Obiecałem Wam w poprzedniej części cyklu o Symfonii Dantejskiej recenzje kilku nagrań zorientowanym historycznie, jednak zanim do nich przejdę pragnę zwrócić Waszą uwagę na inną rejestrację, niemniej zjawiskową i fascynującą.
Moją pierwszą Dantejską, nagraniem, do którego mam niesamowity wręcz sentyment, była interpretacja Kurta Masura. Szóste nagranie tego utworu, o jakim Wam opowiadam, jest pod wieloma względami najlepsze. Zacznijmy od kwestii technicznych: ta wersja jest po prostu świetnie nagrania. Dźwięk jest soczysty, ciepły i bezpośredni, a rejestr basowy brzmi mocno i pewnie. Druga kwestia to jakość gry orkiestry. Również tutaj wersja Masura i Gewandhaus-Orchester bije na głowę pozostałe nagrania, z Berlińczykami Barenboima włącznie. Posłuchajcie ostrych i zdecydowanych wejść blachy w Inferno, posłuchajcie pięknych solówek drewna i ekspresyjnej gry smyczków. Tu wszyscy są przygotowani i doskonale zmotywowani. Trzecia sprawa to interpretacja. Masur postawił na tempa od szybkich do bardzo szybkich i uniknął dzięki temu podstawowego błędu obecnego w innych interpretacjach, a mianowicie monotonii. Dyrygent konsekwentnie unika też wszelkich patetycznych gestów i czułostkowości. Nie ma tu ani chwili nudy. Nawet powtórki materiału nie są w stanie zdekoncentrować, bo zwyczajnie nie ma na to czasu. Posłuchajcie rozpoczęcia Inferna i oceńcie sami, jak Wam się podoba interpretacja Masura. Zwróćcie uwagę, że nie słychać tu prawie w ogóle smyczków, które zepchnięte zostały (słusznie!) do roli tła:
Również piekielne triole brzmią bardziej ostro i zdecydowanie niż zazwyczaj:
Pięknie brzmią partie trąbek:
Rozpoczęcie epizodu Franceski jest dużo szybsze i bardziej rozwichrzone niż zazwyczaj:
Nawet Andante amoroso pod batutą Masura jest płynne i zdecydowane, całkowicie pozbawione sentymentalizmu:
Za to chichot altówek jest może trochę powolny, ale idealnie sardoniczny:
Jednak największą niespodzianką dla słuchacza znającego Dantejską będzie Purgatorio. Nie dość, że cała symfonia trwa pod batutą Masura ok. 10 minut krócej niż zazwyczaj, to najwięcej czasu dyrygent ucina właśnie tutaj. Purgatorio Masura trwa o 7 minut krócej niż pod batutą Barenboima, Sinopoliego czy Conlona. Paradoksalnie jednak wszystko jest tutaj na swoim miejscu, a wartkie tempo daj poczucie spójności. Posłuchajcie początku tej części, z łagodnie kołyszącymi smyczkami:
I jednej z kulminacji:
Następna niespodzianka czeka na słuchacza w Magnificat. O ile bowiem Masur trzyma szybkie tempo w drugiej części, to w trzeciej zauważalnie zwalnia i trwa ona u niego mniej więcej tyle samo, co w pozostałych wykonaniach. To słuszna decyzja – zyskujemy bowiem wyrazisty kontrast pomiędzy obiema częściami. Kolejną (!) niespodzianką jest chór – przy nagraniu nie zatrudniono bowiem chóru żeńskiego, jak to się zazwyczaj dzieje, ale chór chłopięcy. Barwa brzmienia jest oczywiście kompletnie odmienna, nie da się też ukryć, że chłopcy w tym nagraniu brzmią niewinnie i krystalicznie czysto. Posłuchajcie fragmentu:
Kurt Masur, Gewandhaus-Orchester Leipzig, Thomanerchor, 1980, I – 19:03, II- 16:09, III – 7:39 [41:51], Warner
Kolejną wersję odnalazłem jakiś czas temu na Youtube. Niestety dostępne jest samo Inferno, ale to co robi z nim Maurice Abravanel i Utah Symphony Orchestra, jest niesamowite. Jakość dźwięku nie jest najlepsza, a orkiestra momentami nie brzmi przejrzyście i brak jej precyzji, ale dyrygent wyciska z niej siódme poty. Zaczyna się powoli, ociężale i mało obiecująco. Jednak w pewnym momencie Abravanel gwałtownie przyspiesza i od tego momentu rozpoczyna się dziki roller coaster, ostra jazda bez trzymanki. Owszem, López-Cobos był gwałtowny, Masur także, ale żaden z poprzednio omawianych dyrygentów nie wycisnął ze swojej orkiestry takiej furii przy tak ekspresowym tempie. Środkowy epizod jest zwyczajowo powolny i sentymentalny, ale kontrast pomiędzy nim a resztą tej części jest tak niesamowity, że można to dyrygentowi wybaczyć. Przy powrocie głównego materiału Abravanel konsekwentnie przyspiesza, doprowadzając muzykę do wrzenia. Kiedy słuchałem Barenboima czy nawet Sinopoliego – miałem wrażenie, że ci dyrygenci nie traktują tego utworu poważnie, że to taki Liszt z przymrużeniem oka. Tu jest inaczej. Inferno Abravanela jest na serio. Bardzo na serio. Jest przerażające. Miałem ciarki na plechach jak tego słuchałem.
Kiedy tylko dowiem się, że to wykonanie trafiło na CD – oczywiście jak najprędzej dam Wam znać. Na razie pozostaje stare powiedzenie, że jak się nie ma, co się lubi, to się lubi co się ma.
Posłuchajcie fragmentu z początku:
Środkowy epizod:
Odcinek tuż przed zakończeniem:
Słuchajcie na własną odpowiedzialność.
Maurice Abravanel, Utah Symphony Orchestra, 18:51
Z Symfonią Dantejską w pewnym momencie stało się to, co dzieje się z większością dzieł repertuaru dziewiętnastowiecznego, a nawet wczesnodwudziestowiecznego. Stała się mianowicie obiektem zainteresowania wykonawców zainteresowanych ówczesnymi praktykami wykonawczymi. Do tej pory powstały dwa historycznie poinformowane nagrania tego utworu. Rzucimy uchem?
Na pierwszy ogień pójdzie interpretacja pod batutą Françoisa-Xaviera Rotha, którego nagranie Morza Debussy’ego omawiałem już tutaj. Ciekawa to rzecz, choć nierówna. Na plus liczy się, tak samo jak u Masura, wartkie tempo narracji, które w zasadzie nie pozwala na przestoje i monotonię. Francuski dyrygent ponownie kieruje tu zespołem Les Siècles i ponownie uzyskuje specyficzny, cienki dźwięk. Ale o ile w przypadku utworu Debussy’ego mi to przeszkadzało, o tyle u Liszta taki typ dźwięku wręcz fascynuje odmiennością. Ta cienkość przekłada się bowiem na klarowność brzmienia, na możliwość usłyszenia warstw, o których w innych nagraniach mogliśmy jedynie pomarzyć. Oprócz piękne brzmiącego drewna (solówki rożka angielskiego i klarnetu basowego w pierwszej części!) mamy tu również świetną sekcję blachy, która w Inferno daje prawdziwy popis wirtuozerii. Akustyka gotyckiej katedry Notre-Dame w Laon nadaje brzmieniu bogatą perspektywę, pozwala przy tym wybrzmieć muzyce w miejscach, w których tego potrzebuje. A jednak pomimo tych wszystkich niewątpliwych zalet nagranie Rotha nie do końca mnie usatysfakcjonowało. Miałem wrażenie, że jemu i jego zespołowi bardziej zależy na tym, aby przypadkiem nie przegapić żadnego oznaczenia artykulacyjnego i dynamicznego w partyturze Liszta niż na zbudowaniu spójnej opowieści. Taki chłodny obiektywizm bardzo podobał mi się w środkowej części Inferna i w większej części Purgatoria. Miałem jednak nadzieję, że artyści pozwolą sobie na większą dawkę szaleństwa, zwłaszcza w pierwszej części. Również Magnificat rozczarowuje. Interpretacja tej części jest chłodna i zdystansowana.
Niestety nie dysponuję płytą, dlatego nie mam dla Was przykładów, ale całe nagranie możecie znaleźć na Spotify.
François-Xavier Roth, Les Siècles, Maîtrise de Caen, 2011, I – 20:37, II – 15:35, III – 5:52 [42:04], Actes Sud
Drugie historycznie poinformowane nagranie Dantejskiej wyszło spod batuty Martina Haselböcka. Austriacki dyrygent podchodzi do partytur Liszta podobnie jak Roth – brzmienie jego orkiestry jest cieńsze i bardziej transparentne niż brzmienie współczesnych orkiestr. Jednakże odróżnia go od poprzednika tendencja do ciekawej gry barwą, do odnajdywania odcieni, które przegapili w zasadzie wszyscy inny wykonawcy tego utworu. Jego interpretacja zaczyna się obiecująco, od dobrze połączonego brzmienia sekcji blachy i smyczków, również crescenda perkusji są świetne:
Haselböck utrzymuje wartkie tempo, co ratuje jego interpretację od popadnięcia w monotonię, ale momentami brzmieniu sekcji blachy w jego orkiestrze brakuje mocy i zdecydowania:
Fascynująco w kwestii barwy wypada środkowy epizod, również potraktowany dość szybko. Posłuchajcie tylko barwy brzmienia harf i rożka angielskiego w recytatywie Franceski:
Zakończenie Inferna jest ciekawe ze względu na barwę, Haselböck ciekawie różnicuje też tempo i dynamikę, ale zdecydowanie przydałoby się w jego wykonaniu więcej mocy:
Bardzo zaskoczyło mnie Purgatorio i kto wie, czy to nie wykonanie tej części jest u Haselböcka główną atrakcją. Dyrygent odnajduje tu zupełnie intrygujące brzmienia. Posłuchajcie potężnie brzmiących kontrabasów:
Jego interpretacja jest niezwykle emocjonalna. Fascynuje gra odcieniami barw i uzyskiwanie kompletnie odmiennego balansu pomiędzy grupami instrumentów niż w innych wersjach. Posłuchajcie drewna:
Przepięknie wypada Magnificat, płynny, przejrzysty i całkowicie pozbawiony patosu. Wędrówka zobrazowana przez Liszta kończy się tu tak jak trzeba – niewinnie i czysto:
Martin Haselböck, Orchester Wiener Akademie, Frauen des Chorus Sine Nomine, 2010, I – 20:49, II – 16:41, III – 6:27 [44:10], NCA
Jakie są moje ulubione Dantejskiej, jakie rejestracje bym Wam polecił? Przede wszystkim López-Cobosa, Masura, a z wersji historycznych – zdecydowanie Haselböcka. Przyglądając się tym wszystkim interpretacjom miałem przez cały czas poczucie, że druga z symfonii Liszta otwiera przed potencjalnymi wykonawcami ogromne możliwości interpretacyjne. Nadal jednak pozostaje swoistym kuriozum, po które sięga się rzadko i które rzadko się grywa i nagrywa. Szkoda, bo nie zasługuje na taki los. To fascynujący utwór, który zawiera mnóstwo elementów mogących poruszyć słuchacza do głębi. Inferno jest świetne, a mam nadzieję, że udało mi się pokazać, że i Purgatorio w sprawnych rękach jest w stanie nie ciągnąć się, nie dłużyć, a nawet więcej – wciągnąć słuchacza.