Dawno nie byłem na tak dziwnym koncercie! Nigdy też chyba nie byłem na koncercie, na którym moje oczekiwania co do repertuaru zostałyby tak odmiennie skontrastowane. Poszedłem na ten koncert dla Yulianny Avdeevej i dla III Koncertu Rachmaninowa. Zauważyłem, że w drugiej części jest I Symfonia „jakiegoś” Popowa. Kto zacz? Nie za bardzo o tym myślałem, stwierdziłem że pewnie Andrzej Borejko wyskrobał coś mało znanego, ale czy dobrego?…
Interpretacja Avdeevej i Borejki to trzecie wykonanie Trzeciego które słyszałem w tym sezonie. Grał go w NFM Boris Giltburg i Giancarlo Guerrera w grudniu, grał go Nikolai Lugansky i Antoni Wit w FN w lutym. Rosjanka to pianistka bez wątpienia sprawna technicznie, mam tylko poważne wątpliwości czy czuje miętę do muzyki Rachmaninowa. A jeśli tak – to w Katowicach w ogóle tego nie pokazała. Jej wykonanie było płaskie i bezduszne, mechaniczne, pozbawione ekspresji i wyczucia. Wszystkie nuty były na swoim miejscu, ale gra pianistki nie przykuwała uwagi, była powierzchowna i płytka. Borejko co prawda pianistce nie przeszkadzał, ale i nie wydobył żadnych szczególnych zalet z partii orkiestry. W pierwszej części było kilka chwiejnych miejsc, nie było za to chemii – ani między dyrygentem a solistką, ani między pianistką a utworem. NOSPR brzmiał tak jakby muzycy grali za karę. Pod koniec koncertu byłem zmęczony, rozkojarzony i myślałem jedynie o tym, żebym pewnych kompozytorów zostawić wykonawcom, którzy ich po prostu lubią. Jak to podsumował siedzący obok mnie przyjaciel – „z takim zaangażowaniem to można robić tosty, a nie muzykę”.
Na bis otrzymaliśmy Nokturn cis-moll Chopina. Nie widziałem, że da się tak zagrać ten utwór – pozbawić go całego uroku, zagrać w sposób kanciasty i mechaniczny.
Drugą część koncertu zajęła wspomniana już symfonia „jakiegoś” Popowa. Gawrił Popow był kompozytorem należącym do tego samego pokolenia co Szostakowicz, uczył się resztą razem z nim, przyjaźnili się. Pierwsza powstała w latach 1929-1934 i uchodzi za najlepszą symfonię tego kompozytora. Szostakowicz inspirował się nią pisząc swoją Czwartą. Dlaczego więc kompozytor ten pozostaje dziś prawie całkowicie zapomniany? Wszystkiemu winny jest ustrój, w którym dzieło powstało. Dzień po prawykonaniu utworu w 1935 roku rozpętała się histeryczna nagonka na kompozytora, którego oskarżono o „formalizm”. Symfonia została pierwszym utworem oficjalnie zakazanym przez władze radzieckie, a chociaż kompozytorowi udało się, przy poparciu Szostakowicza, uzyskać u władz cofnięcie tej decyzji – utwór popadł w prawie całkowite zapomnienie, a sam Popow pisał już odtąd tylko miałkie utworki, dzięki którym nie narażał się władzy.
Jaka jest jego I Symfonia?
To utwór który wgniata w fotel. Słucha się go z zapartym tchem. To ostra, brutalna, śmiała i bezkompromisowa muzyka przeznaczona na ogromny zespół z dziewięcioma waltorniami i bardzo rozbudowaną sekcją perkusji, o epickich proporcjach. Na estradzie NOSPR znalazło się ok. 130 muzyków. Utwór jest długi (trwa prawie godzinę) i trudny w odbiorze, ale nie ma w nim ani jednego zbędnego miejsca, żadnych dłużyzn, żadnego upychania waty, żeby ukryć jakieś braki. Również forma dzieła jest bardzo nietypowa – mamy tu bardzo długą część pierwszą w tempie Allegro energico, charakteryzującą się ostrą i wyrazistą rytmiką, a także chropowatą dysonansową harmonią. Równie rozbudowana jest część druga, Largo, pełne jednak rosyjskiej rozlewności i pięknych melodii, w których jednak nie brak ostrzejszych, bardziej dramatycznych akcentów i fascynujących pomysłów kolorystycznych. Lapidarny finał w tempie Prestissimo ponownie zaskakuje wyrazistością rytmiki, nawiązującej tu niekiedy do rytmów tanecznych. Całość kończy się długo budującym się pandemonium z udziałem całej orkiestry, włączając w to całą sekcję perkusji.
Powiedziałbym, że ta Symfonia Popowa brzmi jak Szostakowicz na sterydach, ale to Popow był pierwszy, a I Symfonia Szostakowicza brzmi przy tym dziele jak grzeczny i miły utwór kameralny. Mistrzowskie opanowanie orkiestry, pomysłowość w zakresie harmonii i kolorystyki, ciekawa forma – wszystkie te elementy sprawiają, że I Symfonię Popowa bez przesady można uznać za jeden z najciekawszych i najbardziej fascynujących utworów napisanych w tym gatunku w pierwszej połowie XX wieku.
Jakość wykonania Symfonii wyjaśniła też brak zaangażowania w Rachmaninowa. Orkiestra potraktowała go jak rozgrzewkę. W Symfonii wszystko było już jak należy – od świetnych śpiewnych solówek drewna w Largo, poprzez dynamiczną i wyrazistą perkusję, aż do smyczków i blachy. Andrzejowi Borejce należą się gorące wyrazy wdzięczności za przypomnienie tak znakomitego utworu i za tak staranne jego przygotowanie!
foto. Izabela Lechowicz/NOSPR