Artur Rodziński (1892-1958) był tym spośród polskich dyrygentów, który zrobił największą międzynarodową karierę. Zaczynał we Lwowie, skąd wypatrzony przez Emila Młynarskiego trafił do Warszawy. Tu z kolei zdolnego artystę poznał podczas prywatnej wizyty w stolicy Leopold Stokowski, który zaproponował mu stanowisko swojego asystenta w Filadelfii. Potem już poszło – Rodziński został szefem orkiestry w Los Angeles, potem w Cleveland, Nowym Jorku i w Chicago. Dyrygował więc czterema z pięciu orkiestr zaliczanych do amerykańskiej „wielkiej piątki”. Nie dyrygował tylko orkiestrą w Bostonie, choć paradoksalnie to właśnie w tym mieście zmarł. To właśnie jego Arturo Toscanini poprosił o uformowanie NBC Symphony Orchestra (z której się go potem w mało elegancki sposób pozbył). To właśnie Rodziński zatrudnił na stanowisku młodziutkiego Leonarda Bernsteina, przyczyniając się w ten sposób do rozwoju jego spektakularnej kariery. Repertuar polskiego artysty był tyleż szeroki, co ciekawy i obejmował też dzieła najnowsze, w tym kompozycje Hindemitha, Vaughana Williamsa czy Schönberga. Niestety, wielki talent dyrygencki łączył się u Rodzińskiego z konfliktowym i bezkompromisowym, a przy tym nieco naiwnym usposobieniem. Wszedł przez to w konflikt z menedżerem Arthurem Judsonem, człowiekiem tyleż potężnym co pozbawionym skrupułów. Judson zniszczył kariery Mengelberga i Klemperera w Ameryce, a tak samo destrukcyjny okazał się dla Rodzińskiego. Ostatnia dekada życia dyrygenta upłynęła na gościnnych występach we Włoszech, gdzie co prawda wielce go ceniono, ale biorąc pod uwagę wcześniejsze jego świetne osiągnięcia była to jednak pewna degradacja. Szczegóły tych mało budujących konfliktów i dalszych kolei losu artysty opisała jego żona Halina Rodzińska w książce Nasze wspólne życie (chociaż tytuł angielski – Our two lives jest chyba bardziej adekwatny…). Do niedawna nagrania polskiego dyrygenta były słabo dostępne, rozsiane po różnych niszowych wydawnictwach. Kilka lat temu ukazał się złożony z 19 płyt album The art of Artur Rodziński, a obecnie na rynku ukazał się złożony z 16 krążków box Artur Rodziński. The Complete Columbia Album Collection, zawierający komplet nagrań studyjnych z New York Philharmonic Orchestra i to o nim będzie w niniejszym wpisie mowa.
CD 1
Przygodę z nagraniami Rodzińskiego rozpoczynamy z interpretacją I Symfonii Brahmsa, zarejestrowaną w 1945 roku. Jakość dźwięku nie jest niestety najlepsza (jest on dość ciasny i mało przestrzenny, a pogłos jest krótki i suchy), a orkiestra nie reprezentowała zapewne tego samego stanu co w latach przedwojennych, ale i tak jej poziom jest tu wysoki. Co do interpretacji Rodzińskiego, to jest ona zdecydowanie bardziej klasyczna niż romantyczna. Zdecydowanie bliżej mu było do Weingartnera, Toscaniniego czy Mrawińskiego niż do romantyków-ekscentryków w stylu Stokowskiego czy Mengelberga. Mamy więc tu uczucia, ale odpowiednio dawkowane, prezentowane z umiarem. To świetne połączenie dyscypliny i wyobraźni, pełne szacunku dla intencji kompozytora i stylu jego muzyki. Tempa są raczej szybkie, ale nigdy za szybkie. Uwagę zwraca delikatna gra blachy, zwłaszcza waltornie w finale robią dobre wrażenie. Niestety, na płycie mamy tylko samą symfonię, czyli 40 minut muzyki. To raptem połowa tego, co mieści się na płycie CD. Mało.
CD 2
Na krążku znalazły się dwa dzieła Musorgskiego: Obrazki z wystawy w wersji Ravela i Hopaka z Jarmarku soroczyńskiego, a zatem niecałe pół godziny muzyki (bardzo mało!). Interpretacja pierwszego z tych dzieł jest ciekawa – tempa są szybkie (co zaskakuje mocno w ogniwach utrzymanych w wolnym tempie, jak Stary zamek, Bydło czy Katakumby), a muzyka emocjonująca i pełna napięcia. Jednak przerwa pomiędzy granymi przecież attacca ogniwami Chatką na kurzej stopce a Wielką bramą w Kijowie jest fatalna i całkowicie rujnuje dramaturgię tego przejścia. Także zakończenie ostatniej części jest poprowadzone w stanowczo zbyt szybkim tempie, przez co brakuje mu majestatu. Hopak jest zagrany z werwą i życiem, co mu dobrze pasuje.
CD 3
Żywy temperament Rodzińskiego i jego niechęć do wszelkiego romantyzowania wykonywanej muzyki sprawiły, że jego interpretacja Piątej Prokofiewa jest naprawdę pierwszorzędna. Świetnie zagrana, ostra, zdyscyplinowana, precyzyjna, wyrazista, z mocno zaakcentowaną rytmiką, potoczysta i pełna energii. Zaskakują wyraziste zmiany tempa pomiędzy zasadniczą częścią a triem w części drugiej. Znakomita, intensywna i emocjonalna część wolna! Ciepło i ekspresyjnie brzmią tu smyczki, ale muzyka nigdy nie traci impetu i wyrazistych konturów. Nie rozczarowuje prowadzony dynamicznie i wybuchowo finał ze świetną grą drewna, blachy i perkusji. Także dźwięk jest tu znakomity – o niebo lepszy niż na dwóch pierwszych krążkach. Warto też pamiętać że Piąta była wtedy nowością – prawykonanie pod batutą kompozytora miało miejsce w styczniu 1945 roku, a pierwsze dwa nagrania zarejestrowano z 1946 roku. W lutym w Bostonie nagrał ten utwór Siergiej Kusewicki, a październiku w Nowym Jorku Rodziński, jednak to nagranie polskiego dyrygenta trafiło na rynek jako pierwsze. Zresztą nagranie polskiego dyrygenta to zdecydowanie coś więcej niż historyczna ciekawostka.
CD 4
Na tej płycie muzyki nareszcie jest więcej (64 minuty). Płytę otwiera lekka, wdzięczna i niespiesznie prowadzona suita z Dziadka do orzechów Czajkowskiego. To bardzo naturalne i swobodne muzykowanie. Świetnie brzmi także znacznie mniej popularna od tego dzieła IV Suita G-dur Mozartiana, która oparta jest, jak tytuł zdradza, na wątkach z dzieł autora Eine Kleine Nachtmusik. Także tutaj dyrygent znakomicie uchwycił lekki i bezpretensjonalny charakter muzyki. Świetnie wypada także Rapsodia rumuńska A-dur Enescu z kapitalną, dowcipną solówką klarnetu i ciekawymi zmianami tempa. Niestety, jakość dźwięku jest tu nieco gorsza niż w utworach Czajkowskiego, Rodziński za bardzo trzyma tu też orkiestrę pod kontrolą i nie pozwala jej poszaleć tak jak robili to w swoich interpretacjach Stokowski czy Silvestri. Pierwszy Walc Mefisto Liszta grany jest dobrze i przejrzyście, ale nie jest to niestety porywająca kreacja, przynajmniej na początku, potem się bowiem nieco rozkręca. Krążek wieńczy dynamiczne wykonanie błyskotliwej i dowcipnej uwertury do opery Sekrety Zuzanny Ernanna Wolfa-Ferrariego.
CD 5
Kolejna płyta to kolejne arcydzieło muzyki rosyjskiej. Tym razem jest nim Patetyczna Czajkowskiego, zarejestrowana w grudniu 1944 roku. Jakość dźwięku nie jest zbyt dobra, ale sama interpretacja wciąga i porusza. Rodziński prowadzi muzykę w szybkim tempie, bez sentymentalizmu, z napięciem i zaangażowaniem. Niestety, zła jakość dźwięku przekłada się też na to, że nie zachowane tu zostały proporcje dynamiczne. W praktyce oznacza to, że wszystko tu jest dość płaskie – fragmenty ciche są dość głośne, a te głośne nie robią odpowiedniego wrażenia, bo są zwyczajnie za ciche. Jednak samo wykonanie jest bardzo spójne, choć momentami oschłe. Wszelka retoryka jest tu ograniczona do minimum, a Rodziński traktuje Patetyczną jak dzieło muzyki absolutnej.
CD 6
Druga Brahmsa udała się Rodzińskiemu wyjątkowo dobrze. Jest soczysta, jędrna, lekka, prowadzona z wyczuciem, pełna energii, szybka ale nigdy nie zagoniona. Świetnie, ekspresyjnie i jedwabiście brzmią smyczki w pierwszej i drugiej części. Dyrygentowi świetnie udało się oddać beztroski i słoneczny nastrój tego utworu, a orkiestra jest tu przepięknie rozśpiewana. Idealny mariaż dyscypliny i wyobraźni! Także dźwięk jest tu bardzo dobry.
CD 7
Na tym krążku mamy muzykę francuską. IV Koncert fortepianowy c-moll Saint-Saënsa wykonany jest przez Roberta Casadesusa niespecjalnie ciekawie. Akompaniament pod batutą Rodzińskiego brzmi dobrze, ale są chyba w repertuarze ciekawsze koncerty fortepianowe, a przynajmniej takie, w których partia orkiestry jest bardziej rozbudowana i ciekawsza. Albumu dopełniają Trzy utwory w formie gruszki Erika Satie, grane na cztery ręce przez Roberta i Gaby Casadesus. Brzmią dobrze, są lekkie i dowcipne. Rozumiem, że chodziło o to, aby zachować oryginalny układ albumu, ale płyta ta mocno rozczarowuje. O sztuce wykonawczej Rodzińskiego nie dowiemy się z niej niczego ciekawego. Jest tu też zaledwie 37 minut muzyki.
CD 8
Ta płyta jest już znacznie bardziej ciekawsza jeśli idzie o repertuar, mamy tu bowiem dwudziestowieczną muzykę amerykańską, którą Rodziński żywo się interesował. Krążek otwierają dźwiękowo niezbyt radykalne, ale interesujące Spirituals for Orchestra Mortona Goulda, dzieło złożone z pięciu części – Proclamation, Sermon, A Little Bit of Sin (ciekawe echa muzyki rozrywkowej, a w orkiestracji m.in. guiro i ksylofon), Protest i Jubilee. Także Lincoln Portrait (w roli narratora pojawia się tutaj Kenneth Spencer) Aarona Coplanda jest dziełem konserwatywnym, patetycznym i dobrze nadającym się na ścieżkę dźwiękową do filmu. Ale nagrania te są bardzo ważne, są to bowiem, o ile się orientuję, pierwsze rejestracje obu dzieł. Zrealizowane są zresztą przez Rodzińskiego bardzo dobrze, z pietyzmem i uczuciem. Płytę domyka Amerykanin w Paryżu Gershwina. To dobra realizacja tej partytury, ale chyba jednak za bardzo klasyczna, a za mało jazzująca, aby mogła być w pełni satysfakcjonująca. Ale i tak o niebo lepsza od tego, co zrobił z tym dziełem Toscanini!
CD 9
Powracamy do muzyki francuskiej. Krążek otwiera Symfonia C-dur Bizeta. To bardzo naturalna interpretacja, lekka i żwawa, prowadzona w dość szybkich tempach i z wielką werwą. Bardzo śpiewna i delikatna jest druga część z piękną solówkę oboju. Byłaby to rejestracja wzorcowa, gdyby nie średniej jakości dźwięk. Ale pod względem interpretacji – perełka! Znakomicie brzmi też wstęp do trzeciego aktu Carmen. Suita francuska Milhauda to nastrojowa, pięcioczęściowa kompozycja, której każde ogniwo jest poświęcone innemu regionowi tego kraju. Wykonanie pod batutą Rodzińskiego jest pierwszorzędne – nastrojowe i doskonale wyczute. Nieco bardziej egzotyczna jest suita Escales Jacquesa Iberta. Składa się ona z trzech części: Rzym – Palermo, Tunis – Nefta i Valencia. Rodziński także to dzieło prowadzi z wyobraźnią i temperamentem, na jaki ta muzyka zdecydowanie zasługuje.
CD 10
Dwa następne krążki wypełnione są po brzegi (79 i 78 minut muzyki) dziełami Wagnera. Mamy tu więc trzeci akt Walkirii z Helen Traubel (Brunhilda), Irene Jessner (Zyglinda/Ortlinda), Herbertem Janssenem (Wotan) oraz ośmioma śpiewaczkami wykonującymi partie walkirii. To Wagner prowadzony ostro i zdecydowanie, mało sentymentalny i mało patetyczny, za to potoczysty i pełen napięcia. Śpiewacy są bardzo dobrzy, ale to gorąca i emocjonalna interpretacja Rodzińskiego przykuwa tu uwagę słuchającego. Przeszkadzać tu może tylko niezbyt dobry dźwięk. Świetne jest migotliwe, poetyckie zakończenie. Płytę wieńczy nagrana w tym samym roku Idylla Zygfryda. Pod względem jakości dźwięku jest nieco rozczarowująca, a sama interpretacja jest zaskakująco intensywna, nawet pomimo umiarkowanego tempa.
CD 11
Mamy tu duet miłosny z pierwszego aktu i sceny trzeciej Walkirii, fragmenty z Tristana (wstęp do aktu pierwszego, Erfuhrest du meine Schmach Izoldy, wstęp do trzeciego aktu i Liebestod) i dwa fragmenty z Lohengrina (scenę snu Elzy i scenę drugą z trzeciego aktu). Emery Darcy i Traubel śpiewają świetnie, ale przyćmiewa ich Rodziński, który doskonale czuje tę muzykę, a przez to prowadzi ją w sposób olśniewający. Dyrygent uwielbiał zwłaszcza Tristana, co także daje się odczuć. Wstęp prowadzony jest potoczyście i bardzo organicznie, każdy dźwięk logicznie i naturalnie wynika z tego co go poprzedza. Jednak kulminacja jest niestety nieco niedograna. Bardzo udany jest elegijny, mroczny wstęp do trzeciego aktu z rozbudowaną solówką rożka angielskiego. Śmierć miłosna jest znakomita – ekstatyczna, utrzymana w płynnym tempie. Scena snu Elzy to kolejna demonstracja klasy Traubel, jeśli idzie o technikę i bogactwo brzmienia jej głosu. Jej śpiew jest także główną atrakcją ostatniego utworu na płycie, czyli wspomnianej już sceny z trzeciego aktu Lohengrina. Wykonanie Darcy’ego jakoś uwagi nie przykuwa.
CD 12
Tutaj dla odmiany mamy repertuar lżejszy, zgromadzony pod wspólnym tytułem Twilight Concert. Krążek rozpoczyna się uwerturą do Wilhelma Tella Rossiniego i jest to chyba najlepsze wykonanie tego utworu jakie kiedykolwiek słyszałem. Szybkie, wyraziste, dynamiczne, drapieżne, ekspresyjne, frapujące. Fascynująca jest pierwsza część Koncertu c-moll Rachmaninowa z Leonardem Pennario – grana bardzo szybko i muskularnie, bez jakiegokolwiek sentymentalizmu. Jeśli mam być szczery to orkiestra jest tutaj znacznie bardziej interesująca niż pianista! Scherzo ze Snu nocy letniej Mendelssohna jest niezłe, Farandola z Arlezjanki Bizeta trochę za sztywna, co przeszkadzało mi też w II Rapsodii węgierskiej Liszta. Znacznie ciekawszy jest żywo i dynamicznie poprowadzony Walc z Serenady na smyczki Czajkowskiego i Światło księżyca Debussy’ego w opracowaniu Huberta Moutona. Tutaj brak sentymentalizmu i zdecydowanie w podejściu do muzyki przynosi świetne rezultaty.
CD 13
Twilight Concert numer dwa! Kapitalne, bardzo dynamiczne i żwawe wykonanie uwertury do Orfeusza w piekle Offenbacha. Pełna życia jest także druga część Symfonii d-moll Francka. To prawdziwe Allegretto, dokładnie tak jak życzył sobie kompozytor. Świetna solówka rożka angielskiego. Nie wiem czy Fêtes z Nokturnów Debussy’ego nie jest pod batutą Rodzińskiego za szybkie, ale jest za to bardzo ekscytujące. Świetnie wypada zwłaszcza potężniejący, ekscytujący marsz. Także dwa fragmenty z Miłości do trzech pomarańczy Prokofiewa (Marsz i Scherzo) są potraktowane szybko i bez zbędnych ceregieli, co bardzo im pasuje. Genevieve Rowe z uczuciem śpiewa Summertime Gershwina. Hora staccato to króciutki, efektowny utwór rumuńskiego skrzypka i kompozytora Grigorașa Dinicu, tutaj nagrany w aranżacji Jaschy Heifetza. Trzecia część Szeherezady Rimskiego-Korsakowa wypada lekko, niemal tanecznie w zaskakująco szybkim tempie, jakie nadał temu utworowi Rodziński. Krążek wieńczy zadzierżysty, efektowny i efektownie wykonany Taniec marynarzy z baletu Czerwony mak Reinholda Glièra. Trochę to groch z kapustą, ale pod względem wykonawczym bomba!
CD 14
Całą płytę zajmuje lodowato chłodna, mroczna i pełna niepokoju IV Symfonia a-moll Sibeliusa. Rodziński świetnie oddał charakter tego specyficznego i w sumie zbyt rzadko wykonywanego dzieła. Tempa są szybkie, przez co napięcie nie opada nawet na chwilę, a muzyka pełna jest desperacji. W ostatniej części dyrygent zdecydował się na użycie dzwonów rurowych, co zawsze jest lepszą decyzją niż glockenspiel. Jestem bardzo ciekaw czy Sibelius znał to nagranie i czy przypadło mu ono do gustu. Moim zdaniem to jedna z najciekawszych interpretacji tego dzieła, jaką słyszałem do tej pory. Także dźwięk jest znakomity. Rozczarowuje tylko ilość muzyki na płycie, mamy tu bowiem zaledwie 30 minut.
CD 15
Dwie ostatnie płyty poświęcone są kompozycjom Rachmaninowa. Na pierwszy ogień idzie II Symfonia e-moll, zarejestrowana w 1945 roku. Dźwięk jest dość suchy i ostry, ale wynagradza to wspaniała interpretacja. Gorąca, zaangażowana i intensywna. Nie ma tu ani chwili rozpływania się w nastrojach ani żadnej rozlazłości, która potrafi tak bardzo zrujnować niektóre wykonania dzieł tego kompozytora. Rachmaninow Rodzińskiego jest bardzo wyrazisty, konkretny i dramatyczny, wspaniale przy tym zagrany. Świetne wrażenie robią zwłaszcza płynne kantyleny smyczków. Cała część trzecia jest rewelacyjna – wybuchowa i namiętna. Zakończenie całego dzieła jest prawdziwie ekstatyczne.
CD 16
Partię solową w II Koncercie c-moll wykonuje György Sándor. To zaskakujący Rachmaninow – nerwowy, pospieszny i bardzo konkretny. Sándor był uczniem Bartóka i Kodálya, a słynął przede wszystkim z interpretacji dzieł pierwszego z nich, a także z wykonań kompozycji Prokofiewa. Być może ich dzieła wykonywał lepiej niż kantyleny autora Dzwonów. Być może też dlatego ten Rachmaninow wydaje się tak ostry i suchy, artykułowany jest dźwiękiem krótkim i wyrazistym. Frazy są krótkie, miejscami zduszone i przez to mało śpiewne. To zaskakujące wykonanie, na pewno bardzo indywidualne, ale nie wiem czy do końca trafne.
Minusy wydawnictwa?
Na niektórych płytach znajduje się bardzo mało muzyki. Cała kolekcja składa się z 16 krążków, ale tylko dwa z nich, poświęcone Wagnerowi, są dobrze zagospodarowane. Całość dałoby się spokojnie zmieścić na mniejszej liczbie płyt, a cały album nie jest przecież tani. Na minus trzeba też zaliczyć dźwięk niektórych nagrań, takich jak otwierająca całość Pierwsza Brahmsa. Naprawdę można było zrobić to lepiej.
Plusy?
Fenomenalne interpretacje Piątej Prokofiewa, Drugiej Brahmsa, Drugiej Rachmaninowa, Czwartej Sibeliusa, Symfonii C-dur Bizeta, dzieł Milhauda i Iberta oraz lżejszych dzieł zgromadzonych jako Twilight Concert, a także fragmentów z dzieł Wagnera. Interpretacje Rodzińskiego są spójne, potoczyste, zagrane z wielką precyzją i poszanowaniem dla stylu każdego z kompozytorów. Styl interpretacji Rodzińskiego zbliżony jest do stylu Toscaniniego (ale polski dyrygent nigdy nie forsuje muzyki, nie ma u niego także wrzaskliwego forte znanego z nagrań Włocha), a także innych dyrygentów-klasyków – Weingartnera, Monteuxa czy Mrawińskiego. Choć interpretacje polskiego dyrygenta są pełne emocji, to są jednocześnie obiektywne, klasyczne i zdyscyplinowane. Ich siła leży w wielkiej spójności i umiejętności wykorzystania wysokiego poziomu orkiestry do oddania wyrazu właściwego danemu dziełu. Brak tu ekscentrycznych pomysłów typowych dla Stokowskiego czy Mengelberga.
Rodziński żył w sumie dość krótko, zmarł bowiem w wieku 66 lat. A przecież gdyby dane mu było pożyć 20 lat dłużej, zmarłby w 1978 roku! Pomyślcie tylko, o ile bogatszy mógłby być katalog jego nagrań i o ile lepsze pod względem jakości dźwięku interpretacje mógłby zrealizować!
Czy zatem słuchać tych nagrań Rodzińskiego? Oczywiście że tak! Nie da się obok tego wydawnictwa przejść obojętnie i z tego względu gorąco je polecam.
Artur Rodziński
The Complete Columbia Album Collection
New York Philharmonic Orchestra
Artur Rodziński – dyrygent
Sony
Witam. Kto wg Pana jest odpowiedzialny za zrujnowanie przejścia do ostatniej cząstki Obrazków z wystawy? Jak do tego doszło?
Za interpretację utworu i za pokierowanie orkiestry odpowiada dyrygent. Więc odpowiedzialny jest (i to nie według mnie, a obiektywnie) Rodziński. A był to typ dość humorzasty, więc trudno dociec dlaczego tak się stało.
Rodziński nie ma z tym nic wspólnego. Wszystkie omawiane tu nagrania powstały w erze płyt 78-obrotowych. Ostatnia część Obrazków z wystawy wypełnia całą stronę takiej płyty, co oznacza, że została nagrana oddzielnie. Cała odpowiedzialność za łączenie nagrań z takich płyt spada na współczesnego producenta, który w tym przypadku okazał się nie być wtajemniczony w partyturę tego utworu. Z drugiej strony może dobrze się stało, bo dzięki temu mamy tu namiastkę tego, w jaki sposób kiedyś słuchano nagrań. Tutaj nie dość, że nie ma Pan attacca, to na dodatek musi Pan wstać do gramofonu i przełożyć płytę na drugą stronę czy też położyć następną. Co do tempa tej ostatniej części i w ogóle temp w erze płyt SP – trzeba tu podchodzić z ostrożnością. Tutaj nagranie trwa 4’18 więc idealnie wypełnia jedną stronę płyty. Gdyby rozciągnąć tempo, mogłyby się pojawić problemy techniczne z pomieszczeniem nagrania.
Ma Pan rację – chyba nie bardzo jesteśmy w stanie wyobrazić sobie jak kłopotliwe było słuchanie dłuższych dzieł na takich płytach. Ale Rodziński dokonał tu wyboru – pokierował orkiestrą w bardzo szybkim tempie, aby Wielka brama zmieściła się na jednej stronie płyty. Może jednak nie musiał tego robić? Może mógł namówić producentów aby podzielić nagranie tej części na dwa odcinki? Wiemy przecież z innych interpretacji że Brama potrafi trwać aż 6 minut i względnie łatwo byłoby ją podzielić na 2 sekcje trwające mniej więcej po 3 minuty, tym bardziej że w połowie tego ogniwa jest miejsce, gdzie takiego cięcia można by dokonać. Jeśli więc rzeczywiście dyrygent poszedł tu na kompromis z technologią, to rezultat nie jest zbyt szczęśliwy.