Antoni Wit obchodzi w tym roku osiemdziesiąte urodziny. W związku z tym odbędzie się cała seria koncertów – w Krakowie, Warszawie, Poznaniu czy we Wrocławiu. Jednak pierwszy z występów jubileuszowych odbył się w katowickim NOSPR. Dyrygent związany jest z tym zespołem od bardzo dawna. Pierwszy koncert poprowadził z nim w 1969 roku, a szefem artystycznym był w Katowicach w latach 1983-2000. Od tego czasu Wit regularnie wraca do stolicy Górnego Śląska, jest tu lubiany i popularny. Podczas piątkowego koncertu dyrygent poprowadził dwie piąte symfonie – Franza Schuberta i Gustava Mahlera, obie dobrze znane, ale też bardzo od siebie różne.
Pierwsza z nich jest krótka, pogodna w nastroju. Przeznaczona została na mały skład, typowy dla utworu napisanego na początku XIX wieku, utrzymanego jeszcze w estetyce klasycznej (Schubert był wtedy zapatrzony w dzieła Mozarta, co bardzo słychać!). Symfonia została zagrana przez NOSPR lekko, z wdziękiem i zachowaniem charakteru muzyki. Smyczki brzmiały przejrzyście i nieco cienko, grały z małą wibracją, co im pasowało. Tempa były dobrze dobrane, a Wit umiejętnie i ze smakiem kierował dynamiką, zwłaszcza w pierwszym ogniwie.
Piąta Mahlera to już inny kaliber. Dzieło prawie o sto lat późniejsze od utworu Schuberta, rozbudowane, wielowątkowe i przeznaczone na o wiele większy skład. Pisałem już szczegółowo przy okazji przewodnika po nagraniach tego dzieła o bardzo dobrej rejestracji Wita z NOSPR (dla zainteresowanych – link TUTAJ), byłem więc szczególnie ciekaw jak wypadnie to wykonanie. Wypadało ono jednak dość nieszczególnie. Jeśli chodzi o plusy – to zdecydowanie na uwagę zasługiwała rozbudowana solówka waltorni w Scherzo, zagrana z wyczuciem i smakiem przez Krzysztofa Tomczyka. Wit bardzo sugestywnie zbudował też kulminację w ogniwie drugim, gdzie świetnie podkreślony został dźwięk tam-tamu. Gra orkiestry generalnie była utrzymana na wysokim, satysfakcjonującym poziomie.
Ale co z tego?…
Do pierwszego tria w marszu żałobnym łudziłem się jeszcze, że będzie to interpretacja choćby poprawne. Jednak odcinek ten został poprowadzony tak drętwo i bez polotu, że odarło mnie to ze złudzeń. Nie można oczekiwać, aby każdy dyrygent rozgrzewał orkiestrę tak jak Bernstein, Maderna czy Scherchen, ale jest jakiś poziom, poniżej którego wykonanie staje się mało satysfakcjonujące. Później było już tak cały czas – solidnie, ale do bólu wręcz miarowo, bez emocji i bez entuzjazmu. Kontrasty dynamiczne i akcenty rytmiczne były zbyt wygładzone w stosunku do potrzeb tej muzyki. Tempa nie były powolne, ale pomimo tego wykonanie dłużyło się niemiłosiernie. Wit nie jest też kolorystą i jego tutti nie było tak barwne i soczyste jak to, które NOSPR potrafi osiągnąć choćby pod Slatkinem. Tutaj było w tych odcinkach po prostu matowo. Pisałem już o świetnym solo waltorni, ale oprócz tego w grupie tej zdarzały się drobne wpadki intonacyjne, zwłaszcza na początku Scherza. Wynudziłem się na tej Piątej zdrowo. Ale oczywiście owacja na stojąco dla jubilata była. Jeśli nie za to wykonanie – to za całokształt jego osiągnięć.
Pozostańmy jeszcze na chwilę przy trzecim ogniwie. Mniej więcej pośrodku tej części mężczyźnie siedzącemu w pierwszym rzędzie na chórze zadzwonił telefon. Nie byłoby w tym nic dziwnego, wszak do tego typu sytuacji wszyscy się już chyba zdążyli przyzwyczaić. Pan ten jednak wyjął aparat z kieszeni i patrząc na wyświetlacz poszedł na górę sali, po czym… odebrał połączenie i bez żadnego skrępowania zaczął przechadzać się za fotelami w czwartym rzędzie, za nic mając zarówno ludzi, którzy skonsternowani odwracali się do niego, jak i starającą się interweniować panią z obsługi widowni. Po zakończeniu rozmowy wrócił zaś jakby nigdy nic na swoje miejsce.
Po co w ogóle piszę o tym godnym pożałowania incydencie?
Otóż odbyła się niedawno środowiskowa burza w szklance wody, dotycząca spotu Netflixa z Orlińskim. Filmik ten, zdaniem pewnej ekspertki i pewnej części komentujących, godzi jakoby w godność polskiego melomana i jest mało inkluzywny (żyjemy wszak w czasach, w których wszystko jest dla wszystkich i biada temu, kto zwróci uwagę, że to guzik prawda). A prawda jest taka, że kto będzie chciał się wybrać na koncert – ten się wybierze, kto nie będzie chciał, ten się nie wybierze i żaden spot nic w tej materii nie zmieni. Osobiście nie miałbym nic przeciwko temu, żeby osobnik w typie pana z koncertu po obejrzeniu filmiku doszedł do wniosku, że wizyta na koncercie jednak nie jest dla niego. Oszczędziłby ciar żenady ludziom, którzy chcieli skupić się na muzyce. Parafrazując słowa Tokarczuk: chodzenie na koncerty nie jest dla idiotów.
foto. Grzesiek Mart doc / NOSPR
Podoba Ci się to co robię? Chcesz wesprzeć moją pracę? Odwiedź profil Klasycznej płytoteki w serwisie Patronie.pl
Niestety, koncert przyniósł spore rozczarowanie. Miałem po wysłuchaniu 5 symfonii Mahlera podobne wrażenia jak Pan, czyli braku emocji, których szczególnie brakowało w adagietto. Co do słuchacza z telefonem, jak już kiedyś pisałem, przypadki nieakceptowalnych zachowań publiczności w NOSPR – wchodzenia na salę w trakcie utworu, braw pomiędzy częściami, choć sytuacja z piątkowego koncertu była szczególnie drastyczna – miały już miejsce i dyrekcja powinna próbować sobie z tym radzić. Kompletnie nietrafiony był pomysł spotkania z Panem Witem, bądź co bądź długoletnim szefem NOSPR, po koncercie, a więc po 22.00. Chętnie bym posłuchał, ale niestety o tej porze nie mogłem. Czekam na Mahlera w Filharmonii Śląskiej. Pozdrowienia z Katowic.
W FN było kiedyś tak, że spóźnieni słuchacze nie mogli wejść na salę, chyba że w przerwie między utworami. Radykalne? Owszem, ale jednocześnie kompletnie klarowne i nie pozostawiające miejsca na negocjacje. Jeśli o spotkanie chodzi – racja, było już mocno późnawo. W Filharmonii Krakowskiej spotkania odbywają się przed koncertami i jest to w mojej ocenie lepsza formuła. Pozdrawiam!