Daniel Barenboim prowadzi podwójne życie, występuje bowiem regularnie zarówno jako pianista i jako dyrygent. Daleki jestem od „ohów i ahów” w stosunku do jego interpretacji. Raz, że trudno zachować jednakowo dobrą formę w obu tych dziedzinach. Cierpi na tym zwłaszcza pianistyka Barenboima, dość często będącego „nie w formie” i grającego przeciętnie. Dwa, że pomiędzy moimi (jako odbiorcy)) oczekiwaniami, a pomysłami Barenboima dochodzi dość często do dużego rozdźwięku. Artysta posiada wyczucie proporcji i formy, ma świetną pamięć i zdolność do szybkiego „ogarnięcia” złożonej całości, ale zbyt wiele w jego dyrygowaniu spokoju, a za mało wyrazu, emocji i entuzjazmu. Jego interpretacje są dla mnie zazwyczaj płaskie i nudnawe.
Podszedłem więc do jego najnowszego albumu z muzyką fortepianową Claude’a Debussy’ego bez specjalnego entuzjazmu, rewelacji się nie spodziewając. Krążek zawiera Estampes, Clair de lune, La plus que lente, Élégie i pierwszy zeszyt Preludiów. Repertuar ciekawy i w zasadzie, oprócz Światła księżyca, niezazębiający się z tym, co nagrał Seong-Jin Cho na swoim albumie poświęconym Debussy’emu.
Jak się tej płyty słucha?
Nijak. Wszystkie elementy są na swoim miejscu, ale brak w tym graniu treści, poczucia, że wykonawca tworzy wciągającą, spójną i angażującą opowieść. Udało mi się ostatnio dopaść w pewnym warszawskim antykwariacie muzycznym nagranie obu ksiąg Preludiów Waltera Giesekinga, odświeżyłem też sobie przy tej okazji nagrania Arturo Benedetti Michelangelego. Mogę więc z czystym sumieniem stwierdzić, że mam te utwory osłuchane na świeżo. Gieseking grał poetycko i czule, Michelangeli z pietyzmem pieścił każdy dźwięk i budował z niego imponującą konstrukcję… A Barenboim? Traktuje rzecz maszynowo, chłodno i bezosobowo. Wystukuje kolejne numery z entuzjazmem odbijającego towary na kasie kasjera w Biedronce. A tymczasem Preludia to zbiór szalenie zróżnicowany pod względem kolorystyki, atmosfery i gamy nastrojów. Tego zróżnicowania tutaj nie znajdziemy. Cudowna Zatopiona katedra jednym uchem wpada, a drugim wypada, jakby nic się przez 7 minut jej trwania nie stało. Grze Barenboima brakuje wyczucia i charakteru.
Czy ta płyta jest przydatna, czy jest jakimś świadectwem? Tak, świadczy o tym, że czas odpuścić sobie repertuar w którym nie ma się wiele do powiedzenia i zrobić miejsce dla innych artystów. Czekam tym bardziej niecierpliwie na kolejną płytę Cho z Debussy’m, czekam na kolejną płytę Maurizio Polliniego.
Claude Debussy
Estampes
Clair de lune
La plus que lente
Élégie
Preludia, księga pierwsza
Daniel Barenboim – fortepian
Deutsche Grammophon
Warto wspomnieć, że Preludia znajdujące się na płycie zostały nagrane przez Barenboima przed wieloma laty i dopiero teraz ujrzały światło dzienne. Płyta rzeczywiście nie zachwyca od strony interpretacji – pianistyczne powroty Barenboima w ostatnim czasie nie są spektakularne (nieudana płyta „On my new piano”). Kreacje Giesekinga, Bolleta, Michelangelego czy Meyer sięgają znacznie dalej i wyżej. Artystę w repertuarze zawartym na krążku miałem okazję usłyszeć na żywo w Pałacu Muzyki w Barcelonie – nieco więcej o tym koncercie piszę na blogu. Zachwyciło mnie wówczas brzmienie fortepianu sygnowanego nazwiskiem pianisty – spektrum barw i ich odcieni to nowa jakość, uzyskana m.in. dzięki równoległemu układowi strun.
Z nim jest bardzo różnie. Słyszałem go w sobotę w Berlinie w Pierwszym Bartóka i było bardzo interesująco. Recenzja będzie niebawem!