Publiczność zgromadzona w Filharmonii Narodowej 12 kwietnia miała okazję wysłuchać trzech dzieł Ludwiga van Beethovena. O ile uwertura Coriolan op. 62 i VI Symfonia F-dur op. 68 Pastoralna należą do najbardziej rozpoznawalnych kompozycji tego twórcy, o tyle Koncert fortepianowy Es-dur WoO 4 (zwany także Koncertem nr 0) zdecydowanie należy do jego najrzadziej wykonywanych kompozycji.
Zacznijmy jednak od uwertury do Coriolana. Polska Orkiestra Sinfonia Iuventus grająca pod batutą Michaila Jurowskiego nie zrobiła korzystnego wrażenia na początku koncertu. Raził brak precyzji w odcinkach tutti; raził brak dbałości o intonację ze strony instrumentów dętych blaszanych; raziła też koncepcja całości, utrzymana w wyraźnie romantycznej stylistyce. Takie podejście Jurowskiego miało swoje wady. Dźwięk orkiestry był ciężki, masywny i zbity, a tempo powolne. Nie było to jednak wykonanie zupełnie pozbawione zalet. Wykonawcy ciekawie wydobyli z partytury Beethovena środkowe i niskie głosy, zwłaszcza w partii fagotów. Pierwszy raz słyszałem, żeby któryś dyrygent podszedł do tego aspektu dzieła z taką dbałością.
Koncert fortepianowy Es-dur mocno rozczarowywał. To dzieło młodziutkiego, bo zaledwie czternastoletniego Beethovena. Oczywiście, świadczy o talencie chłopca, jakim kompozytor wtedy był, ale czy stanowi dzieło, które warto prezentować na estradach? Wydaje mi się, że jeśli chce się je prezentować to raczej na zasadzie, że „nie wszystko złoto…”. Nie ma niestety w tej muzyce nic, co by zapowiadało późniejszego Beethovena. Utwór jest utrzymany w stylu klasycznym, nieznośnie grzecznym, ulizanym i pozbawionym pazura. Żadna z tego koncertu perła, raczej zwykły tic-tac wyciągnięty spośród wielu podobnych mu smakołyków. Nie jest to siłą rzeczy dzieło, które pozwala pokazać się pianiście. Julia Zilberquit miała też problem, żeby przebić się przez dźwięk orkiestry. Akompaniament Jurowskiego był ciężki, masywny i pomimo małego składu (smyczki, dwa flety i dwie waltornie) bardzo sprawnie radził sobie z zagłuszaniem solistki. Tempa były bardzo powolne, przez co całość sprawiała wrażenie męczące i monotonne.
Koncert uratowała Pastoralna. Tutaj nareszcie orkiestra pokazała co potrafi, tutaj w końcu Jurowski ożywił się i poprowadził narrację wartko, potoczyście i z energią. Sinfonia Iuventus grała z ogromnym entuzjazmem, przy czym czysta i nieskrępowana radość muzykowania wyraźnie górowała tu nad cyzelowaniem detali. Jedynym słabym punktem wykonania była Burza, zagrana masywnie i ociężale. Wszystkie pozostałe części symfonii zabrzmiały świeżo i radośnie, a wykonawcy świetnie oddali idylliczny klimat kompozycji Beethovena. Jurowski dyrygował niezwykle oszczędnie, subtelnie podkreślając wszelkie zawahania ekspresji i zmiany narracji. Pokazał, że czasem mniej znaczy więcej i chwała mu za to.
Foto. Bruno Fidrych