Elementem, który tym razem zainspirował mnie do podróży była nieznana mi wcześniej sala. Berlińska Pierre Boulez Saal, bo o niej mowa, zainaugurowała działalność w 2017 roku. Nie jest duża, znajduje się w niej bowiem 682 miejsc. Salę zaprojektował Frank Gehry, natomiast akustykiem, który zaangażowany był w jej budowę, był Yasuhisa Toyota, twórca m.in. sali NOSPR, kopenhaskiej Koncerthuset, tokijskiej Suntory Hall czy hamburskiej Elbphilharmonie. Podczas środowego koncertu grała orkiestra mieszczącej się w tym samym budynku przy Französische Straße Barenboim-Said Akademie (kształcą się tam głównie młodzi muzycy z Bliskiego Wschodu i Północnej Afryki), którą poprowadził Daniel Barenboim. Pierwszy koncert uczelnianej orkiestry odbył się w kwietniu ubiegłego roku, a wydarzenia te cieszą się wśród berlińskich melomanów dużą popularnością.
Jako pierwsza zabrzmiała Czwarta Beethovena. Barenboim poprowadził ją w wolnych tempach, a w brzmieniu młodego zespołu była miękkość i pastelowość. Na początku były też jednak drobne nierówności w akordach, których jednak w miarę rozwoju narracji było coraz mniej. Wyraźnie było słychać, że orkiestra coraz bardziej się rozgrywa i brzmi coraz pewniej, nawet pomimo tempa, które cały czas było jednak dość powolne. Dyrygent przykładał dużą wagę do zmian dynamiki, która była cieniowana bardzo finezyjnie i z wyczuciem. Każde z czterech ogniw brzmiało coraz lepiej, a najbardziej satysfakcjonujący był finał, w którym młodzi muzycy grali z dużym entuzjazmem. Szkoda tylko, że musieli grać w tempie tak powolnym.
Także IV Symfonia Włoska Mendelssohna prowadzona była powoli, ale brzmiała zupełnie inaczej niż dzieło Beethovena. Była lżejsza i bardziej przejrzysta. Trudno mi powiedzieć na ile to kwestia wizji dyrygenta, a na ile ustawienia orkiestry, które zmieniono po przerwie. W rezultacie podczas słuchania Beethovena siedziałem za drugimi skrzypcami i miałem wrażenie, że brzmienie wszystkich sekcji jest dobrze zbalansowane, natomiast w czasie wykonania Włoskiej znajdowałem się za kontrabasami, przez co nie słyszałem ich praktycznie w ogóle (bo otwory rezonansowe mają przecież z przodu). Było to dziwne doświadczenie, którego nie chciałbym powtarzać. W czasie wykonania Barenboim dość często przestawał dyrygować, pozwalając orkiestrze grać samodzielnie, co dało dobre rezultaty.
Akustyka sali jest znakomita – przestrzenna i selektywna, pasowała do niezbyt licznego składu symfonii Beethovena i Mendelssohna, a rozmiary tego miejsca i fakt, że najniższy rząd znajduje się na tym samym poziomie co orkiestra daje poczucie intymności i bezpośredniości w obcowaniu z muzyką. Ciekaw jestem jak brzmi tu recital fortepianowy lub koncert kwartetu lub kwintetu. Obstawiam że znakomicie.
Jeśli jednak chodzi o Barenboima, to nie powinien już występować. Po kwietniowym koncercie oceniłem go surowo, ale teraz tylko upewniłem się, że nie popełniłem wówczas błędu. Barenboim się skończył. Co miał zrobić – to już zrobił, a to co dzieje się teraz jest niepotrzebnym i przykrym w odbiorze naddatkiem. Publiczność oklaskiwała go owacjami na stojąco po obu utworach. Nie dziwię się, bo zżył się z tym miastem i dużo dla niego zrobił. Nie zmienia to jednak faktu, że jest obecnie cieniem dawnego siebie, a dyrygowanie kosztuje go obecnie wiele (obawiam się, że zbyt wiele) widocznego wysiłku.
foto. Peter Adamik
Podoba Ci się to co robię? Chcesz wesprzeć moją pracę? Odwiedź profil Klasycznej płytoteki w serwisie Patronie.pl