Część czwarta w wykonaniu Christy Ludwig jest zachwycająca. Artystka śpiewa wyraźnie, z wielką dbałością o jak najlepsze przedstawienie tekstu. Bernstein akompaniuje powoli i dyskretnie, z wielką prostotą i delikatnością. Urzekająca kreacja.
Z zamyślenia wyrywa słuchającego niezwykle gwałtowne i ostre rozpoczęcie ostatniej części. Dyrygent szybko jednak wyhamowuje pęd muzyki, a ciche pierwsze zawołanie waltorni za sceną rozlega się po długiej pauzie. Bernstein daje tu muzyce mnóstwo czasu i przestrzeni na wybrzmienie. Motyw wiary jest bardzo ekspresyjny, ale jeszcze większe wrażnie robi blacha cicho i z namaszczeniem wykonująca zaraz potem Dies irae. Posłuchajcie też cichego uderzenia talerzy i następującego po nim tremola smyczków:
Następująca po tym fragmencie kulminacja budowana jest powoli i z żelazną konsekwencją. Orkiestra jest w szczytowej formie. Crescenda otwierające następny odcinek są bardzo długie i robią piorunujące wrażenie:
Sam marsz ponownie jest bardzo szybki, a orkiestra gra go dynamicznie i brawurowo. Wspaniała jest sekcja blachy, wspaniałe są dzwony i perkusja. Kulminacja jest prawdziwie katastroficzna. Wyłaniające się z ciszy nawoływania puzonu są delikatne i subtelne, a orkiestra wojskowa za sceną całkiem słusznie umiejscowiona w dużym oddaleniu. Sposób budowania następnej kulminacji jest imponujący. Dęte blaszane grają tu absolutnie wspaniale, wykonują swoją partię z wielkim impetem i precyzją:
Nawoływania trąbek w Wielkim apelu są wspaniałe. Wykonawcom udało się osiągnąć niezbędne wrażenie gigantycznej przestrzeni, w jakiej rozgrywają się opowiedziane muzyką wydarzenia:
Eteryczne wejście chóru poprzedza bardzo długa pauza, która wyraźnie oddziela od siebie te odcinki symfonii. Wspaniale, z wielką prostotą i wyczuciem zagrane są oddzielające od siebie części ody fragmenty instrumentalne. Zarówno Christa Ludwig jak i dysponująca bardziej krągłym i gładkim głosem Barbara Hendricks śpiewają tu rewelacyjnie. Absolutnie wspaniale śpiewa chór. Brzmi w sposób zdecydowany, jędrny i mięsisty, a dobór temp przez Bernsteina jest bezbłędny. Sposób budowania ostatniej kulminacji zapiera dech w piersiach. Rewelacyjnie brzmią tu także organy:
Pomimo bardzo krytycznych słów pod adresem interpretacji pierwszej części Symfonii, uważam że rozpatrywane jako całość to wykonanie Bernsteina jest wspaniałe. Wiele tu miejsc zrealizowanych z ogromnym wyczuciem efektu dramatycznego. Wystarczy wspomnieć umiejętnie zrealizowane efekty przestrzenne w ostatniej części. Wyczucie zmieniających się jak w kalejdoskopie temp i nastrojów w trudnej ostatniej części jest imponujące. Gra orkiestry jest wspaniała, a bardzo dobra jakość dźwięku pozwoliła na uchwycenie ogromnej rozpiętości dynamicznej tej interpretacji.
Leonard Bernstein, Christa Ludwig, Barbara Hendricks, New York Philharmonic Orchestra, Westminster Choir, 1987, I – 25:09, II – 12:19, III – 11:26, IV – 6:19, V – 38:42 [93:54], Deutsche Grammophon
Cennym uzupełnieniem oficjalnej dyskografii Bernsteina są jego koncertowe nagrania Drugiej. Arcyciekawym dokumentem jest rejestracja z udziałem Boston Symphony Orchestra z marca 1949 roku, nagrana kiedy przyszła gwiazda batuty liczyła sobie zaledwie 31 lat. Nie jest to jedyna atrakcja tego wydawnictwa, znaleźć tu bowiem można m.in. także fragmenty prób do prawykonania Turangalîli Oliviera Messiaena. Wracając zaś do Mahlera, to słychać tu wyraźnie, że poglądy artysty na ten utwór były już wtedy dobrze ugruntowane.
Pierwsza część jest mocno skontrastowana. Gorączkowo potraktowany materiał główny kontrastuje silnie z powolnym, rozlewnym tematem drugim i trzecim. Gra orkiestry jest doskonała – precyzyjna, wyrazista i zdyscyplinowana, mniej doskonały jest ciasny i mało przestrzenny dźwięk. Jednak interpretacja wciąga i ciekawi, chociaż niektóre rzeczy zrobione są w sposób, który wskazuje na to, że entuzjazm dyrygenta dominował jeszcze zdecydowanie nad cyzelowaniem formy. Posłuchajcie zakończenie przetworzenia:
Z wyczuciem i gracją potraktowany został liryczny epizod w repryzie, udane jest także mocno i zdecydowanie poprowadzone zakończenie.
Andante poprowadzone jest szybko, wartko i dramatycznie. Nie są to żadne wspominki, a zdecydowane działanie, okazjonalnie tylko trochę bardziej refleksyjne:
Także Scherzo prowadzone jest dynamicznie. Środkowy epizod jest dobrze skontrastowany, powolny i marzycielski. W kulminacji ponownie przeważa dziki entuzjazm:
Nan Merriman jest bardzo subtelna w Urlicht, jednak jej głos wydaje się dochodzić z dużej odległości.
Finał jest bardzo dynamiczny. Entuzjazm Bernsteina jest momentami zachwycający:
Element konfliktu w odcinku z kapelą wojskową jest zarysowany w bardzo wyrazisty sposób:
Wielki apel nie jest zbyt udany ze względu na ciasny i zbity dźwięk. Część chóralna jest poprowadzona szybko i drapieżnie, ale Bernstein ma tu wszystko pod kontrolą i nie pospiesza za bardzo narracji. Ponownie przeszkadza tu ciasny dźwięk, ale dobrze brzmią organy i dzwony w zakończeniu.
Ogólnie – raczej ciekawostka przyrodnicza dla koneserów niż nagranie, które każdemu można polecić. Osobiście nie żałuję że go wysłuchałem.
Leonard Bernstein, Nan Merriman, Adele Addison, Boston Symphony Orchestra & Chorus, 1949, I – 21:59, II – 10:08, III – 10:50, IV – 4:46, V – 35:55 [79:53], West Hill Radio Archives
James Levine nie pozostawił po sobie studyjnego nagrania Drugiej, całe szczęście zachowały się jednak dwa nagrania koncertowe, oba z 1989 roku. Drugie z nich pochodzi z sierpnia tego roku, a zarejestrowano je podczas festiwalu w Salzburgu.
Część pierwsza jest bardzo dobra. Levine jest w niej jednocześnie majestatyczny i drapieżny, z wyczuciem prowadzi też Wiedeńczyków w odcinkach lirycznych. Dźwięk jest niestety dość przymglony, przez co wiele drugorzędnych, wzbogacających brzmienie detali gdzieś ginie. Pomimo tego słychać, że ataki orkiestry są ostre i precyzyjne. Levine sugestywnie buduje nastrój, co słychać zwłaszcza w wyrazistym zakończeniu:
Także Andante jest satysfakcjonujące. Smyczki są ciepłe i ekspresyjne, a tempo wartkie, dzięki czemu Levine nigdy nie gubi pulsu tej muzyki.
Scherzo – znakomite, ostre, z ciekawie wydobytymi detalami dętych drewnianych i świetnym col legno smyczków:
Także tutaj wszystkie kontrasty tempa i dynamiki zostały odpowiednio zastosowane. Jest tu zarówno humor jak i odrobina czułostkowości w środkowym epizodzie. Także lament odrazy robi odpowiedni wrażenie.
Christa Ludwig śpiewa Urlicht przepięknie, z uczuciem, naturalnie, ale bez jakiejkolwiek afektacji. Czy ktoś oczekiwał po niej czegoś innego?…
Levine był znakomitym dyrygentem operowym i jego wyczucie sceny bez wątpienia przydało się przy kreowaniu monumentalnego finału. Dobrze wypadają efekty przestrzenne, a także żarliwie wykonany temat wiary:
Crescenda poprzedzające marsz są zbyt krótkie aby wywrzeć odpowiednie wrażenie, chociaż późniejsze kulminacje są ogniste i grane z mocą. Chór jest dość mocno oddalony, przez co nie brzmi tak dobrze jak w większości nagrań studyjnych. Zakończenie prowadzone jest z wyczuciem – Levine jest powolny tam gdzie trzeba, kiedy zaś muzyka potrzebuje więcej napięcia to potrafi przyspieszyć i zaakcentować coś mocniej. Zakończenie prowadzone jest bardzo powoli i majestatycznie.
To na pewno był znakomity koncert. Na pewno zapadł na długo w serca słuchających, ale niestety to nagranie nie jest do końca satysfakcjonujące. Drażni przymglony, mało selektywny dźwięk. Interpretacja ma wiele zalet, ale wszystkie te elementy można usłyszeć też w innych wykonaniach, i to zarejestrowane lepiej. Znakomitą Christę Ludwig też można usłyszeć w jakościowo lepszych nagraniach Mehty czy Bernsteina. Koncepcja Levina jest trafna, sugestywnie oddaje on sens wędrówki przedstawionej przez Mahlera, ale nie jest to nagranie, które poleciłbym na pierwszy raz. Na drugi też raczej nie. Skłamałbym mówiąc że mnie porwała.
James Levine, Christa Ludwig, Kathleen Battle, Wiener Philharmoniker, Konzertvereinigung Wiener Staatsopernchor, 1989, I – 23:28, II – 10:52, III – 10:42, IV – 4:47, V – 38:13 [89:05], Orfeo