Znakomity dyrygent Andrzej Boreyko znany jest z ciekawych wyborów repertuarowych i z promowania mniej znanych, ale ciekawych kompozycji. Warszawska publiczność również nie powinna mieć pretensji o brak monotonii podczas jego ostatniego koncertu w Filharmonii Narodowej. Artysta wybrał dwa dzieła nie wykonywane wcześniej w Polsce – The Isle is Full of Noises Christosa Hatzisa z 2013 roku oraz Nu.Mu.Zu Gi Kanczelego z 2015 roku. Drugą część koncertu wypełniła muzyka Piotra Czajkowskiego, ale nie była to, dzięki Bogu, kolejna interpretacja którejś z ostatnich symfonii kompozytora, a rzadziej grywana III Suita orkiestrowa G-dur op. 55.
The Isle is Full of Noises Hatzisa (ur. 1953) to kilkunastominutowa kompozycja, zainspirowana dwoma cytatami z Burzy Williama Szekspira. Pierwszy to fragment kwestii, którą wypowiada Kaliban na początku trzeciego aktu:
Wyspa pełna jest hałasów, dźwięków i słodkich pieśni.
Drugi natomiast pochodzi z kwestii Prospera z następnego aktu:
Z tej samej materii co sny nas uczyniono i nasze wątłe życie pośród snów się toczy.
Kompozycja kanadyjskiego kompozytora to swoista podróż wstecz przez historię muzyki. Początek dzieła jest mocno awangardowy – orkiestra potrząsa kluczami i syczy, co stwarza atmosferę pełną niepokoju i napięcia. Następnie narracja stopniowo staje się coraz bardziej eufoniczna, a do głosu dochodzą instrumenty dęte drewniane. Przechodzimy przez epizod, który można określić mianem impresjonistycznego, o rozmigotanej fakturze i dochodzimy do zupełnie już tonalnych, długo trzymanych dźwięków smyczków. Potem jeszcze patetyczna, równie eufoniczna koda i to tyle, jeśli chodzi o The Isle is Full of Noises. Ciekawa trzyczęściowa budowa była chyba największą zaletą tego utworu, aczkolwiek w moim odczuciu im bardziej harmonijna stawała się muzyka Hatzisa – tym była nudniejsza.
Zupełnie inny świat dźwięków wykreował znakomity gruziński kompozytor Gija Kanczeli w Nu.Mu.Zu, dziele w którym ascetyczna oszczędność środków łączy się z porażającą emocjonalnością. Tytuł utworu znaczy w języku starosumeryjskim „nie wiem”, a twórca załączył do utworu następujący komentarz:
Gdy byłem młody, a nawet jeszcze w wieku średnim, sądziłem, że coś wiem. Te złudzenia stopniowo znikały i gdy przekroczyłem osiemdziesiątkę, uświadomiłem sobie, że niczego nie wiem i nie rozumiem. […] To, co dzieje się na świecie, jest stopniowym, krok po kroku, niszczeniem tkwiących jeszcze w świadomości resztek nadziei, bez której dla nas wszystkich życie traci sens. Nie wiem, co zdarzy się w przyszłości. Jednakże, utraciwszy nadzieję, nie przestaję marzyć o świecie, w którym fanatyzm, sekciarskie spory i gwałt nie będą już dominującymi cechami światowego ładu.
Kanczeli rozpisał swoje dzieło na ogromny skład, wzmocniony jeszcze fortepianem i elektryczną gitarą basową. Gruziński kompozytor zdecydowanie preferuje jednak proste struktury melodyczne i rytmiczne, prezentowane przez pojedyncze instrumenty w cichej, przytłumionej dynamice, dającej wrażenie intymnego szeptu. Wiele w tej muzyce smutku, potęgowanego jeszcze przez aluzje do rytmu marsza żałobnego. Narracja płynnie przechodzi do potężnych kulminacji, w których kompozytor eksponuje w tutti ostre, dysonansowe brzmienia w ostro ciosanych akordach całej orkiestry. O dziwo, nawet te potężne i przejmujące do szpiku kości fragmenty brzmiały ascetycznie i surowo. Nie ma tu ani jednej niepotrzebnej nuty, Kanczeli z aptekarską dokładnością cedzi każdy dźwięk i dokładnie wie, jak osiągnąć pożądany efekt. Również partia gitary elektrycznej była niezwykle umiejętnie wpleciona w brzmienie orkiestry, co dało znakomite rezultaty. Prawykonanie tego dzieła dwa lata temu kompozytor również powierzył Andrzejowi Boreyce.
III Suity G-dur Czajkowskiego wcześniej nie znałem. To bardzo dobry utwór, chociaż w moim odczuciu stanowi bardziej zbiór czterech niepowiązanych ze sobą epizodów niż zwartą opowieść. Elegia, Walc melancholijny, chochlikowate, zwiewne Scherzo i najbardziej rozbudowana część ostatnia – Temat z wariacjami – to typowy Czajkowski. Urzekający elegancją, specyficznym czarem melodii i wykwintną orkiestracją, najbardziej chyba oryginalną w trzeciej części – brawurowym Scherzu. Miałem wrażenie, że tempo wybrane przez Boreykę było zbyt powolne jak na wymagane przez Czajkowskiego Presto, przez co muzyka zyskała na uroku, ale traciła na impecie. W finałowych wariacjach Czajkowski wydawał się mieć wręcz zbyt dużo pomysłów, co tylko pogłębiło wrażenie fragmentaryczności, o którym wspomniałem już wcześniej. Mamy tutaj wszystko – od nawiązania do Dies irae, poprzez melancholijną solówkę rożka angielskiego, taniec rosyjski zakończony brawurową solówką skrzypiec (tutaj w wykonaniu Marii Machowskiej), a na koniec – buńczucznego poloneza. Ten fragment bardzo zresztą przypomina poloneza z opery Eugeniusz Oniegin, którą Czajkowski pisał w tym samym czasie.
Boreyko prowadził orkiestrę w niezwykle oszczędny i skupiony sposób. Momentami był prawie nieruchomy, ale dzięki temu najlżejszym ruchem ręki czy skinieniem głowy osiągał zamierzony rezultat. Orkiestra uważnie reagowała na jego wskazówki, co dało znakomite rezultaty w utworach Hatzisa i Kanczelego. Do muzyki Czajkowskiego jednak intelektualny styl dyrygowania Boreyki za bardzo nie pasował. Może też balans pomiędzy utworami byłby lepszy, gdyby lżejszy utwór Czajkowskiego znalazł się na początku koncertu, utwór Hatzisa pośrodku, a piorunujące dzieło Kanczelego na końcu?
Foto: DG Art Projects/Filharmonia Narodowa